Uciekał podkopem
Mieszkający obecnie w Belgii, urodzony w 1912 r. w Częstochowie Marian Kopydłowski ma tak barwny życiorys, że mógłby posłużyć za fabułę filmu przygodowego.
Częstochowianin zaraz po odbyciu służby wojskowej w siódmej kompanii telegraficznej w podjasnogórskim grodzie w 1935 r. wstąpił do Policji Państwowej. W następnym roku ukończył Normalną Szkołę Fachową PP w Mostach Wielkich (36 km na wschód od Rawy Ruskiej, obecnie na Ukrainie) dostał przydział służbowy do Posterunku PP w Pełkiniach w pow. jarosławskim (woj. lwowskie).
Wiosną 1939 r. posterunkowy Kopydłowski skierowany został do Warszawy na kurs instruktorów sportu (kierownikiem szkolenia był Feliks Stamm, późniejszy trener polskich bokserów), po ukończeniu którego z dniem 2 września podjął służbę w Komendzie Powiatowej PP w Drohobyczu. 17 września, gdy Rosjanie zajęli wschodnie rubieże II Rzeczypospolitej, szykujący się do ewakuacji policjanci zostali zaatakowani przez Ukraińców; ośmiu Polaków zginęło. 20 września post. Kopydłowski wraz z kilkoma policjantami przekroczył granicę i następnego dnia w Domes Estergom na Węgrzech został internowany.
Po dwóch tygodniach, gdy obóz internowanych znajdujący się na przedmieściach Budapesztu obiegła wieść, że we Francji tworzone ma być polskie wojsko, Kopydłowski uciekł z miejsca odosobnienia, po czym okrężnymi drogami dotarł do Francji, by ostatecznie 22 października 1939 r. zostać zakwaterowanym w obozie Coetguidan pod numerem 3967 i przydzielonym do plutonu żandarmerii. Już jako żandarm 1 dywizji grenadierów wyruszył na front w rejon Lotaryngii; stamtąd też, po podpisaniu zawieszenia broni, zaczął uciekać przed niemiecką ekspansją na południe. Ostatecznie dostał się do Szwajcarii i tu ponownie został internowany. Praca na roli nie odpowiadała jednak jego żołnierskiemu sercu. 15 sierpnia 1941 r. oddalił się z miejsca zakwaterowania i po wielu dniach tułaczki dotarł do Auch w hrabstwie Armagnac, gdzie zgłosił się do Polskiego Ośrodka Demobilizacyjnego. A że chciał walczyć bronią, nie łopatą (ośrodek wydawał skierowania do pracy), po paru tygodniach odpoczynku wyruszył w dalszą drogę. Pociągiem dotarł do Lourdes, potem do Cloron, stąd zaś, przez Pireneje, idąc nocami, dotarł wraz z kilkoma towarzyszami niedoli do Novallas w Hiszpanii.
Tam wpadli w ręce patrolu i zostali osadzeni w faszystowskim obozie pracy w Mirandę de Ebro. W otoczonym drutami kolczastymi obozie przebywało około tysiąca polskich żołnierzy i kilka tysięcy wojaków innych narodowości. Wśród nich - czytamy na zniszczonym skrawku hiszpańskiej gazety donoszącym o zatrzymaniu 4 Polaków - „...Mariano Copydcowski, 31 lat, sierżant żandarmerii polskiej”.
Obóz Miranda de Ebro miał ponurą opinię. Nikt z niego nie uciekł, a jedyny człowiek, który próbował to uczynić, został zastrzelony przez strażnika. Nie bacząc na zagrożenia, Polacy podjęli próbę ucieczki. Już 18 czerwca 1942 r., po sześciomiesięcznym drążeniu podkopu (wejście do ziemianki mieściło się pod ołtarzem obozowej kaplicy) Marian Kopydłowski i jego dwaj koledzy - Władysław Parylak i Leon Orzechowski - wydostali się poza druty. Praca przy drążeniu 25-metrowej długości tunelu nie poszła na marne.
Uciekinierzy dotarli do odległego o prawie 100 km Bilbao i zgłosili się do przygotowanego przez wywiad angielski punktu kontaktowego, stąd po 6 tygodniach zostali przerzuceni do San Sebastian, by ostatecznie dotrzeć do Madrytu. Tu utknęli, gdyż kanał przerzutowy został „spalony”. Dopiero po dwóch miesiącach przymusowego odpoczynku dotarli, jako obywatele Kanady, do Gibraltaru, skąd zostali zabrani do Anglii okrętem wracającym z Afryki. Zanim jednak włączono ich do tworzonej w Szkocji polskiej armii, musieli przejść „kwarantannę” w Patriotic School w Londynie. Gdy okazało się, że nie są szpiegami, mogli się przemieścić na północ Wysp Brytyjskich. Boże Narodzenie 1942 r. spędzili w gronie polskich żołnierzy.
17 lipca 1944 r., gdy 1 Polska Dywizja Pancerna znalazła się w obozie w Aldershot pod Londynem, stanowiącym etap dla wszystkich dywizji 21 grupy armii marsz. Montgomery’ego przed zaokrętowaniem do inwazji w Normandii, na jadącego motocyklem ogniomistrza Kopydłowskiego wpadł amerykański samochód. Polak ze złamaną nogą znalazł się w lazarecie. Nie po to jednak żandarm-policjant przekradał się przez tyle granic, by najważniejszy moment wojny przeleżeć w łóżku. Z nogą w gipsie wylądował na Kontynencie, po czym wraz z 1 Dywizją wyzwalał kraje Beneluksu. Tam właśnie, w miasteczku Willebroek k. Antwerpii, poznał swą późniejszą małżonkę, do której po zdemobilizowaniu w 1947 r. w Niemczech powrócił. Służbę wojskową ukończył w stopniu starszego ogniomistrza.
Co prawda, po zakończeniu drugiej wojny światowej już nie wrócił do Polski, ale sławi jej imię przy każdej okazji, organizuje pomoc charytatywną, uczestniczy wżyciu organizacyjnym Polonii, utrzymuje korespondencyjny kontakt z częstochowską policją. Nie zapomina też o swych polskich krewnych, których co pewien czas gości pod swym dachem.
Źródło: Gazeta Policyjna/ Marian Kotarski, nr 16/1998, s. 9, zdj. A. Woroniecki