Aktualności

Policjantem byłem za krótko

Data publikacji 15.01.2021

Kazimierz Grabowski, rocznik 1913, torunianin, pochodzenie inteligenckie. Mimo podeszłego wieku pan Kazimierz zachował szczupłą „oficerską” sylwetkę. Uśmiech na twarzy znamionuje pogodę ducha, a jasno i precyzyjnie wypowiadane myśli - dobrą pamięć i trzeźwość umysłu.

Spotkaliśmy się przypadkowo. Pan Kazimierz w jednym z nume­rów „Rzeczpospolitej” znalazł artykuł o nowo powstałym Stowarzyszeniu „Rodzina Policyjna” i przedwojen­nych policjantach. Ponieważ byt funk­cjonariuszem Policji Państwowej, ab­solwentem słynnej szkoły policji w Mostach Wielkich (dzisiejsza Ukra­ina), sentyment do tej formacji pozo­stał mu do dziś. Nie dal się więc dłu­go namawiać na wspomnienia. A mnie szczególnie zainteresował wą­tek „szkolny” jego życiorysu, żyją­cych do dziś absolwentów wspo­mnianej szkoły, którzy dobrze pamię­tają tę „policyjną akademię” okresu międzywojennego, nie udało mi się bowiem dotąd odszukać.

4 4:4

Po ukończeniu gimnazjum w Toru­niu i odbyciu służby wojskowej młody Kazimierz postanawia wstąpić w sze­regi Policji Państwowej. Ma 21 lat, ma­turę w kieszeni, opanowany doskona­le język niemiecki i szczerą chęć słu­żenia ojczyźnie przez walkę z prze­stępczością i nasilającym się bandy­tyzmem. Po tygodniu oczekiwania otrzymuje wezwanie do komendy po­licji. Tam czekają już na niego bilet ko­lejowy i rozkaz stawienia się w Szkole Policyjnej w Mostach Wielkich, nie­wielkim mieście na Kresach Wschod­nich, leżącym 50 km od Lwowa.

- Pamiętam, był koniec sierpnia 1934 r. Do Lwowa dojechałem pocią­giem. Resztę drogi odbytem końmi, autobusów wówczas, niestety, nie było. Ale dzięki temu mogłem się do­brze przyjrzeć tej pięknej ziemi. Mo­sty Wielkie leżą w malowniczym za­kątku nad rzeką Ratą (lewy dopływ Bugu), w otoczeniu lasów. Policyjną szkołę otwarto tam w 1929 r., mieści­ła się w byłych austriackich kosza­rach. Na potrzeby policji zaadapto­wano tylko część budynków położo­nych w lesie, przy drodze do Lwowa, jakieś dwa kilometry na południe od centrum miasta.

Po prawej stronie szosy znajdowa­ły się obiekty koszarowe dla ok. 500 osób, mieszkających w salach 3-4 -osobowych. Poza tym byty tam war­townia, kuchnia, stołówka, kantyna, kasyno oficerskie, kręgielnia, garaże i stajnia, strzelnica, boisko sportowe, plac apelowy i główna brama wej­ściowa. Po lewej stronie rozlokowano przestronne sale wykładowe, warsz­taty, salę gimnastyczną, wieżę ci­śnień, elektrownię i mieszkania dla ro­dzin oficerskich. Cały teren przylegał do lasu, a nad Ratą urządzono ką­pielisko z dwoma basenami i przysta­nią. Teren byt ogrodzony i starannie utrzymany. Piękne zieleńce, klomby, mnóstwo ozdobnych krzewów i kwia­tów. Był to obiekt naprawdę godny podziwu, bo kto wówczas na Kresach miał światło i wodę w domu, kto sły­szał o kanalizacji z oczyszczalnią ścieków.

Razem ze mną w szkole w Mostach Wielkich było ok. 500 policjantów zgrupowanych w 8-9 kompaniach. Moją, piątą, dowodził kom. Jan Szym­kiewicz. Nazywaliśmy go „Sierotą”, bo to było jego ulubione powiedze­nie. Do każdego z nas tak się żartobli­wie zwracał. Komisarz Szymkiewicz wykładał też prawo karne, bo trzeba wiedzieć, że kadra oficerska, która składała się z ok. 20 osób, oprócz pracy dydaktycznej dowodziła rów­nież pododdziałami. W tym czasie ko­mendantem szkoły byt podinsp. Ju­lian Gottas, jego zastępcą nadkom. Mühler, pasjonat fotografiki. Spośród kadry pamiętam nadkom. Aleksandra Janisza, kom. Gustawa Pikora, Józe­fa Dziadeckiego, Tadeusza Sołtysa, lekarza Henryka Turka.

Czego się uczyliśmy? Przede wszystkim przedmiotów zawodo­wych, takich jak: prawo karne i admi­nistracyjne, procedura karna, instruk­cja służbowa, służba śledcza, medy­cyna sądowa, biurowość. Z przed­miotów ogólnych była historia Polski, geografia, matematyka z geometrią. Zajęcia praktyczne odbywały się z musztry, strzelania, władania bronią, gimnastyki, dżudo i typowych działań policyjnych, jak np. ściganie i osacza­nie przestępców czy aresztowanie podejrzanych.

Program zajęć byt obszerny i wy­pełniał cały dzień. Od pobudki, która stawiała nas na nogi o godz. 5, do capstrzyku o 22. Zajęcia lekcyjne za­czynały się już o 6.30 i trwały do 13, z przerwą na drugie śniadanie o 10, na które dostawaliśmy zwykle chleb ze smalcem i kawę zbożową.

Po obiedzie, od godz. 14, byt czas na naukę własną, ale i dodatkowe, doraźne zajęcia, np. prace porządko­we na terenie szkolnym czy boisku, sprzątanie sal, zmianę pościeli czy czyszczenie mundurów. Po południu odbywały się też różnego rodzaju kur­sy, np. samochodowy czy fotograficz­ny. Dostępna była również bardzo do­brze zaopatrzona biblioteka, licząca ok. 3 tys. woluminów, czytelnia prasy, sala bilardowa, kręgielnia. Kolacja by­ła o 18, potem czas wolny, ale spę­dzany tylko na terenie szkoty. Niekie­dy wychodziliśmy na przepustki do miasta, oczywiście po zajęciach, albo w niedziele, i zawsze po dwóch, trzech, z bronią przy boku.

W każdą niedzielę o godz. 9 obo­wiązkowo była msza święta. Podod­działami, w wyprasowanych mundu­rach, czasami z orkiestrą, maszero­waliśmy do kościoła w mieście. To byt rytuał.

Muszę powiedzieć, że nauka poli­cyjnego rzemiosła nie sprawiała mi żadnych trudności. Pewnie dlatego, że ta profesja zaczęta mnie wciągać, że widziałem już swoje miejsce w Policji Państwowej, a mundur zaczął mi imponować. W każdym razie na kursie szło mi bardzo dobrze, przełożeni widać docenili ten mój wysiłek, bo w nagrodę za dobre wy­niki otrzymałem skierowanie do pra­cy w Warszawie. To było ogromne wyróżnienie. Wraz ze mną do stolicy pojechali z mojej kompanii Zygmunt Łapiński i Józek Judasz. Mieliśmy stawić się w Komisariacie XVI przy ul. Puławskiej.

Według programu, nasz kurs miał trwać 10 miesięcy. Jego zakończenie przyspieszyła jednak śmierć mar­szałka Józefa Piłsudskiego. W nocy z 11 na 12 maja 1935 r. poderwano nas na nogi. Na placu apelowym, przed pomnikiem marszałka odbyta się smutna uroczystość ku jego czci, zaciągnięto warty. Kilka godzin póź­niej byliśmy już w drodze do swych jednostek.

Dziś, po wielu, wielu latach, tamte czasy wspominam z wielkim senty­mentem. To były wspaniale dni. Choć służba nie była łatwa, zagrożenie przestępczością, zjawiskami patologicznymi wcale nie mniejsze niż dziś, to jednak nikt się nie oszczędzał. Fakt, byłem wówczas młody, buń­czuczny, rozpierała mnie energia.

Żałuję tylko jednego, że policjan­tem byłem tak krótko, niespełna 10 lat. Niestety, nie z własnej woli. Pierwsze pięć lat, do wybuchu wojny, służyłem Ojczyźnie z wielkim odda­niem i poświęceniem. Następne - już z przymusu - na rozkaz okupanta. Szkoda, że dziś tak niewiele mówi się o funkcjonariuszach Policji Państwo­wej silą wcielonych do tzw. policji granatowej, na mocy zarządzenia Wyższego Dowódcy SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie dla okupowanych polskich obszarów SS-Obergruppenführera Krugera z 30 października 1939 r. O tym, że nie zgłoszenie się do pracy w policji stanowiło przestępstwo przeciwko okupacyjnemu prawu wojennemu groziło karą śmierci. Dlaczego tak mało pisze się o „granatowych poli­cjantach", którzy z narażeniem życia działali w konspiracji. Później byli za to represjonowani, musieli się ukry­wać, przemilczać fragmenty swoich życiorysów, niszczyć dokumenty, zdjęcia, pamiątki. Tego wszystkiego, niestety, doświadczyłem na sobie. Może kiedyś jeszcze o tym porozma­wiamy...

***

Franciszek Bator był nauczycielem w Budziskach, pow. Stop­nica, woj. kieleckie, działaczem niepodległościowym, walczył z Sowietami w latach 1918-20. 29 VIII 39 zmobilizowany w Kiel­cach i przydzielony do kompanii rezerw policji. Do niewoli dostał się 23 IX 39 r. w Toporowie pod Złoczowem, skąd przez obozy we Frydrychówce, Jarmolińcach i Szepietówce trafił do Ostaszkowa. Życie zawdzięcza pomyłce! Po obozie w Jarmolińcach potrakto­wano go jako... Czecha z Legionu Czeskiego - dla którego to Jarmolińce były przeznaczone. W dodatku niestarannie spisano tam dokumenty i stąd nie wszedł do etatu śmierci. Komendant obozu Borisowiec dopiero 4 IV 40 r. zwraca się do centrali w Moskwie pismem <10920.2> z prośbą o „nadesłanie dokumentów; BA­TOR Franc - ppor. rez. w stanie spoczynku, z Kielc, imię ojca i da­ta urodzenia nieznane”. Franciszek Bator wysłany z Iłowej do Pawliszczew Boru decyzją Mierkułowa <pozycja 242, przyczyna: inne> 29 IV 40 r., po pobycie w Griazowcu, od wizyty gen. An­dersa 25 VIII 1941 r. w II Korpusie, przechodzi szlak bojowy przez Iran, Irak, a w 1943 r. pozostaje w Palestynie jako nauczyciel. Wraca do Polski w 1946 r. i pracuje w oświacie w Kielcach i Gdań­sku. Umiera w Sopocie w 1969 r.

Źródło Gazeta Policyjna/Jerzy Paciorkowski, nr 25/2001, s. 7

  • Kazimierz Grabowski z fotografią ukochanej, nieżyjacej już żony
  • Maj 1938 r. - asp. Kazimierz Grabowski, wywiadowca XVI Komisariatu PP w Warszawie
  • Obwieszczenie okupanta niemieckiego o obowiązku stawienia się do służby - pod karą śmierci - każdego policjanta PP
Powrót na górę strony