Ojciec, stryj i wujowie
– Co się z nim stało? Stało się, że go nie ma – Jan Szelc nie kryje wzruszenia, wspominając swojego ojca. – Nie ma go, bo był policjantem, i to wystarczyło. We wrześniu 1939 r. już od dawna w policji nie służył, a jednak szukali go i zabrali.
Powojenne losy rzuciły 82-letniego dziś Jana Szelca do Kalisza. Z rozrzewnieniem wspomina dawne kresy – Kopyczyńce, Husiatyn, Emilówkę. Teraz to zachodnia Ukraina. Gdy po wielu latach przyjechał do Emilówki, gdzie przeżył dużą część wojny, na miejscu dawnej kolonii rozciągały się tylko pola. Nie było śladu po polskich mieszkańcach.
– Już wtedy, gdy weszli Ruscy i kogoś wywożono, to zaraz wszystko było rozkradane – mówi syn przedwojennego policjanta. – Znikały deski ze stodoły, po zabudowaniach gospodarczych przychodziła kolej na dom. Dziś te miejsca żyją już tylko w naszych wspomnieniach.
BOLESŁAW
Pismo z Biura Informacji i Poszukiwań Zarządu Głównego PCK z 2001 r. jest zwięzłe, ale nie rozwiewa wszystkich wątpliwości: „W nawiązaniu do prowadzonej w latach ubiegłych korespondencji w sprawie ustalenia losu ojca Pana – Bolesława Szelca – uprzejmie komunikujemy, że z Ukraińskiego Czerwonego Krzyża uzyskaliśmy następujące informacje: Bolesław Szelc, s. Franciszka, ur. w 1899 r. w Kopyczyńcach, Tiernopolskiej obł. został aresztowany18.04.1940 r.; oskarżony z art. 54–13 Kodeksu Karnego USRR o to, że w latach 1923–1930 pracował w byłej polskiej policji jako policjant. Zgodnie z wyciągiem z protokołu „Specjalnej Narady” z dnia 7.04.1941 r. został skazany na 8 lat pozbawienia wolności.(...) znalazł się w miejscu odosobnienia na budowie nr 252. (...) Wiadomości o dalszym losie wyżej wymienionego brak. Jak nas powiadomił Ukraiński Czerwony Krzyż – został zrehabilitowany przez Tiernopolską Prokuraturę Obwodową w dn. 18.05.1989 r. (…) Żadnych innych danych nie zdołaliśmy uzyskać”.
– Wcześniej to był zabór austriacki – mówi Jan Szelc. – Tato pomagał swojemu ojcu, czyli mojemu dziadkowi Franciszkowi, w zakładzie rymarskim, który ten prowadził w Kopyczyńcach. Został powołany do wojska. Po odzyskaniu niepodległości służył w 9. pułku ułanów w Trembowli. Potem przeniósł się do Policji Państwowej. Trafił do komendy w Kopyczyńcach, potem był szefem posterunku wiejskiego w Uwiśle. Ten rejon Rzeczypospolitej nigdy nie należał do spokojnych. Dochodziło tu do starć z nacjonalistami ukraińskimi. Po jednej z takich potyczek ojciec został ranny w głowę, leżał w szpitalu. Orzeczono, że jest niezdolny do służby. Został przeniesiony w stan spoczynku i wrócił do zakładu swojego ojca. Razem pracowali potem u hrabiego Horodyskiego w Kierniczkach. Po wkroczeniu Sowietów został zadenuncjowany, zabrano go, a o jego losie wiem tylko tyle, co z pisma PCK.
KALIKST
Bolesław miał starszego brata Kaliksta. – Stryj także służył w wojsku austriackim – mówi Jan Szelc. – I także przeniósł się potem do policji. Wcześniej był w Straży Granicznej. We wrześniu 1939 r. pracował w komendzie w Kopyczyńcach. „Kalikst Szelc, ur. w 1896 r. w Kopyczyńcach, s. Franciszka, narodowości polskiej, obywatel polski, pisarz powiatowego zarządu policji, dostał się do niewoli 18.09.1939 roku w Zaleszczykach. Następnie przebywał w obozie dla jeńców wojennych. W dniu 20.12. (roku nie podano) przybył do obozu w Kozielsku z obozu w Równem. W dn. 16.05.1941 r. „ubył” do obozu „Ponoj” Murmańskoj obł. W dn. 4.09.1941 r. „ubył” na st. Tatiszczewo Swierdłowskiej obł. (...)”. Tyle pismo PCK.
Z przekazów rodzinnych wiadomo, że miał możliwość ucieczki – gdy był jeszcze na terenach polskich. Uznał, że to nie godne żołnierza. Jego rodzina została wywieziona do Kazachstanu. Gdy jeńców przewozili z jednego obozu do drugiego, wyrzucał po drodze ponumerowane otwarte listy, z dopiskiem po rosyjsku „nieznany obywatelu, nie widziałem swojej żony od bardzo dawna, proszę przyklej znaczek i wyślij ten list”. Wszystkie pięć doszło do zesłańców.
Jedno jest pewne – w 1941 r., gdy Kalikst „ubył” na stacji Tatiszczewo, obowiązywał już układ Sikorski–Majski. Przedwojenny policjant zaczął szukać rodziny na stepach. I znalazł ją – żonę i trójkę dzieci!
– Była wtedy krótka przyjaźń radziecko-polska – wspomina 85-letnia dziś Bronisława Ciesielska, córka Kaliksta Szelca, mieszkająca teraz we Wrocławiu. – Ojciec długo się do nas przedzierał, ale ludzie pomagali. Podczas I wojny światowej był już w niewoli włoskiej, potem u Sowietów w wojnie polsko-bolszewickiej, wiedział co to głód. Gdy Polacy wyszli z obozów, często najadali się od razu do syta i umierali. Ojciec pieniądze z odszkodowania wysłał nam, także kufajkę, mydło i machorkę. To były prawdziwe skarby. Miał jechać do nas, ale potem zdecydował, że musi jednak do wojska. Trochę tam pobył, ale z powodu chorób zwolnili go. W armii Andersa służył za to jego syn Kazik. Ojciec w końcu przyjechał do nas. Był z nami. Na zesłaniu urodził się najmłodszy brat Staszek, dziś znany satyryk.
W 1943 r. po odkryciu grobów w Katyniu Sowieci zerwali stosunki z polskim rządem. Kaliksta Szelca aresztowano po raz drugi. Zesłano go znowu. Już wtedy był bardzo schorowany. Z drugiej niewolniczej pracy już nie wrócił. Kazimierz Szelc, który poszedł do Andersa, mając niecałe 16 lat, został podleczony w Teheranie. Potem przeszedł cały szlak bojowy. Po wojnie został w Anglii. Reszta rodziny wróciła do Polski z zesłania dopiero w 1946 roku.
KAROL
– Polsce służyli właściwie wszyscy mężczyźni w rodzinie – Jan Szelc wyciąga stare fotografie. Na jednej z nich liczna rodzina. Stoją w gromadzie. Panie w sukniach, panowie w mundurach, dzieci u ich stóp. – Ten czterolatek w mundurku marynarskim to ja. Większość tych ludzi ze zdjęcia spędziła pięcioletnie „wczasy” w Kazachstanie. Niektórzy do Polski nigdy już nie wrócili.
Karol Kruszelnicki był szwagrem Bolesława Szelca i, jakże by inaczej, także służył w policji. Najpierw oczywiście w wojsku, a potem jako zawodowy podoficer przeniósł się do Policji Państwowej. Szelcowie i Kruszelnicki znali się ze służby w 9. pułku ułanów, który stacjonował w Trembowli. Karol poślubił siostrę Bolesława Jadwigę. Po przeniesieniu się do Policji Państwowej w 1930 roku służył m.in. w Niżborgu Szlacheckim i Gusztynie.
Państwo Kruszelniccy byli bezdzietni. Karol dostał się do niewoli sowieckiej i trafił do obozu w Ostaszkowie. Tu jego los był już przesądzony. Dzisiaj spoczywa w jednym z dołów śmierci na cmentarzu w Miednoje.
ALEKSANDER
– Brat mojej mamy Zuzanny Aleksander Dobrucki też służył z bronią – mówi Jan Szelc. – Mieszkał w Emilówce, gdzie dziadek miał mająteczek. Służył w 6. Dywizjonie Artylerii Konnej Podolskiej Brygady Kawalerii. W czasie kampanii wrześniowej walczył na zachodzie Polski, gdzie została przerzucona jego brygada. Dostał się do niewoli niemieckiej i to uratowało mu życie. Z obozu uciekł i wrócił do Emilówki. Tu zaczął tworzyć podziemie.
Po akcji scaleniowej jako „Kruk” był szefem komórki Armii Krajowej na kolonię Emilówka i Czarnołozy. „Kruk” wciągnął do konspiracji „Sępa”, czyli 14-letniego wówczas Jana Szelca. Syn policjanta pełnił rolę łącznika, kuriera, przewodnika i furmana.
JAN
–Pomagałem wujowi, ale nie we wszystko byłem wtajemniczony – mówi Jan Szelc.– Uniknęliśmy zesłania, bo mieszkaliśmy w zagubionej w lesie Emilówce, a często nocowaliśmy u gajowego Szepetiuka, zaprzyjaźnionego Ukraińca. To on nas ostrzegł przed wywózką. Potem, gdy przyszli Niemcy, czasy się zmieniły. Ukraińcy napadali na Polaków. Przenieśliśmy się do ciotki Owczarek, kuzynki mamy. Znów byliśmy w Kopyczyńcach, bo tu było bezpieczniej. Ciotka w jamie pod piwnicą ukrywała Żydów. O tym wiedziała moja matka, ja nie. Zobaczyłem ich dopiero, gdy Niemcy uciekli, a oni wzdłuż ściany domu uczyli się od nowa chodzić.
Po wojnie rodzina Szelców została repatriowana. Osiedli w Kluczborku. Jan zaczął pracować na kolei, potem jednak zdecydował, że trzeba zdobyć wykształcenie. W wieku 21 lat zdał maturę i od razu poszedł do wojska. Był w podchorążówce dywizyjnej w Ełku. Potem cały jego rocznik powołano do szkoły oficerskiej piechoty do Wrocławia. Gdy był na szkoleniu w Rembertowie, odwołano go nagle z poligonu.
– Przybiegłem jak stałem, a tam siedział już ruski oficer – wspomina Jan Szelc. – Pytali o ojca. Mówię, że był rolnikiem, bo przecież w policji przestał pracować dobrych kilka lat przed wojną, a oni mi na to: To my wam powiemy – jesteście obcoklasowy element i tylko przypadkowo znaleźliście się w korpusie oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Tak zakończyła się moja wojskowa kariera. W kilka dni zostałem przeniesiony do rezerwy. To był kwiecień 1953 roku. Dzięki pomocy kolegi, a także ojczyma, który przed wojną też służył w wojsku, a jego syn w Policji Państwowej, znalazłem pracę w banku.
Stamtąd też chcieli go wyrzucać, ale skończyło się na tym, że przenoszony był dość często z oddziału do oddziału w różnych miastach. Po pracy w banku osiadł w Kaliszu, gdzie pracował w urzędzie wojewódzkim jako starszy inspektor, nigdy nie awansując. W Kaliszu poznał żonę Urszulę. Państwo Szelcowie mają dwóch synów – Krzysztofa i Włodzimierza, oraz dwie wnuczki: Amelię i Barbarę.
W Kaliszu, już po latach, Jan ufundował tablice ku czci swoich przodków. Ojcu Bolesławowi – na kościele św. Mikołaja.
– Pyta pan, czy pamiętam ojca? – Jan Szelc zamyśla się na chwilę. – Pewnie, że tak. Pamiętam go tak, jakbym przed chwilą go widział. Był wyższy ode mnie. Ważył około 100 kg. Gdy po wojnie byłem w Uwiśle, to starzy Ukraińcy go pamiętali. Mówili o nim dobryj czołowik.
Źródło: Policja 997, zdj. PO