Historia ze strychu
Podinspektor Józef Kogut, szef KRP w Chorzowie, historią Policji zaraził się na strychu komendy. Połknął bakcyla, w przenośni i dosłownie, wdychając tumany kurzu, który wzbił się ze stosu poruszonych papierzysk.
Było tego niemało: przedwojenne dzienniki ustaw województwa śląskiego, policyjne instrukcje, zarządzenia, podręczniki. Dziś spoczywają w sejfie komendanta, wzbogacane o kolejne cenne nabytki, jak choćby zdobyte ostatnio skrypty „Normalnej szkoły fachowej dla szeregowych Policji Państwowej w Mostach Wielkich”.
Najbardziej interesują podinspektora dzieje Policji Województwa Śląskiego, specyficznej formacji działającej na wzór PR ale niezależnie od niej.
Jej rodowodu należy szukać w Policji Plebiscytowej i parytetowej Policji Górnego Śląska. Kiedy w wyniku plebiscytu wielkie mocarstwa zdecydowały się przekazać część Śląska Polsce, PWŚ była faktycznie zorganizowana. Kadry dla niej kształcono w Sosnowcu, wtedy należącym do województwa kieleckiego, i w Księstwie Cieszyńskim.
Nim na Śląsk wkroczyło polskie wojsko i władze administracyjne, policja już tu była. Policyjne oddziały przedefilowały przez katowicki rynek skąd od razu udały się do służby w wyznaczonych miejscowościach. Powstały m.in. jednostki policji w Królewskiej Hucie, Hajdukach Wielkich i Chorzowie. W 1932 roku odrębne dotąd miasta połączono w jedno - dzisiejszy Chorzów, zachowując nazwę najstarszej dzielnicy, gdzie już w 1227 książę opolski erygował klasztor Bożogrobców.
Przed wojną istniało w Chorzowie pięć struktur policyjnych. A więc policja miejska, oddział konny, policja polno-leśna, policja graniczna oraz dyrekcja policji. Dyrektor policji był władny wydawać polecenia komendantowi miejskiemu.
- Istotny problem stanowiło zwalczanie kontrabandy - opowiada komendant Kogut. - Z Niemiec szmuglowano zapałki i zapalniczki (ówczesny szał mody), z powrotem wiktuały. Stale dochodziło do spięć z policją niemiecką. W Chorzowie-Mieście i na dworcu w Bytomiu istniały kolejowe punkty graniczne. Przez nie przedostawali się na polską stronę szpiedzy. Interesował ich system wznoszonych umocnień przygranicznych ciągnący się od Wirka przez Orzegów, Bobrowniki do Piekar. Wiadomości przenosiły gołębie pocztowe.
Wiele uwagi poświęcała policja zwalczaniu prostytucji. W 1933 roku styczniowy ukaz władz o zwalczaniu chorób przenośnych zabraniał paniom lekkich obyczajów „urzędować” w centrum miasta,, koło szkół i kościołów, w pobliżu 75. pułku piechoty piechoty oraz przy hotelach. Nie wolno im było kwaterować u rodzin, w których były małoletnie dzieci, zabroniono mieszkania we dwie. Dwa razy w tygodniu, w każdy wtorek i piątek musiały się pojawiać w policyjnej „obyczajówce” i w izbie lekarskiej na obowiązkowe badania. Przepis nakazywał im zmienianie bielizny „co tydzień” (!), a po każdym kliencie stosowanie irygatora napełnionego roztworem nadmanganianu potasu.
Zajmowała się policja również „bidaszybikorzami”, wydobywającymi na dziko węgiel z płytko zalegających złóż w Klimzowcu i Dębie. Działalność ta, choć stanowiąca podstawę egzystencji biedoty, godziła w interesy kopalń. Rodziła także konflikty międzymiastowe o podział pól eksploatacyjnych. W 1927 roku doszło do prawdziwej bitwy między „bidaszybikorzami” z Chorzowa i Katowic.
Po „wojnie” zebrała się starszyzna biedoty i rozgraniczyła strefy wpływów. Problem dzikiego kopalnictwa węgla był tak istotny, iż naukowe rozprawy na temat jego zwalczania metodami policyjnymi publikował sam główny komendant PWŚ Żółtaszek.
Najciekawsze są jednak sprawy stricte policyjne - uważa Józef Kogut. - Regulaminy, instrukcje, wytyczne, rozkazy. Policjanta obowiązywała żelazna dyscyplina. Każdego dnia, w niedziele i w święta pełnił służbę. Nawet po jej skończeniu nie mógł zdjąć munduru. Po cywilnemu pojawiał się w wyjątkowych sytuacjach, uzyskawszy zgodę przełożonych. Policjanci zresztą niechętnie pozbywali się uniformu świadczącego o ich pozycji, zwłaszcza kiedy mogli przypiąć do niego szablę paradną.
Bez stosownej zgody nie wolno było zawrzeć małżeństwa. Wybranką policjanta nie mogła być na przykład bufetowa, kelnerka, krawcowa ani też żadna kobieta o podejrzanej reputacji. Krawcowe odpadały ze względu na przysłowiowe gadulstwo zagrażające wyjawieniem tajemnic służbowych, dawniej traktowanych z olbrzymią uwagą.
Surowe zasady obowiązywały policjanta w trakcie służby. Nikomu nie mógł podawać ręki na powitanie. Nawet własnemu ojcu czy bratu. Chodziło o to, by u nikogo nie wywoływać choćby cienia podejrzenia, iż niejednakowo traktuje obywateli czy załatwia czynności urzędowe po protekcji.
Przepisy regulowały nawet takie kwestie, jak sposób korzystania z ustępów. Krążące w ostatnich latach po wielu urzędach okólniki, są więc tylko marnymi apokryfami przedwojennych osiągnięć biurokratów. Instrukcje w zakresie higieny nakazywały policjantowi myć zęby dwa razy dziennie, raz w tygodniu zmieniać bieliznę osobistą oraz brać kąpiel. Latem miał się polewać zimną wodą i nacierać ręcznikiem „częściej”. Powinien oddychać nosem, a nie ustami, unikać kontaktów z chorymi i mieć przy sobie czystą chusteczkę. Nie wiadomo, czy wolno mu było jej użyć.
Przepisy dyscyplinarne wymieniały 17 artykułów karnych przeciwko policjantom. Za niewykonanie rozkazu przełożonego funkcjonariusza czekał „kryminał”. Podobnie za udział w jakimś związku czy zebraniu albo za uchybienia przeciwko tajemnicy. Zasady dotyczące użycia broni i środków przymusu bezpośredniego w zasadzie nie odbiegały od dzisiejszych.
W zamian za bezwzględną dyspozycyjność korzystał policjant z pewnych profitów. Komendant wojewódzki miał prawo do bezpłatnego mieszkania o powierzchni 150 m kw. Składało się z co najmniej 5 pokoi i kuchni, nie licząc pomieszczeń dla służby. Komendant powiatowy musiał zadowolić się 95 metrami. I tak kolejno w dół, każdy dostawał bezpłatne lokum.
Pensje wypłacał policjantom Skarb Śląski. Z okazji ożenku otrzymywali po 50 złp od wojewody. - W ogóle status społeczny i materialny policjantów był wtedy lepszy niż teraz-twierdzi nostalgicznie podinspektor Kogut. - Ale też nie było wtedy tylu naprawiaczy policji, ilu obecnie.
Zawartość komendanckiego sejfu stale się powiększa. Ludzie wiedzą, że „Kogut mo kota”, inaczej „hopla” na punkcie policyjnych pamiątek. Znoszą więc szpargały odnalezione podczas wyburzeń kamienic, przeprowadzek, pożarów. Dzięki temu komendant dysponuje bezcenną książką wydarzeń prowadzoną przez dyżurnego PP z posterunku w Rudzie Śląskiej. Zapisano w niej, iż druga wojna światowa rozpoczęła się tutaj na długo przed oficjalnie podawaną w podręcznikach godziną 4.50. „3.05. Słyszałem strzały karabinu maszynowego i strzelaninę od strony granicy” - głosi ostatnia notatka. Dalej ktoś wykaligrafował: „Wybuchła wojna światowa”...
Źródło: Gazeta Policyjna/Adam K. Podgórski, nr 20/1998, s. 3