Aktualności

Rodzinne koło historii

Data publikacji 14.12.2020

Przodownik Bolesław Rybczyński z dumą nosił granatowy mundur. Zapłacił za to cenę najwyższą. Jego prochy spoczywają dziś na Polskim Cmentarzu Wojennym w Miednoje. Jego wnuk też nosi policyjny mundur.

Paradoks polega na tym, że nigdy w życiu nie byłem związany z Łęczną – mówi mł. insp. Jacek Kucharczyk, komendant powiatowy Policji w tym mieście. – Urodziłem się w Lublinie, w domu, bo tak kiedyś ludzie przychodzili na świat. Tam się wychowałem. Dopiero później, gdy sam zamieszkałem w Łęcznej, z dokumentów do wiedziałem się, że tu przyszedł na świat mój dziadek.

PIĘTNASTOLETNI ŻOŁNIERZ

Bolesław Rybczyński urodził się 4 października 1903 r. w podlubelskiej Łęcznej. Gdy miał osiem lat, rodzina przeniosła się do Lublina. Ukończył cztery klasy gimnazjum, a gdy Polska znalazła się w potrzebie, ochotniczo wstąpił do wojska. Miał wtedy piętnaście lat. Służył m.in. w Żandarmerii Krajowej przy Grupie Operacyjnej „Lublin”. Po przejściu do cywila pracował jako kancelista w Wydziale Finansowym Zarządu Miejskiego w Lublinie.

Potem jednak wrócił do munduru, tym razem policyjnego. Zawieruchę wojenną i lata PRL-u przetrwały niektóre dokumenty. Jeden z nich, z 31 października 1927 r., podpisany przez komendanta wojewódzkiego Policji Państwowej w Lublinie insp. W. Wiczyńskiego, przyjmuje Rybczyńskiego na służbę „w charakterze prowizorycznego posterunkowego”. Od 1935 r. służył w III Komisariacie PP miasta Lublina. W 1939 r. także. Od znaczony był m.in. Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918–1921 i Medalem za Długoletnią Służbę.

POSTAĆ OJCA

– Kilka lat temu miałam bardzo dziwne zdarzenie – Krystyna Kucharczyk zamyśla się i uśmiecha łagodnie. – Byłam w pobliskim sklepie spożywczym. Nagle podeszła do mnie starsza kobieta, która od dłuższego czasu badawczo mi się przyglądała. „Czy pani jest może z Rybczyńskich?”, zapytała. Mówię, że tak, a ona na cały głos w sklepie: „Może pani być dumna z ojca, to był szlachetny człowiek!”. Skrępowałam się mocno, bo wszyscy zaczęli się oglądać. Usłyszałam same dobre rzeczy o ojcu od obcej osoby, zupełnie spontanicznie i bezinteresownie.

Pani Krystyna w 1939 r. miała cztery lata. Jest córką przedwojennego policjanta i matką policjanta współczesnego.

– Z sylwetki ojca nie pamiętam nic – przyznaje. – Nie pamiętam nawet jego twarzy. A jednak czuję jego ciepło, opiekę, także dzisiaj. Noszę go w sercu.

Inaczej było ze starszymi siostrami pani Krystyny: Soterą i Teresą. One dobrze pamiętały wszystkie szczęśliwe przedwojenne lata. Dzisiaj żyje już tylko Krystyna Kucharczyk i jej młodszy brat Mieczysław Rybczyński, a pamięć o tamtych wydarzeniach ocalili dla nich najbliżsi.

– Wiem, że były wyjazdy na letnisko do pobliskich miejscowości – mówi córka przedwojennego policjanta. – Ojciec cudownie grał na gitarze. Pisał bardzo piękne wiersze publikowane potem w „Rycerzu Niepokalanej”. Niestety, przy remoncie domu bratowa wyrzuciła niechcący te archiwalne numery.

– Zachowały się za to fragmenty pamiętników – do daje jej syn, komendant Jacek Kucharczyk. – Są też listy otwarte dziadka, które pisał do babci, a które czytane były w kościele. Proszę posłuchać: „(…) wiedziałem, że cierpisz, choć się nie skarżyłaś, widziałem często w twych łagodnych oczach lekki odcień zazdrości, gdy patrzyłaś na ludzi biegnących obok nas po ścieżce usłanej różami, kwiatami i chwytających wszystko po drodze, co jest najlepsze w życiu, nie baczących na protest sumienia i brzydotę czynu (…)”. Kto dzisiaj tak pisze? I to do żony?

WIEŚCI ZE WSCHODU

Wojna zbliżała się jednak wielkimi krokami.

– Pamiętam, że jak był alarm, chyba jeszcze wtedy ćwiczebny, to ojciec przykładał mi do twarzy mokrą szmatkę, bo mówiono, że może być zrzucony gaz – wspomina pani Krystyna. – Jak przez mgłę pamiętam też, że któregoś dnia przyszedł do nas, byliśmy chyba jeszcze na letnisku albo już wywiezione z Lublina po rozpoczęciu wojny. Ściskał nas, podobno miał łzy w oczach. Czule żegnał się z mamą. Wyjechał, mama nie wiedziała gdzie. Dopiero później dotarła wiadomość, że wszyscy policjanci ewakuowali się na Wschód.

Potem zapadła cisza.

– Po jakichś trzech miesiącach do naszego mieszkania przyszedł ktoś i powiedział, żeby mama szybko szła na Kośminek, bo jest tam człowiek, który czeka w sprawie ojca – mówi pani Krystyna. – Mama pobiegła i zastała mężczyznę z pokrwawionymi nogami. Okazało się, że znał ojca i gdy nadarzyła się okazja, zrzucił mundur policyjny i podając się za zwykłego robotnika wcielonego do armii, został przekazany stronie niemieckiej. Na terenach Polski uciekł z transportu, bo bał się wywózki w głąb Niemiec. Proponował, aby ojciec zrobił tak samo, ale podobno tata powiedział, że to hańba w takich okolicznościach zdejmować mundur i został.

Kolejna informacja dotarła do Rybczyńskich przed Bożym Narodzeniem. Z obozu przyszła kartka, pierwsza i jedyna: „Droga Luśko. Jestem w Rosji Sowieckiej. Odpisz jak najprędzej, czy wszyscy żyją, czy jesteś zdrowa. Myślą pozostaję ciągle przy Was. Oczekuję odpowiedzi i ściskam. Całuję moje najukochańsze maleństwa. Bolek. Ostaszków, 26 listopada 1939 r.”.

– Mama szalała z radości – pani Krystyna nie kryje wzruszenia. – Biegała wokół stołu, czytała tę kartkę wiele razy. W całym domu zapanowała wielka radość. Zaraz odpisała i dostała odpowiedź – „adriesata niet”. A przecież ojciec jeszcze żył. Myślimy, że chciano sprawdzić nasz adres, bo wkrótce potem zostaliśmy wysiedleni. W okupowanym przez Niemców Lublinie podobnie stało się z innymi rodzinami policjantów, którzy znaleźli się na „nieludzkiej ziemi”.

Rybczyńscy po wielu trudach w końcu wrócili do Lublina. Żona policjanta cały czas czekała na męża. Szukała, gdzie mogła: Czerwony Krzyż, po wojnie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Rada Państwa… Nie wyszła po raz drugi za mąż, choć mogła. Powtarzała, że nikt obcy nie będzie wychowywał ich dzieci. Zmarła w 1989 r. w wie ku 86 lat, nie wiedząc, co stało się z jej Bolkiem.

Jej córka na grobie Heleny Rybczyńskiej kazała wybić także tablicę ku czci ojca „Bolesław Rybczyński – zginął w Katyniu śmiercią tragiczną”. Wtedy nie wiadomo było jeszcze, gdzie są jego szczątki.

Kolejna tragiczna wiadomość ze Wschodu przyszła wraz z publikacją list śmierci zbrodni katyńskiej.

– To był taki namacalny dowód, że ojciec został zamordowany, że na pewno nie żyje – wspomina Krystyna Kucharczyk. – Był 1990 rok, żyła jeszcze siostra, która pamiętała ojca. Bardzo rozpaczała.

WIERSZ DLA OJCA

Nazwisko ojca na listach katyńskich było dowodem śmierci, nie odwołalnym, bolesnym, ale teraz rodzina miała już miejsce, gdzie mogła zapalić lampkę i złożyć kwiaty.

– Byłam w Miednoje i byłam w Katyniu – mówi pani Krystyna, działająca w lubelskiej Rodzinie Katyńskiej. – Byłam też w budynku w Twerze, gdzie mordowano naszych ojców. Potworne wrażenie.

Od trzech lat rodzina przedwojennego policjanta ma jeszcze jedno miejsce, gdzie może zapalić znicz. W 2006 roku przed budynkiem KWP w Lublinie odbyła się uroczystość wmurowania pod obelisk poświęcony policjantom urny z ziemią z Miednoje i Bykowni. Do złożenia urny został wyznaczony mł. insp. Jacek Kucharczyk, który nie tylko przez służbę, ale i rodzinnie związany jest z Policją Państwową.

– Zawsze przyjeżdżam tu 1 listopada – mówi komendant z Łęcznej. – W Miednoje jeszcze nie byłem. Chciałem razem z mamą wybrać się w tym roku z biurem „Wilejka”, ale mama trochę chorowała. Może uda się za rok.

Krystyna Kucharczyk, gdy dowiedziała się o tragicznym losie ojca, na pisała wiersz. To było jeszcze za nim pojechała do Miednoje.

Źródło: Policja 997

  • Z archiwum rodzinnego
  • Bolesław Rybczyński 1903-1940
  • Wiersz Krystyny Kucharczyk
Powrót na górę strony