Ucieczka przed śmiercią
Mec. Andrzej Misiewicz jest synem przedwojennego policjanta. Jest również członkiem-założycielem Stowarzyszenia Rodzina Policyjna”. Do pracy społecznej w policyjnym środowisku skłoniło go – jak sam mówi - pochodzenie.
Jego ojciec był funkcjonariuszem Policji Państwowej w międzywojennym dwudziestoleciu. Zajmował stanowisko komendanta wojewódzkiego w Tarnopolu, a wcześniej zastępcy w Łucku (woj. wołyńskie). Cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej został przeniesiony do Kielc. W tym czasie było to duże i bardzo ważne ze względów gospodarczych oraz strategicznych województwo. Wymagało szczególnej ochrony przed aktami sabotażu i dywersji. W granicach tego województwa znajdowało się m.in. Zagłębie Śląsko-Dąbrowskie (Dąbrowa Górnicza, Sosnowiec, Zawiercie) oraz zakłady zbrojeniowe Centralnego Okręgu Przemysłowego (Radom, Starachowice, Skarżysko).
Wyróżnienie, które spotkało Jana Misiewicza, wiązało się z mnóstwem nowych obowiązków i destabilizacją życia rodzinnego. Ale, według Andrzeja Misiewicza, rekompensatą za ten nagły transfer było to, że przyjazd do Kielc uratował ich od śmierci. Ojciec zostałby rozstrzelany w Charkowie. Natomiast jego najbliżsi skończyliby swoją gehennę na Syberii lub w Kazachstanie. A być może wcześniej rozprawiliby się z nimi ukraińscy nacjonaliści.
Zamieszkali pod Kielcami, w Słowiku. Jana Misiewicz codziennie dojeżdżał do pracy. Wprawdzie mógł osiedlić się w metropolii województwa, gdyż mieszkanie dla komendanta wojewódzkiego Policji Państwowej było zarezerwowane. Chciał jednak oszczędzić rodzinie wojennej psychozy, która ogarniała region świętokrzyski. Wyczuwało się ją na każdym kroku. Przede wszystkim w zachowaniach ludzi, w tym również policjantów. Reagowali poprawnie, ale z dostrzegalną nerwowością. Te zjawiska nie występowały jeszcze w podkieleckim Słowiku. Jedynie zasępiona twarz komendanta Misiewicza znamionowała, że dzieje się coś złego. Nie mógł sypiać, częściej niż dawniej przyjmował telefony, także w nocy, z meldunkami.
O zatrzymaniach podejrzanych osobników nawołujących do szkodzenia Rzeczypospolitej.
- Wkrótce jednak nerwowość zaczęła się wkradać do Słowika i naszego mieszkania - wspomina A. Misiewicz. - Ojciec przywdział mundur połowy i już się z nim nie rozstawał. Odpoczywał coraz mniej. Był wyraźnie przemęczony. Sypiał po dwie, trzy godziny na dobę, często w mundurze. Czytał mnóstwo sprawozdań, relacji oraz notatek służbowych. Pisa! rozkazy i zarządzenia, żądał od policjantów szczególnie rzetelnej służby, by utrzymać wysoki poziom bezpieczeństwa w województwie. Jego słowa nie pozostawały bez echa. Policjantom pomagali wydatnie cywile, przekazując szybko informacje o poczynaniach elementu przestępczego. Tak było na Kielecczyźnie do ostatniej chwili wolności.
Moje dzieciństwo upływało w środowisku policjantów. Będąc małym chłopcem, chętnie rozmawiałem z nimi na temat ich służby. Byli zdziwieni moimi zainteresowaniami, zawsze jednak traktowali mnie poważnie. Fascynowała mnie praca ojca, a on z zadowoleniem wprowadzał mnie w arkana policyjnej służby. Pewnie myślał, że pójdę jego śladem. Chętnie zabierał mnie w teren. W mojej obecności przeprowadzał inspekcje komend powiatowych i posterunków policji. Miał zwyczaj dokonywania kontroli policyjnych zespołów. Dzięki temu znał z imienia i nazwiska znaczną część policjantów. W każdej chwili mógł trafnie ocenić ich możliwości i predyspozycje. Zwłaszcza przełożonych. Z każdym ucinał dłuższą pogawędkę, z której dowiadywał się więcej niż ze sztywnych rozmów i narad. Podczas inspekcji dużo uwagi poświęcał kulturze przyjęć interesantów, a zwłaszcza dialogu z zatrzymanymi i przesłuchiwanymi.
Jego konikiem była czystość. Zarówno pomieszczeń służbowych, jak i umundurowania policjantów. Najostrzejsze kryteria czystości stosował podczas kontroli broni. Wszelkie uchybienia musiały być natychmiast usuwane. Interesował się też problemami socjalnymi policjantów. Rozmawiał o tym nie tylko z podwładnymi, ale także z ich żonami i matkami. Nakłaniał do tego również przełożonych. Przypominał, że dobrzy policjanci powinni otrzymywać wszystko, co na zajmowanym stanowisku im się należy, gdyż taka troska jest warunkiem dobrego samopoczucia funkcjonariuszy, a co za tym idzie - efektów służby. Myślę, że ojciec był powszechnie łubiany. Policjanci zapraszali go na rodzinne uroczystości. Przecież nie po to, by zapewnić sobie awans lub premię. Zapraszały go na swoje zebrania członkinie Stowarzyszenia „Rodzina Policyjna”. Ojciec lubił przebywać w policyjnym środowisku nawet w godzinach pozasłużbowych. Twierdził, że ta więź pomaga mu w kierowaniu ludźmi. Na własnym przykładzie dowodził, iż można przyjaźnić się z podwładnymi bez obawy o utratę prestiżu i rozluźnienie dyscypliny. O tym decyduje bowiem kultura, którą należy okazywać i umacniać.
Po służbie Jan Misiewicz opracowywał materiały szkoleniowe oraz pisał instrukcje dla całej Policji. Był autorem wielu dokumentów, na których opierało się szkolenie dla policjantów w szkołach resortowych. Łączyli z nim swe pióra wysocy oficerowie z Komendy Głównej Policji Państwowej, z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jak również sędziowie Sądu Najwyższego i Trybunału Administracyjnego. Napisał m.in. „Podręcznik dla przodowników PP”, „Instrukcję służbową dla Policji Państwowej z komentarzem”, „Instrukcję szkolenia na posterunkach i w komisariatach”, podręcznik „Udział Policji w dochodzeniach prokuratorskich”. Oprócz tego był sekretarzem redakcji wydawnictw policyjnych, członkiem kolegium miesięcznika „Przegląd Policyjny”, sekretarzem komitetu redakcyjnego „Encyklopedii Policyjnej” itd.
Jego droga do Policji wiodła przez Legiony. Służył w I Kadrowej, był żołnierzem 1. Pułku Ułanów Beliny. Wstąpił do armii na ochotnika przed bitwą warszawską. Następnie służył w kontrwywiadzie. W czasie hitlerowskiej okupacji został wezwany do podjęcia służby w tzw. policji granatowej. Szybko nawiązał kontakt z Armią Krajową. Przekazywał podziemiu cenne informacje dotyczące zamiarów wroga wobec niepodległościowej partyzantki. Odszedł z „granatowej” pod pozorem złego stanu zdrowia. Zaczął się ukrywać. Od 1941 r., z nominacji Delegata Rządu RP na Kraj, został komendantem wojewódzkim Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa (tajnej konspiracyjnej Policji Państwa Podziemnego) w Kielcach.
- Za to wszystko przyszło naszej rodzinie słono zapłacić w PRL - kontynuuje A. Misiewicz - był permanentnie zatrzymywany i osadzany w areszcie lub w więzieniu. Stracił zdrowie. Po dłuższym pobycie w jednym z więzień - zmarł. Spoczywa na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Ja miałem kłopoty z podjęciem studiów. Byłem jednak uparty. Dostałem się na Wydział Prawa Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Stało się to w ostatnich chwilach życia ojca. Ten fakt sprawił mu ogromną radość. Po śmierci ojca przenieśliśmy się do Warszawy. Udało mi się także przenieść na Uniwersytet Warszawski. Studia ukończyłem w 1956 roku. Miałem zamiar pracować naukowo, ale nie pozwoliły mi na to warunki materialne. Zostałem prokuratorem, a następnie obrońcą. Obecnie jestem radcą prawnym. Specjalizuję się w sprawach gospodarczych. Ale środowisko policyjne jest mi nadal bardzo bliskie.
Źródło: Gazeta Policyjna