Ślad się urywa
Przodownik Antoni Suchan jest jednym z tysięcy polskich policjantów II Rzeczypospolitej, którzy zginęli zamordowani przez sowieckich oprawców. Leonard Suchan, do dziś nie wie, kiedy ojca zabito i gdzie spoczywają jego szczątki. Od lat zabiega, aby w Warszawie powstał Pomnik Policji.
Losy około 6 tysięcy funkcjonariuszy Policji Państwowej znamy dość dobrze. Po 17 września 1939 r. dostali się do niewoli sowieckiej i trafili do obozu w Ostaszkowie. Na wiosnę 1940 r. mordowano ich w Kalininie (obecnie Twer) strzałem w tył głowy. Systematycznie, co noc. Dziś możemy dla nich zapalić znicz na Polskim Cmentarzu Wojennym w Miednoje. O wielu innych wiemy jednak tylko tyle, że trafili do sowieckiej niewoli, a potem ślad się po nich urywa.
W CARSKIM PUŁKU
Antoni Suchan urodził się 17 ma ja 1890 r. we wsi Kodrąb w powiecie radomszczańskim. Jego rodzice, Michał i Agata, z domu Młynarczyk, prowadzili tam gospodarstwo rolne. Po ukończeniu szkoły powszechnej pracował w rodzinnym gospodarstwie, potem także przy wypalaniu kamienia wapiennego.
W 1910 r. został wcielony do armii carskiej. Służył w 45. Brygadzie w Pułku Artylerii Dział Ciężkich w mieście Penza. W rodzinnym archiwum zachowały się zdjęcia z tego okresu. Podczas I wojny światowej, w trakcie walk na froncie rosyjsko-austriackim, został poważnie ranny i dostał się do niewoli. Przebywał w obozie jenieckim na Węgrzech, a następnie w Trieście we Włoszech.
Po wojnie wrócił w rodzinne strony i znowu zajął się pracą w gospodarstwie i w wapiennikach.
KOMENDANT
Antoni Suchan, jak wielu innych, w 1920 r. zostawił swoje zajęcia, aby ratować ojczyznę. Nie wiemy dokładnie, dlaczego wybrał właśnie policję.
Ukończył szkołę policyjną. Od 1922 r. pracował jako komendant posterunków w: Młynarzach (1922–24), Mystkowie (1925–1929), Baboszewie (1930–1932), Sochocinie (1933–1934), Wołominie (1935), Kobyłce (1936) oraz w Radzyminie (1937–1939).
W 1923 r. ożenił się z Feliksą, z domu Krukowską, córką powstańca styczniowego Aleksandra Krukowskiego. Rok później przyszedł na świat Leonard, a potem także Irena.
– Ojciec był wysokim, szczupłym mężczyzną – wspomina jego syn Leonard, dziś mający 85 lat. – Zawsze chodził w mundurze, także na urlopie. Pamiętam, że w dzieciństwie ciągle zmieniałem szkoły. Przenosiliśmy się tam, gdzie ojciec pełnił służbę.
Takie życie rodzina Suchanów wiodła do wybuchu II wojny światowej.
– Podróże kształcą – uśmiecha się Leonard Suchan. – Poznawałem nowych kolegów, ale żadnego z tych miejsc nie traktuję dziś jak domu rodzinnego.
W NIEWOLI
– 1 września 1939 r. leżałem na łące gdzieś pod Radzyminem – wspomina syn przedwojennego policjanta. – Słowo „wojna” było odległym terminem z historii. Byliśmy razem z mamą i siostrą poza miastem. Wszyscy mówili, że wojna potrwa krótko, wypędzimy Niemców i za dwa miesiące będzie defilada w Berlinie.
5 września 1939 r. Antoni Suchan wraz z post. Władysławem Piotrowskim i post. Stanisławem Raźniakiem został na polecenie komendanta powiatowego w Radzyminie oddelegowany do konwojowania dywersantów niemieckich i umieszczenia ich w więzieniu we Włodawie.
– Ojciec pożegnał się z nami – opowiada pan Leonard. – Uściskał nas i powiedział, że za kilka dni wraca. Już nigdy więcej ojca nie zobaczyłem. Od 5 września 1939 do ro ku 1989 nie było żadnych o nim wiadomości. Widziano go we Włodawie. Matka nawet jeździła tam, rozpytując ludzi o ojca. Bez rezultatu. W lutym 1940 r. przyszła wiadomość od Stanisława Raźniaka, który wyruszył do Włodawy razem z ojcem. Zdawkowa informacja przekazana przez kolejarzy mówiła, że cała trójka dostała się do niewoli między Kowlem a Łuckiem. Potem pociągiem wywieziono ich na Wschód. I tu ślad się urywa.
Najbliżsi bezskutecznie prowadzili poszukiwania. Czekali. Żona nie wyszła drugi raz za mąż. Do końca łudziła się, że może Antoni żyje gdzieś na zesłaniu i kiedyś wróci do domu. Zmarła 10 lat temu.
Dopiero w 1989 r. w tygodniku „Zorza” nazwisko Suchan pojawiło się na „Liście strat: Kozielsk – Ostaszków – Starobielsk”, zredagowanej przez Jędrzeja Tucholskiego. Figuruje tam pod numerem 2634. Jak wykazały jednak późniejsze badania, w Miednoje leży Suchan, ale Jan, także funkcjonariusz PP, nie spokrewniony z Antonim. Do tej pory nie wiadomo, gdzie spoczywają szczątki przod. Antoniego Suchana.
POMNIK
Leonard Suchan przeżył wojnę. Ocalał, jak mówi, dzięki Hitlerowi.
– To paradoks historii – kiwa głową. – W 1944 r. zostałem wywieziony na roboty do Niemiec. Znałem już wtedy dobrze język wroga. W styczniu 1945 r. do matki przyszło NKWD, pytając o mnie. Powiedziała, że zabrali mnie Niemcy, a oni tylko się uśmiechnęli i powiedzieli „nu i charaszo zdjełali” i wykreślili moje nazwisko z listy, którą mieli. Policja z tego terenu była niestety dobrze rozpracowana przez wywiad radziecki. Stamtąd już bym nie wrócił. Syn komendanta posterunku? Mowy nie ma. Hitler uratował mnie przed Stalinem. Rosyjski też znałem, bo przed wojną mieszkała w Radzyminie biała Rosjanka, z której synem kolegowałem się, ale to raczej by mi nie pomogło.
Leonard Suchan wrócił do Radzymina w maju 1945 r. Zrobił maturę w tutejszym liceum pedagogicznym, skończył SGH. Jako że dobrze znał języki obce, pracował przez długie lata w centralach handlu zagranicznego.
Jest założycielem i był pierwszym prezesem Warszawskiego Stowarzyszenia Rodzina Policyjna 1939. Od lat, współdziałając z komendą główną, stara się, aby w Warszawie, przy gmachu KGP, powstał Pomnik Policji.
– Pomysł był taki, aby pomnik postawić na 90. rocznicę powołania Policji Państwowej – mówi syn przedwojennego funkcjonariusza PP. – Nie udało się, ale idea jest warta upamiętnienia. Chodzi o Pomnik Policji, nie policjanta, nie o wymowie martyrologicznej, ale przedstawiający ideę służenia społeczeństwu. Myślę, że w końcu się uda.
W 2008 r. Leonard Suchan za swoją działalność został odznaczony przez ministra Grzegorza Schetynę Brązowym Medalem za Zasługi dla Policji.
Prywatnie 85-letni pan Leonard prowadzi bardzo aktywne życie. Startuje w pływackich zawodach masters. W swojej kategorii wiekowej jest rekordzistą Polski na dystansie 50 m stylem dowolnym. Pan Leonard do wszystkiego doszedł sam. Sam nauczył się języków obcych podczas okupacji, sam też na uczył się pływać. Pływa, jak zaznacza, dwoma stylami, których nikt inny nie stosuje: pierwszy to „wrzeciono”, czyli kraul kręcony (pływak, posuwając się do przodu, krę ci się wokół własnej osi), a drugi to połączenie kraula i klasycznego (nogi do żabki, ręce do kraula). Formy można tylko pozazdrościć.
Źródło: Policja 997