Tabloid z ambicjami
Tajny Detektyw” pojawił się na rynku prasowym 24 stycznia 1931roku i z miejsca wzbudził ogromną sensację. Dziś byśmy powiedzieli, że był tabloidem, jednym z pierwszych w Polsce, i do tego z górnej półki.
To fakt, że każdy jego numer ociekał krwią, ale takie było zapotrzebowanie ówczesnej publiczności, zawsze żądnej sensacji. Co tydzień ukazywał się w 100-tysięcznym nakładzie i rozchodził na pniu. Liczył 16 czarno-białych kolumn (od września 1933 r. otrzymał kolor na okładki i na świąteczne rozkładówki). Kosztował 30 groszy, tyle co tramwajowy bilet.
RODOWÓD
Założycielem „Tajnego Detektywa” był Marian Dąbrowski, właściciel największego przedwojennego koncernu prasowego, do którego należały m.in. popularny „IkaC”, czyli „Ilustrowany Kurier Codzienny”, popołudniówka „Tempo dnia”, tygodnik „Światowid”, a także sportowe „Raz, dwa, trzy”.
„TD” był brukowcem z ambicjami. Na bardzo wysokim poziomie stała zwłaszcza szata graficzna tygodnika, co było zasługą Janusza Marii Brzeskiego, grafika podkupionego przez Dąbrowskiego z prasy paryskiej. Jak napisał Jacek Dehnel, poeta, prozaik i tłumacz, w swoim szkicu „Tabloid nie dla mas”, Artykuły [w „TD”] nawet jeśli epatowały przemocą i seksem, pisane były językiem literackim, z pewnymi ambicjami reporterskimi oraz licznymi odniesieniami do kultury wysokiej, np. wierszy perskiego poety Rumiego czy tragedii Schillera, co wyróżnia je na tle prasy brukowej.
W pierwszym numerze redakcja tygodnika przedstawiła swoje credo: walka z przestępczością. Oczywiście na miarę swoich możliwości, czyli przez dostarczanie czytelnikom wiadomości z dziedziny kryminalno-sądowej (...); donoszenie o przebiegu rozprawy i ogłaszaniu zdjęć z procesów, umożliwienie całemu społeczeństwu korzystania z siły wychowawczej jawnego wymiaru sprawiedliwości.
Redakcja, piórem naczelnego, deklarowała swym odbiorcom materiał najlepszy pod względem dziennikarskim, zaopatrzony w doskonałe zdjęcia, niezamknięty w ramach jednego kraju, lecz wybiegający poza granice i obejmujący świat cały.
NIE BYŁO TEMATÓW TABU
Z tymi najlepszymi pod względem dziennikarskim materiałami bywało jednak różnie, ale przyznać trzeba, że dziennikarze „Tajnego Detektywa” nie dali się pobić konkurencji ani w doborze tematów, ani w szybkości ich podejmowania i publikacji. Nie było też dla nich tematów tabu. Pisali o sprawach przykrych, brutalnych; o przestępczości w różnych jej przejawach: bestialskich zbrodniach, seryjnych mordercach, sadystycznych gwałcicielach; pisali o zjawiskach patologicznych: wszechobecnej prostytucji i alkoholizmie, handlu żywym towarem, pedofilii i rosnącej narkomanii.
Nie oszczędzali nikogo – jeśli zawinił. Przekonali się o tym także funkcjonariusze stołecznego Urzędu Śledczego, którzy dali się skorumpować miejscowym aferzystom, oraz nieuczciwi przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Ale ponieważ przed wojną nie było problemów z ochroną danych osobowych, ich wizerunki, imiona i nazwiska, a nawet dokładne adresy zamieszkania zamieszczano na łamach gazet.
Podejmowanie przez „TD” tematów drażliwych społecznie, bulwersujących opinię publiczną, sensacyjnych czy wręcz skandalizujących z jednej strony – zwiększało popularność tygodnika, z drugiej jednak – narażało redakcję na ostrą krytykę przedstawicieli różnych środowisk społecznych, stowarzyszeń i organizacji, a przede wszystkim Kościoła katolickiego. Jednym z głównych oponentów „Tajnego Detektywa” był na przykład ks. Stefan Wyszyński, późniejszy prymas Polski, który na łamach redagowanego przez siebie periodyku „Ateneum Kapłańskie” domagał się zamknięcia krakowskiego tygodnika za psucie społeczeństwa, propagowanie zbrodni i przemocy oraz szerzenie pornografii.
Przeciwko redakcji wystąpili również nauczyciele, którzy żądali skasowania gazety, bo udaremniała ich pedagogiczną pracę i wszelkie działania wychowawcze wśród młodzieży, oraz prasa lewicowa, która krytykowała „TD” za demoralizację robotników.
DOBRE RELACJE Z POLICJĄ
Dzisiejszych czytelników „Tajnego Detektywa” z pewnością musi intrygować kwestia współpracy redakcji z Policją Państwową. Często bowiem na miejscu zdarzenia razem z policjantami (albo tuż po nich) zjawiał się reporter „TD” z aparatem fotograficznym w ręku. Robił serię zdjęć ofierze zabójstwa, fotografował pomieszczenie, narzędzie zbrodni, świadków. Słowem, tworzył dokumentację sprawy niczym technik kryminalistyczny. Ta swoboda działania sprawiała wrażenie jakby dziennikarze „TD” mieli ministerialny placet na policyjne informacje.
Nigdy, co prawda, nie widziałem oficjalnego dokumentu w tej sprawie, jednak podejrzewam, że jakaś forma współpracy z Policją Państwową musiała zostać zawarta. W przeciwnym razie nie byłoby w „TD” tylu zdjęć z policyjnych kartotek, nie byłoby zeznań zatrzymanych zbrodniarzy wynotowanych z akt śledztwa, ani listów pozostawianych przez samobójców na miejscu tragedii.
Kierownictwo „Tajnego Detektywa” ze swej strony starało się rewanżować za ten przychylny stosunek, publikując – niejako w barterze – zdjęcia osób poszukiwanych (w rubryce Ścigamy! Poszukujemy!), listy gończe, okładki z wizerunkiem przestępcy oraz policyjne komunikaty. Wprowadzono też inne stałe rubryki promujące policyjną służbę: Kącik policyjny, Paragraf w życiu codziennym, Drobiazgi kryminologiczne, a od czasu do czasu znajdowano miejsce dla dużych reportaży o dzielnych stróżach prawa (w numerach świątecznych obowiązkowo).
OBYCZAJOWA CENZURA GÓRĄ
Broniąc się przed zarzutami o deprawowanie społeczeństwa (zwłaszcza młodzieży szkolnej), a także szerzenie kultu zbrodni i bandytyzmu, redakcja powoływała się na konstytucję, prawo do wolności słowa oraz opinie autorytetów: prawników, kryminologów, literatów, a nawet policjantów na temat prewencyjnej roli „Tajnego Detektywa” w walce z przestępczością.
Niestety, głos publiczności w tej batalii liczył się najmniej. Po przeszło czterech latach sukcesów, okupionych jednak ciągłymi utarczkami z częścią opinii publicznej, niechętnej istnieniu tygodnika, „Tajny Detektyw” padł. Zakończyła żywot najciekawsza kronika kryminalna dwudziestolecia, niezrównane źródło do badania historii przestępczych epoki, a przy tym periodyk stojący, dzięki Brzeskiemu, na wysokim poziomie estetycznym – napisał Jacek Dehnel w swoim szkicu.
Źródło: Policja 997 nr 3/2016, s. 36/ Jerzy Paciorkowski