Policja w walce o niepodległość 1919-1920 cz. 1
Każdy naród, każde państwo - tak jak każda większa lub mniejsza grupa społeczna - ma w swojej historii wydarzenia wpływające nie tylko na kierunek jego rozwoju, ale niekiedy nawet na pozostanie lub zniknięcie z areny dziejów.
Wśród decydujących o losach państwa wydarzeń niepodważalne miejsce zajmuje wojna, jaką toczyła Polska z Rosją Sowiecką w latach 1919-1920, a szczególnie najważniejszy jej moment - bitwa warszawska. Od jej rezultatu zależało bowiem, czy dla odrodzonego po półtorawiekowej niewoli państwa niepodległość będzie tylko chwilowym epizodem czy też trwałym stanem, pozwalającym nadrobić straty poniesione w latach zaborów. Waga tej bitwy, a także okoliczności jej towarzyszące spowodowały, że zwycięstwo zostało nazwane „cudem nad Wisłą” i pod tym mianem jest ono znane do dzisiaj.
Losy bitwy warszawskiej były z uwagą i niepokojem obserwowane jednak nie tylko przez Polaków. Przyglądała się jej Europa Zachodnia, z obawą śledząca zwycięski pochód Armii Czerwonej i dopatrująca się w tym, nie bez podstaw, zagrożenia dla tradycyjnych, kształtowanych przez wieki wartości. Mimo tych obaw Polska nie dostała stamtąd znaczącego wsparcia i zwyciężyła własnymi siłami, co odnosi się zarówno do sfery materialnej, jak i intelektualnej, gdyż plan bitwy, wbrew niektórym opiniom, został opracowany przez polski sztab pod dowództwem marszałka Józefa Piłsudskiego. Dopiero z perspektywy czasu część zachodniej opinii publicznej właściwie oceniła wagę i znaczenie polskiego zwycięstwa, a najbardziej ekspresyjnie uczynił to lord D'Aberron, pisząc o bitwie jako o osiemnastej decydującej o losach świata. Nie wszyscy podzielali i podzielają jego w tym względzie ocenę, niemniej i to określenie - obok „cudu nad Wisłą” - weszło na trwale do słownika pojęć związanych z bitwą warszawską.
Wojna z Rosją, szczególnie w fazie bitwy warszawskiej latem 1920 roku, była w istocie walką o niepodległość. Rozumiało to doskonale niemal całe społeczeństwo, które w znakomitej większości dawało temu wyraz, wstępując ochotniczo do wojska, zgłaszając taką gotowość lub podejmując inne działania wspierające wysiłek zbrojny. Tego rodzaju postawy charakteryzowały też polskich policjantów, przy czym miano to dotyczy zarówno funkcjonariuszy właściwej Policji Państwowej, jak i wielokrotnie przewyższających ich liczbą członków organizacji parapolicyjnych. Ta mozaika organizacyjna była wynikiem rozciągniętego w czasie organizowania Policji Państwowej. W połowie 1919 roku, gdy konflikt z Rosją Sowiecką był już w zaawansowanej fazie, formacja ta istniała faktycznie jedynie na terenie 5 województw, tworząc tam następujące komendy okręgowe: warszawską, łódzką, kielecką, lubelską i białostocką. Na pozostałych terenach, mówiąc w największym skrócie i uproszczeniu, komendant główny Policji Państwowej sprawował władzę zwierzchnią wobec organów porządkowych przez sieć instytucji pośrednich. Dla części ziem zaboru austriackiego była to np. Komenda Policji Państwowej dla byłej Galicji istniejąca do 13 września 1921 roku, a dla zaboru pruskiego Komenda Policji Państwowej byłej dzielnicy pruskiej, która podlegała dodatkowo w sprawach merytorycznych ministrowi byłej dzielnicy pruskiej. Jeszcze inaczej wyglądało to na Śląsku i ziemiach wschodnich.
Naszkicowany zaledwie stan organizacyjny, w jakim znajdowała się policja w połowie 1919 roku, miał decydujący wpływ na efekty jej działań. Nie mogły być one znaczne, cały wysiłek bowiem skierowano na tworzenie struktur organizacyjnych oraz pozyskiwanie do służby kandydatów o wymaganych ustawą umiejętnościach i predyspozycjach. Jednak po uporządkowaniu podstawowych problemów z tym związanych policja coraz aktywniej była włączana do realizacji zadań związanych z toczącym się konfliktem. Od końca 1919 roku - a więc jeszcze w okresie polskich sukcesów militarnych - swego rodzaju priorytetem stało się np. zwalczanie wrogiej działalności dywersyjno- -szpiegowskiej, gdyż Rosja tą drogą chciała zyskać nie tylko informacje o potencjale obronnym państwa, ale podważyć również morale społeczeństwa. Policja w związku z tym prowadziła skrupulatną ewidencję i obserwację obcokrajowców oraz osób podejrzanych o działalność na szkodę państwa. Te mało efektowne, lecz prowadzone systematycznie działania przynosiły niekiedy zaskakujące rezultaty. Na terenie okręgu lubelskiego został np. w listopadzie 1919 roku rozpoznany Julian Marchlewski, występujący wtedy jako Julian Malinowski, którego przed aresztowaniem uchroniła ucieczka do Rosji. Mniej szczęścia miał prezes Związku Fornali, którego zatrzymano - jak to określono w policyjnym raporcie - za „wywoływanie bolszewickiego nastroju wśród ciemnych mas pracowników rolnych”.
Innym stałym zadaniem policji mundurowej, będącym konsekwencją zarówno agitacji sowieckiej, jak i nie najlepszych nastrojów społeczeństwa, było zwalczanie dezercji. Pod koniec 1919 roku zjawisko to stało się na tyle powszechne i dokuczliwe, że 7 listopada tego roku komendant główny Policji Państwowej wydał okólnik, zobowiązujący jednostki policyjne do wspomagania wojska w organizowanych obławach na dezerterów i uchylających się od służby wojskowej.
W miesiącach polskich sukcesów w wojnie z Rosją Sowiecką, działania Policji Państwowej w większości jedynie pośrednio wiązały się z tym konfliktem. Sytuacja zmieniła się diametralnie podczas kontrofensywy Armii Czerwonej, kiedy policja wykonywała wiele zadań bezpośrednio wynikających z nowej sytuacji. Jednym z nich była np. pomoc w ewakuacji urzędów i ludności cywilnej, a same jednostki policyjne, zgodnie z dyspozycjami komendy głównej, miały ewakuować się jako ostatnie po uzyskaniu zgody władz wojskowych.
Pogarszająca się sytuacja na froncie spowodowała podjęcie latem 1920 roku środków nadzwyczajnych, w tym odnoszących się do policji. Pewne przeszkody prawne w tym zakresie stwarzała przyjęta rok wcześniej ustawa o Policji Państwowej, gdyż jej zapisy pomijały zupełnie obowiązki formacji, jak również sposób jej działania w czasie wojny. Ta swoista luka prawna została uzupełniona 6 sierpnia 1920 roku, kiedy Rada Obrony Państwa wydała rozporządzenie nowelizujące wspomnianą ustawę. Zezwalała ona na wymuszoną warunkami wojny militaryzację policji, wyrażającą się w ścisłym wykonywaniu przez wszystkie organy policyjne rozkazów wydawanych przez właściwe władze wojskowe oraz wyłączeniu policjantów spod kompetencji sądownictwa powszechnego na rzecz sądownictwa wojskowego. Prostą konsekwencją tego ostatniego zapisu była dyspozycja stanowiąca, że funkcjonariusze samowolnie opuszczający służbę byli uważani za dezerterów. Przepis ten zaostrzał dyspozycje wydanego zaledwie tydzień wcześniej innego rozporządzenia Rady Obrony Państwa, zabraniającego policjantom opuszczania służby w czasie wojny. Złamanie tego zakazu było zagrożone karą pozbawienia wolności w wymiarze od 3 do 6 miesięcy, co wynikało z art. 37 ustawy o Policji Państwowej.
Dwukrotne odniesienie się przez Radę Obrony Państwa w ciągu tygodnia, w najbardziej dramatycznych dniach wojny do spraw kadrowych policji nie było oczywiście przypadkiem. Przewidziano bowiem dla niej zadania na posterunkach kordonowych wzdłuż linii frontu, a także przeciwdziałanie nastrojom paniki i innym destrukcyjnym zachowaniom. Wprost odnosił się do tego rozkaz komendanta głównego Policji Państwowej Władysława Henszla, nakazujący funkcjonariuszom wspieranie władz cywilnych i wojskowych, jak również cyt. „(...) zapobieganie przez aresztowanie winnych powstawania paniki, odpierania wraz z wojskiem oddziałów nieprzyjaciela oraz wycofywania się razem z wojskiem i łączenia się wraz z najbliższymi posterunkami”.
Źródło: Gazeta Policyjna, nr 42/2001/Piotr Majer, s. 16-17
W artykule wykorzystano materiały zaprezentowane podczas konferencji „Udział Policji w wojnie polsko-radzieckiej", zorganizowanej przez KGP i WSPol. 9 listopada 1998 roku. Zostały one opublikowane pod tym samym tytułem w 1999 roku pod redakcją A. Misiuka