Aktualności

Ucieczka przed śmiercią

Data publikacji 06.12.2020

Mec. Andrzej Misiewicz jest synem przedwojennego policjanta. Jest również członkiem-założycielem Stowarzyszenia Rodzina Policyjna”. Do pracy społecznej w policyjnym środowisku skłoniło go – jak sam mówi - pochodzenie.

Jego ojciec był funkcjonariu­szem Policji Państwowej w międzywojennym dwudzie­stoleciu. Zajmował stanowisko komendanta wojewódzkiego w Tarnopolu, a wcześniej zastęp­cy w Łucku (woj. wołyńskie). Cztery miesiące przed wybu­chem II wojny światowej został przeniesiony do Kielc. W tym czasie było to duże i bardzo waż­ne ze względów gospodarczych oraz strategicznych wojewódz­two. Wymagało szczególnej ochrony przed aktami sabotażu i dywersji. W granicach tego wo­jewództwa znajdowało się m.in. Zagłębie Śląsko-Dąbrowskie (Dąbrowa Górnicza, Sosnowiec, Zawiercie) oraz zakłady zbroje­niowe Centralnego Okręgu Prze­mysłowego (Radom, Staracho­wice, Skarżysko).

Wyróżnienie, które spotkało Jana Misiewicza, wiązało się z mnóstwem nowych obowiąz­ków i destabilizacją życia rodzin­nego. Ale, według Andrzeja Mi­siewicza, rekompensatą za ten nagły transfer było to, że przy­jazd do Kielc uratował ich od śmierci. Ojciec zostałby rozstrze­lany w Charkowie. Natomiast je­go najbliżsi skończyliby swoją gehennę na Syberii lub w Ka­zachstanie. A być może wcze­śniej rozprawiliby się z nimi ukraińscy nacjonaliści.

Zamieszkali pod Kielcami, w Słowiku. Jana Misiewicz co­dziennie dojeżdżał do pracy. Wprawdzie mógł osiedlić się w metropolii województwa, gdyż mieszkanie dla komendan­ta wojewódzkiego Policji Pań­stwowej było zarezerwowane. Chciał jednak oszczędzić rodzinie wojennej psychozy, któ­ra ogarniała region świętokrzy­ski. Wyczuwało się ją na każdym kroku. Przede wszystkim w za­chowaniach ludzi, w tym rów­nież policjantów. Reagowali po­prawnie, ale z dostrzegalną ner­wowością. Te zjawiska nie wy­stępowały jeszcze w podkieleckim Słowiku. Jedynie zasępiona twarz komendanta Misiewicza znamionowała, że dzieje się coś złego. Nie mógł sypiać, częściej niż dawniej przyjmował telefony, także w nocy, z meldunkami.

O zatrzymaniach podejrzanych osobników nawołujących do szkodzenia Rzeczypospolitej.

- Wkrótce jednak nerwowość zaczęła się wkradać do Słowika i naszego mieszkania - wspomi­na A. Misiewicz. - Ojciec przy­wdział mundur połowy i już się z nim nie rozstawał. Odpoczywał coraz mniej. Był wyraźnie prze­męczony. Sypiał po dwie, trzy godziny na dobę, często w mun­durze. Czytał mnóstwo sprawoz­dań, relacji oraz notatek służbo­wych. Pisa! rozkazy i zarządze­nia, żądał od policjantów szcze­gólnie rzetelnej służby, by utrzy­mać wysoki poziom bezpieczeń­stwa w województwie. Jego sło­wa nie pozostawały bez echa. Policjantom pomagali wydatnie cywile, przekazując szybko infor­macje o poczynaniach elementu przestępczego. Tak było na Kielecczyźnie do ostatniej chwili wolności.

Moje dzieciństwo upływało w środowisku policjantów. Bę­dąc małym chłopcem, chętnie rozmawiałem z nimi na temat ich służby. Byli zdziwieni moimi zainteresowaniami, zawsze jed­nak traktowali mnie poważnie. Fascynowała mnie praca ojca, a on z zadowoleniem wprowa­dzał mnie w arkana policyjnej służby. Pewnie myślał, że pójdę jego śladem. Chętnie zabierał mnie w teren. W mojej obecno­ści przeprowadzał inspekcje ko­mend powiatowych i posterun­ków policji. Miał zwyczaj doko­nywania kontroli policyjnych ze­społów. Dzięki temu znał z imie­nia i nazwiska znaczną część po­licjantów. W każdej chwili mógł trafnie ocenić ich możliwości i predyspozycje. Zwłaszcza prze­łożonych. Z każdym ucinał dłuż­szą pogawędkę, z której dowia­dywał się więcej niż ze sztyw­nych rozmów i narad. Podczas inspekcji dużo uwagi poświęcał kulturze przyjęć interesantów, a zwłaszcza dialogu z zatrzyma­nymi i przesłuchiwanymi.

Jego konikiem była czystość. Zarówno pomieszczeń służbo­wych, jak i umundurowania poli­cjantów. Najostrzejsze kryteria czystości stosował podczas kon­troli broni. Wszelkie uchybienia musiały być natychmiast usuwa­ne. Interesował się też problema­mi socjalnymi policjantów. Roz­mawiał o tym nie tylko z pod­władnymi, ale także z ich żonami i matkami. Nakłaniał do tego rów­nież przełożonych. Przypominał, że dobrzy policjanci powinni otrzymywać wszystko, co na zaj­mowanym stanowisku im się na­leży, gdyż taka troska jest warun­kiem dobrego samopoczucia funkcjonariuszy, a co za tym idzie - efektów służby. Myślę, że ojciec był powszechnie łubiany. Policjanci zapraszali go na rodzin­ne uroczystości. Przecież nie po to, by zapewnić sobie awans lub premię. Zapraszały go na swoje zebrania członkinie Stowarzysze­nia „Rodzina Policyjna”. Ojciec lubił przebywać w policyjnym śro­dowisku nawet w godzinach po­zasłużbowych. Twierdził, że ta więź pomaga mu w kierowaniu ludźmi. Na własnym przykładzie dowodził, iż można przyjaźnić się z podwładnymi bez obawy o utra­tę prestiżu i rozluźnienie dyscypli­ny. O tym decyduje bowiem kul­tura, którą należy okazywać i umacniać.

Po służbie Jan Misiewicz opracowywał materiały szkole­niowe oraz pisał instrukcje dla całej Policji. Był autorem wielu dokumentów, na których opie­rało się szkolenie dla policjan­tów w szkołach resortowych. Łączyli z nim swe pióra wysocy oficerowie z Komendy Głównej Policji Państwowej, z Minister­stwa Spraw Wewnętrznych, jak również sędziowie Sądu Najwyższego i Trybunału Admini­stracyjnego. Napisał m.in. „Pod­ręcznik dla przodowników PP”, „Instrukcję służbową dla Policji Państwowej z komentarzem”, „Instrukcję szkolenia na poste­runkach i w komisariatach”, podręcznik „Udział Policji w do­chodzeniach prokuratorskich”. Oprócz tego był sekretarzem re­dakcji wydawnictw policyjnych, członkiem kolegium miesięczni­ka „Przegląd Policyjny”, sekre­tarzem komitetu redakcyjnego „Encyklopedii Policyjnej” itd.

Jego droga do Policji wiodła przez Legiony. Służył w I Kadro­wej, był żołnierzem 1. Pułku Uła­nów Beliny. Wstąpił do armii na ochotnika przed bitwą warszaw­ską. Następnie służył w kontrwy­wiadzie. W czasie hitlerowskiej okupacji został wezwany do pod­jęcia służby w tzw. policji grana­towej. Szybko nawiązał kontakt z Armią Krajową. Przekazywał podziemiu cenne informacje do­tyczące zamiarów wroga wobec niepodległościowej partyzantki. Odszedł z „granatowej” pod po­zorem złego stanu zdrowia. Za­czął się ukrywać. Od 1941 r., z nominacji Delegata Rządu RP na Kraj, został komendantem wojewódzkim Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa (tajnej konspiracyjnej Policji Państwa Podziemnego) w Kielcach.

- Za to wszystko przyszło naszej rodzinie słono zapłacić w PRL - kontynuuje A. Misiewicz - był permanentnie zatrzymywany i osadzany w areszcie lub w wię­zieniu. Stracił zdrowie. Po dłuż­szym pobycie w jednym z więzień - zmarł. Spoczywa na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Ja miałem kłopoty z podjęciem studiów. Byłem jednak uparty. Dostałem się na Wydział Prawa Uniwersytetu im. Mikołaja Ko­pernika w Toruniu. Stało się to w ostatnich chwilach życia ojca. Ten fakt sprawił mu ogromną ra­dość. Po śmierci ojca przenieśli­śmy się do Warszawy. Udało mi się także przenieść na Uniwersy­tet Warszawski. Studia ukończy­łem w 1956 roku. Miałem zamiar pracować naukowo, ale nie po­zwoliły mi na to warunki mate­rialne. Zostałem prokuratorem, a następnie obrońcą. Obecnie je­stem radcą prawnym. Specjalizu­ję się w sprawach gospodarczych. Ale środowisko policyjne jest mi nadal bardzo bliskie.

Źródło: Gazeta Policyjna

  • Jan Misiewicz ojciec w mundurze funkcjonariusza Policji Państwowej
  • Syn mec. Andrzej Misiewicz
Powrót na górę strony