Aktualności

Ojciec nie wrócił

Data publikacji 07.12.2020

– Całe moje życie to było czekanie – wzdycha pani Henryka Milewska. – Gdy spotykały mnie różne niepowodzenia, kłopoty, pocieszałam się, że po powrocie do domu może zastanę tam ojca... może wróci... A ja do tej pory nie mam nawet jego grobu.

Pani Henryka dziś ma 82 lata, ostatni raz widziała ojca jako czternastolatka. Drżącymi palcami wyjmuje z albumu pociemniałe zdjęcia, które przez wojnę przechowały się u rodziny. Z fotografii spogląda człowiek w mundurze policjanta. Razem ze zdjęciami wypada pożółkła koperta – w środku spłaszczone pukle jasnych kosmyków – „włosy Heni”.

– To Ojciec zachował na pamiątkę, gdy miałam osiem miesięcy – pani Henryka zamyśla się i widać, że przed oczami ma inny, szczęśliwy, przedwojenny czas.

BRZEŻANY

Emil Drobik, ojciec pani Henryki, urodził się w 1897 r. Pochodził z Turka nad Stryjem i, wbrew tradycjom rodzinnym, wyłamał się z gospodarowania na roli. Bardziej pociągał go mundur. Początkowo w armii austriackiej, przez żandarmerię, trafił w 1919 r. do Policji Państwowej. Służbę aż do 1935 r. pełnił w Stanisławowie. W 1923 r. ożenił się z Izabellą Maurer. Po dwóch latach urodziła się córeczka Henia. Najszczęśliwszy okres w życiu rodziny to, zdaniem pani Henryki, dwa lata spędzone w Brzeżanach.

– Stąd w 1937 r. skierowano ojca do pracy w Kamionce Strumiłowej, w województwie tarnopolskim. Dojechałyśmy do niego dopiero w 1939 r., gdy przyszykował już dla nas mieszkanie.

ARESZTOWANIE

W Brzeżanach zastała ich wojna. Po tygodniowym pobycie na wsi żona i córka wróciły do opuszczonego, ale solidnie zaopatrzonego w zapasy domu. Pewnej nocy zjawił się także st. post. Emil Drobik. Mówił, że nie mógł ich zostawić samych. Przez krótki czas mieszkał nawet w domu.

– Przed aresztowaniem ostrzegł go ukraiński milicjant, który potem, niebezinteresownie, ukrywał ojca, aby wydać go NKWD – wspomina pani Henryka.

Emil Drobik trafił do więzienia w Kamionce.

– Do końca życia będę widzieć ojca, jak wyprowadzali ich z więzienia – głos pani Henryki załamuje się.

– Był blady, z gołą głową, ostrzyżony prawie „na zero”. Wprowadzili ich do sań, zdążył szepnąć, żeby mama przyjechała do Lwowa. Sanie ruszyły i wszelki ślad po więźniach zaginął. Gdy tam stałam, cała zalana łzami, wziął mnie za rękę jakiś człowiek, stary Ukrainiec i powiedział „Ne płaczy detyno, jich Boh tiażko skażet za ce, szczo wony zrobyły”. Ja go do tej pory pamiętam, ja się wiele razy za niego modliłam, wdzięczna, że okazał mi serce.

Po kilku dniach żona policjanta Izabella Drobik dotarła do Lwowa, ale w każdym więzieniu odpowiadano, że jej męża tu nie ma.

W tym czasie rodzinę policjanta wyrzucono z mieszkania, które zajął enkawudzista. Matka z córką miały 24 godziny na znalezienie sobie nowego lokum. Mieszkały kątem u ludzi.

ZSYŁKA

– Gdy zaczęły się wywózki, ludzie nie bardzo chcieli w to wierzyć. Każdy myślał: wzięli mężczyzn, ale przecież kobiety i dzieci zostawią w spokoju. My też byłyśmy bardzo naiwne – kiwa głową pani Milewska.

– Po aresztowaniu ojca wezwano mamę na NKWD, poszłam razem z nią. Wyszła przejęta troską, jaką jej okazano. Wypytywano, czy ma jakąś rodzinę w pobliżu, bo oni rozumieją, jak ciężko jest samotnej matce w obcym mieście i przy pierwszej okazji przetransportują nas do krewnych. A oni się po prostu bali, że my znikniemy z tego terenu. Trzy tygodnie poźniej pojechałyśmy na zesłanie. Ale też nam tłumaczyli, że na miejscu spotkamy ojca. Osiemnaście dni jechałyśmy bydlęcymi wagonami, ale przecież z nadzieją. I potem było to straszliwe rozczarowanie – pusty kazachski step, gdzie nie tylko ojciec, ale nikt na nas nie czekał.

STEP

W potwornych warunkach kobiety przetrwały pierwszą zimę, wymieniając przywiezione rzeczy na jedzenie. 50 deka chleba dostawali tylko ci, którzy pracowali. A zimą pracy prawie nie było, szczególnie dla Polaków. Latem brygady jeździły w step i wtedy było jeszcze raz dziennie coś przypominającego zupę.

Gdy pierwsi ludzie zaczęli wracać z łagrów, w rodzinie policjanta także ożyła nadzieja.

– Podkoniec było już dużo lepiej, przeniosłyśmy się do Czornego – opowiada Pani Milewska. – W jednej izbie spałyśmy my dwie, kobieta z dzieckiem, gospodyni Rosjanka z czwórką dzieci, której mąż zginął na froncie, w rogu całą zimę było cielę, a pod ławą kury i dwa koty, ale dom był drewniany i wreszcie było ciepło! Pracowałam jednak tylko ja, więc obie z matką miałyśmy jeden przydział chleba. Okropne były wyjazdy w step, było więcej pracy, a spało się w ziemiankach, gdzie żywcem zjadały nas wszy.

POWRÓT

Wiosną 1946 r. nadszedł czas wyjazdu. Do stacji położonej 100 km dalej grupa ponad stu zesłańców poszła pieszo. Na jednej furmance jechały tylko maleńkie dzieci i starsze osoby.

– Wracaliśmy trzydzieści dni, ale to już była czysta przyjemność – uśmiecha się córka przedwojennego policjanta. – Te same wagony z dziurą jako toaletą, ale nawet śpiewaliśmy. Trudno było uwierzyć, że wracamy. Że sześć strasznych lat już za nami. Cieszyłyśmy się, że spotkamy się z ojcem, bo skoro nas puszczają, to ich przecież też...

3 czerwca 1946 r. obie panie były w Warszawie. Pani Henryka rozpoczęła naukę, potem pracę.

NADZIEJA

– Zaczęłam szukać ojca przez PCK, konsulat w Kijowie, prasę w Anglii – mówi dziś Henryka Milewska. – Oczywiście nie podawałam, że był policjantem. Ja przecież w swoich aktach osobowych nie mogłam nawet napisać, że zesłano mnie do Kazachstanu. Obowiązywał termin „ewakuowana w 1940 r. do ZSRR”. Nie – deportowana, wywieziona, zesłana, ale właśnie – ewakuowana. Ale kto przed kim musiał mnie w 1940 roku ewakuować?

Nadzieja w obu kobietach trwała jednak cały czas. Gdy było już to możliwe, szukały ojca także przez Stowarzyszenie Memoriał. Bez rezultatu. Czarno na białym córka st. post. Emila Drobika zobaczyła jego nazwisko w 1994 roku w książce „Listy katyńskiej ciąg dalszy. Straceni na Ukrainie”.

Córka przekonała się, że ojciec podzielił los ponad dwudziestu tysięcy zamordowanych w zbrodni katyńskiej.

– Moja matka jednak do końca życia wierzyła, że ojciec gdzieś żyje – mówi Henryka Milewska. – Nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego nie dał żadnego znaku. Miała przecież okazję wyjść za mąż i poprawić swoje położenie, ale odpowiadała „Ależ skądże, przecież ojciec żyje, to jak ja mogę...”

* * *

Starszy posterunkowy Emil Drobik został zamordowany na podstawie tej samej decyzji z 5 marca 1940 r. podpisanej przez Stalina i członków najwyższych władz partii komunistycznej ZSRR, zgodnie z którą mordowano jego kolegów, funkcjonariuszy PP, z obozu w Ostaszkowie. Jego ciała nie znaleziono jednak w Miednoje. Jeńców i aresztowanych z zachodniej Ukrainy mordowano w więzieniach w Kijowie, Charkowie i Chersoniu. Potajemnie grzebano ich np. w Bykowni. „Nie ludzka Ziemia” kryje jeszcze wiele szczątków najlepszych synów przedwojennej Polski: żołnierzy, policjantów, kolejarzy, leśników, urzędników, których największą przewiną było to, że służyli swojej ojczyźnie.

Źródło: Policja 997

  • St. post. Emil Drobik - do tej pory nie wiadomo gdzie został zamordowany - fotografia z 1938 r.
  • Brzezany 1937 r. - Emil Drobik z rodziną - żoną Izabellą i córką Henryką
  • - To zdjęcie zrobiono nam niemal zaraz po przyjeździe do Kamionki Strumilowej w 1939 r. - mówi Henryka Milewska z d. Drobik, córka przedwojennego policjanta
Powrót na górę strony