Aktualności

Wróć do nas

Data publikacji 12.12.2020

Trzeci raz otoczono nasz dom na dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Wcześniej zabrali najstarszego brata, a potem ojca. Teraz przyszła kolej na nas – Maria Gabiniewicz waży każde słowo, stara się powstrzymać emocje. – Ocaleliśmy dzięki Bogu, który nigdy na wygnaniu nas nie opuścił.

Poganica to mała wieś w Podlaskiem. Przed wojną mówiło się bliskie kresy, pogranicze Białostocczyzny i Grodzieńszczyzny.

– Kościół parafialny był w Sokolanach – dodaje pani Maria. – Powiat w Sokółce. Do Grodna w prostej linii było dwadzieścia kilka kilometrów.

ZWYCZAJNA, KOCHAJĄCA SIĘ RODZINA

W Poganicy państwo Gabiniewiczowie mieli ładny dom. To tutaj przyszła na świat pani Maria, jedyna córka spośród pięciorga dzieci.

Przeżycia pod okupacją sowiecką i refleksje z długiej tułaczki do Polski pani Gabiniewicz zawarła w książce „W stronę domu ojczystego – przez Syberię, Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenię, Persję, Indie, Afrykę”. Tak pisała o latach dziecięcych: Tworzyliśmy bardzo zwyczajną, kochającą się wielopokoleniową rodzinę (…) Jak sięgnę pamięcią, rodziców zawsze widziałam razem: w domu, przy pracy. Wspólnie naradzali się, podejmowali ważne decyzje. (…) Ojciec troszczył się o nasze wykształcenie. Najstarszego brata – Józka wysłał do gimnazjum w Sokółce. Zamierzał kształcić wszystkie dzieci. Uważał, że wiara, wychowanie, przygotowanie do życia oraz wiedza to najważniejsze wartości, w jakie rodzice mogą wyposażyć swoje dzieci.

Ojciec, Antoni Gabiniewicz, w 1920 r. uczestniczył w obronie Grodna przed nawałą sowiecką. Po wojnie z bolszewikami przeszedł z wojska do policji. Tragiczne losy rodziny nie pozwoliły na przechowanie pamiątek, dokumentów, zbyt wielu zdjęć. Wiadomo jedynie, że jako funkcjonariusz Policji Państwowej służył w Jacowlanach albo w bliskich okolicach. Tu poznał Emilię Kunicką, z którą ożenił się w 1921 r. Wkrótce urodził się pierwszy syn Józef.

– Ojciec został przydzielony na inny posterunek – mówi Maria Gabiniewicz. – Wynajął ludzi, którzy uprawiali ziemię i prowadzili gospodarstwo, odziedziczone przez mamę, ale to nie wystarczało. W końcu uznał, że powiększająca się rodzina nie pozwoli na przenoszenie się z miejsca na miejsce i zrezygnował ze służby. Zajął się gospodarstwem.

Udział w wojnie z bolszewikami i kilkuletnia służba w Policji Państwowej stały się jednak wystarczającym powodem aresztowania głowy rodziny przez okupantów sowieckich.

WIERZĘ, ŻE ONA NAM GO WRÓCI

Łomotanie do drzwi wyrwało ze snu wszystkich domowników. Była noc z 22 na 23 maja1940 r. NKWD przyszło po Józefa Gabiniewicza, 17-letniego syna Emilii i Antoniego.

– Józek zaangażował się w działalność niepodległościową – wyjaśnia pani Maria. – Razem z kolegami tworzył organizację „Błyskawica”, podlegającą ZWZ. Rodzice oczywiście o tym nie wiedzieli. Gdy przyszli po niego enkawudziści, próbował uciekać. Nie udało się. Wywlekli go ze strychu w bieliźnie. Mama zebrała nas wszystkich przed obrazkiem Matki Bożej Niepokalanej, który był dyplomem sodalicyjnym Józka.

Rozpoczęła modlitwę św. Bernarda: Pomnij o Najdobrotliwsza Panno Maryjo, że od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek uciekając się do Ciebie, Twej pomocy wzywając, Ciebie o przyczynę prosząc, był przez Ciebie opuszczony. Sołdat nie wytrzymał, zaczął szarpać Józka i wykrzykiwać, że nic tu nie pomoże „Matier Bożja”, a ten bandyta już nigdy nie wróci. Do kończyliśmy modlitwę, rodzice pobłogosławili brata, a mama spokojnie powiedziała „Ja wierzę, że Ona nam go wróci”.

Józef trafił do więzienia w Grodnie. Został skazany na osiem lat łagrów. Wywózkę uniemożliwił wybuch wojny między dwoma okupantami. Przeżył całą okupację. Wrócił. Dziś ma 87 lat i od ukończenia studiów mieszka w Łomży.

PAMIĘĆ O OJCU

– Drugi raz przyszli pod koniec lata – wspomina córka przedwojennego policjanta. – Tym razem po tatusia. Pamiętam, było jeszcze na tyle ciepło, że jeden z braci, Bronek, spał na sianie w stodole. Ojciec żegnał się z nami, brał nas w ramiona. Miałam wtedy siedem lat. Uwielbiałam tulić się do niego, gdy czytał gazetę. Uczył mnie legionowych piosenek. Zanosiłam mu jedzenie, gdy pracował, a często razem wracaliśmy do domu. Moja mała rączka ginęła w jego wielkiej dłoni. Nagle wszystko to mi zabrano.

Antoni Gabiniewicz trafił do tego samego więzienia, w którym od kilku miesięcy siedział jego syn. Józef nie wiedział jednak o tym. Koledzy oszczędzili mu tej wiadomości, aby się nie załamał, że kolejne nieszczęście dosięgło jego rodzinę. Teraz Emilia pakowała do więzienia już dwie paczki.

– Któregoś dnia brat przywiózł z powrotem paczkę dla ojca – opowiada pani Maria. – To był zły znak. Ojca przewieźli dalej. Pamiętam, dostaliśmy jeszcze kartkę z więzienia w Mińsku. Ojciec prosił, aby mama zajęła się naszą edukacją, abyśmy zdobyli dobre wykształcenie. Ojciec był dziwnie spokojny, ponieważ w więzieniu spotkał księdza i odbył spowiedź z całego swojego 41-letniego życia. Pisał, że po tym poczuł się wyzwolony i szczęśliwy. Jedynym jego zmartwieniem była troska o nas. Jestem wdzięczna mamie, że przez tyle lat przechowała w mojej świadomości piękny obraz ojca. Potem bardzo pomagało mi to w życiu.

Antoni Gabiniewicz nigdy z „nieludzkiej ziemi” nie wrócił. Do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało i gdzie jest jego grób. Można podejrzewać, że jest na białoruskiej liście katyńskiej, która dotychczas nie została ujawniona.

WYWÓZKA W NIEZNANE

– Po nas przyszli z 19 na 20 czerwca 1941 r. -  mówi pani Maria. – Otoczyli dom. Bronek pilnował koni na pastwisku. Ostrzegli go sąsiedzi. Żołnierze go nie znaleźli. Po latach opowiadał, jak wielką walkę musiał stoczyć ze sobą – wyjść i dołączyć do nas, czy zostać w ukryciu. Mama była przekonana, że jedziemy na pewną śmierć. Mnie też powiedziała, żebym, gdy pójdę do drugiej części domu po buty, uciekła przez ganek. Wyszłam, ale wróciłam. Mama po dziękowała mi za to kilka lat później, gdy byliśmy już w Afryce. W czerwcu noce są krótkie. Szukanie Bronka przedłużało się. Zaczęli schodzić się ludzie. To była noc z czwartku na piątek. W domu kończył się chleb. Mama miała w dzieży rozczynione ciasto, ale nie mogła go już upiec. Sąsiedzi przynosili bochenki, ciepłe ubrania i namawiali, aby mama dobrze się przygotowała do podróży.

Emilia Gabiniewicz wraz z trójką dzieci: Staszkiem, Tadziem i Marysią, trafiła do transportu w Sokółce. Na stacji w Białymstoku zesłańcy dowiedzieli się, że wybuchła wojna między okupantami. Wstąpiła w nich nadzieja. Pociąg jednak ruszył na wschód.

W tym czasie – sowieci w popłochu opuścili Grodno – więźniowie z pomocą mieszkańców miasta rozbili więzienie. Józek wrócił do domu, z którego przed dwoma dniami wywieziono rodzinę. Spotkał ukrywającego się brata Bronka. Obaj ocaleli z pożogi wojennej.

NA TUŁACZYCH SZLAKACH

Pani Emilia z dziećmi trafiła do Krasnojarskiego Kraju, do kołchozu Jelniczna. – Mama i Stach pracowali od świtu do zmroku za kilogram chleba – wspomina pani Maria. – Ja i Tadek musieliśmy chodzić do szkoły, dzięki czemu otrzymywaliśmy po 250 g chleba na dzień. Mama, pamiętając o prośbie ojca, uczyła mnie czytać i pisać po polsku. Moim elementarzem była książeczka do nabożeństwa. Ratunek przyszedł od tworzącej się armii generała Andersa. Stach w Kazachstanie zgłosił się na ochotnika. Nam udało się dzięki cudownemu splotowi wielu wydarzeń opuścić ten „raj na ziemi” ostatnim transportem, który odchodził do Persji. Żegnający nas biskup polowy Józef Gawlina prosił, żeby nie mówić źle o Sowietach, aby nie zaszkodzić tym, którzy zostają i muszą wrócić do kołchozów.

Z armią udało się uratować 115 tys. Osób (żołnierzy i cywilów). Na „nie ludzkiej ziemi” zostało ponad 400 tys. Zarejestrowanych grobów polskich, prawie 450 tys. zaginionych i niemal 500 tys. żywych, którzy do Polski mogli wrócić dopiero za kilka lat, zupełnie inną drogą.

Pani Emilia z dwójką dzieci trafiła do afrykańskiego osiedla Bwana M’Kubwa w marcu 1943 r. Stach walczył w 2. Korpusie Polskim. Wszyscy szukali ojca i pozostałych w kraju braci.

Po wojnie Stanisław osiedlił się w Kanadzie. Chciał wszystkich ściągnąć do siebie. Z Afryki pojechał do niego Tadeusz. Matka z córką Marysią po likwidacji osiedli w Afryce wróciły w 1949 r. do Polski, gdzie spotkały się z Józkiem i Bronkiem.

Pani Emilia zmarła w 1980 r., ciągle czekając na wiadomość o swoim mężu. Jej córka skończyła studia. Przez lata pracowała w Instytucie Prymasowskim. Gdy zaczęło inwigilować ją UB, ks. prymas Stefan Wyszyński przeniósł ją do swojego sekretariatu. Razem z ks. Peszkowskim służyła sprawom Golgoty Wschodu. Zaangażowała się w działalność na rzecz upamiętnienia ofiar polskich na Wschodzie. Od wielu lat jest sekretarzem Fundacji Archiwum Fotograficzne Tułaczy, które wydało dwa przejmujące albumy o polskich wygnańcach wielkiej wojny, którym nie zawsze było dane wrócić „na ojczyzny łono”.

Źródło: Policja 997

  • Antoni Gabiniewicz zginał w Sowietach bez śladu
  • Emilia Gabiniewicz z synem Tadeuszem i córką Marysią w Afryce w Bawana M Kubawa, 30 listopada 1944 r.
  • Dorobkiem fundacji - której sekretarzem jest pani Maria - są dwa albumy fotograficzne - Tułacze dzieci i Polska szkoła na tułaczch szlakach
Powrót na górę strony