Aktualności

Historia ze strychu

Data publikacji 05.02.2021

Podinspektor Józef Kogut, szef KRP w Chorzowie, historią Policji zaraził się na strychu komendy. Połknął bakcyla, w przenośni i dosłownie, wdychając tumany kurzu, który wzbił się ze stosu poruszonych papierzysk.

Było tego niemało: przedwojen­ne dzienniki ustaw wojewódz­twa śląskiego, policyjne instrukcje, zarządzenia, podręczniki. Dziś spo­czywają w sejfie komendanta, wzbo­gacane o kolejne cenne nabytki, jak choćby zdobyte ostatnio skrypty „Normalnej szkoły fachowej dla sze­regowych Policji Państwowej w Mo­stach Wielkich”.

Najbardziej interesują podinspek­tora dzieje Policji Województwa Śląskiego, specyficznej for­macji działającej na wzór PR ale niezależnie od niej.

Jej rodowodu należy szukać w Policji Plebiscyto­wej i parytetowej Policji Gór­nego Śląska. Kiedy w wyniku plebiscytu wielkie mocarstwa zdecy­dowały się przekazać część Śląska Polsce, PWŚ była faktycznie zorgani­zowana. Kadry dla niej kształcono w Sosnowcu, wtedy należącym do wo­jewództwa kieleckiego, i w Księstwie Cieszyńskim.

Nim na Śląsk wkroczyło polskie wojsko i władze administracyjne, po­licja już tu była. Policyjne oddziały przedefilowały przez katowicki rynek skąd od razu udały się do służ­by w wyznaczonych miejscowo­ściach. Powstały m.in. jednostki poli­cji w Królewskiej Hucie, Hajdukach Wielkich i Chorzowie. W 1932 roku odrębne dotąd miasta połączono w jedno - dzisiejszy Chorzów, zacho­wując nazwę najstarszej dzielnicy, gdzie już w 1227 książę opolski ery­gował klasztor Bożogrobców.

Przed wojną istniało w Chorzowie pięć struktur policyjnych. A więc po­licja miejska, oddział konny, policja polno-leśna, policja graniczna oraz dyrekcja policji. Dyrektor policji był władny wydawać polecenia komen­dantowi miejskiemu.

- Istotny problem stanowiło zwal­czanie kontrabandy - opowiada ko­mendant Kogut. - Z Niemiec szmuglowano zapałki i zapalniczki (ówcze­sny szał mody), z powrotem wiktuały. Stale dochodziło do spięć z policją niemiecką. W Chorzowie-Mieście i na dworcu w Bytomiu istniały kolejowe punkty graniczne. Przez nie przedo­stawali się na polską stronę szpiedzy. Interesował ich system wznoszonych umocnień przygranicznych ciągnący się od Wirka przez Orzegów, Bobrow­niki do Piekar. Wiadomości przenosi­ły gołębie pocztowe.

Wiele uwagi poświęcała policja zwalczaniu prostytucji. W 1933 roku styczniowy ukaz władz o zwalczaniu chorób przenośnych zabraniał pa­niom lekkich obyczajów „urzędo­wać” w centrum miasta,, koło szkół i kościołów, w pobliżu 75. pułku pie­choty pie­choty oraz przy hotelach. Nie wolno im było kwaterować u rodzin, w któ­rych były małoletnie dzieci, zabro­niono mieszkania we dwie. Dwa razy w tygodniu, w każdy wtorek i piątek musiały się pojawiać w policyjnej „obyczajówce” i w izbie lekarskiej na obowiązkowe badania. Przepis na­kazywał im zmienianie bielizny „co tydzień” (!), a po każdym kliencie sto­sowanie irygatora napełnionego roz­tworem nadmanganianu potasu.

Zajmowała się policja również „bidaszybikorzami”, wydobywającymi na dziko węgiel z płytko zalegają­cych złóż w Klimzowcu i Dębie. Dzia­łalność ta, choć stanowiąca podsta­wę egzystencji biedoty, godziła w in­teresy kopalń. Rodziła także konflikty międzymiastowe o podział pól eks­ploatacyjnych. W 1927 roku doszło do prawdziwej bitwy między „bidaszybikorzami” z Chorzowa i Katowic.

Po „wojnie” zebrała się starszyzna biedoty i rozgraniczyła strefy wpły­wów. Pro­blem dzikie­go kopalnic­twa węgla był tak istot­ny, iż naukowe rozprawy na te­mat jego zwalczania metodami policyjnymi pu­blikował sam główny komendant PWŚ Żółtaszek.

Najciekawsze są jednak sprawy stricte policyjne - uważa Józef Ko­gut. - Regulaminy, instrukcje, wy­tyczne, rozkazy. Policjanta obowią­zywała żelazna dyscyplina. Każdego dnia, w niedziele i w święta pełnił służbę. Nawet po jej skończeniu nie mógł zdjąć munduru. Po cywilnemu pojawiał się w wyjątkowych sytu­acjach, uzyskawszy zgodę przełożo­nych. Policjanci zresztą niechętnie pozbywali się uniformu świadczące­go o ich pozycji, zwłaszcza kiedy mogli przypiąć do niego szablę pa­radną.

Bez stosownej zgody nie wolno by­ło zawrzeć małżeństwa. Wybranką policjanta nie mogła być na przykład bufetowa, kelnerka, krawcowa ani też żadna kobieta o podejrzanej reputa­cji. Krawcowe odpadały ze względu na przysłowiowe gadulstwo zagraża­jące wyjawieniem tajemnic służbo­wych, dawniej traktowanych z olbrzy­mią uwagą.

Surowe zasady obowiązywały po­licjanta w trakcie służby. Nikomu nie mógł podawać ręki na powitanie. Na­wet własnemu ojcu czy bratu. Cho­dziło o to, by u nikogo nie wywoły­wać choćby cienia podejrzenia, iż niejednakowo traktuje obywateli czy załatwia czynności urzędowe po pro­tekcji.

Przepisy regulowały nawet takie kwestie, jak sposób korzystania z ustępów. Krążące w ostatnich latach po wielu urzędach okólniki, są więc tylko marnymi apokryfami przedwo­jennych osiągnięć biurokratów. In­strukcje w zakresie higieny nakazy­wały policjantowi myć zęby dwa razy dziennie, raz w tygodniu zmieniać bie­liznę osobistą oraz brać kąpiel. Latem miał się polewać zimną wodą i nacie­rać ręcznikiem „częściej”. Powinien oddychać nosem, a nie ustami, uni­kać kontaktów z chorymi i mieć przy sobie czystą chusteczkę. Nie wiado­mo, czy wolno mu było jej użyć.

Przepisy dyscyplinarne wymieniały 17 artykułów karnych przeciwko poli­cjantom. Za niewykonanie rozkazu przełożonego funkcjonariusza czekał „kryminał”. Podobnie za udział w jakimś związku czy zebraniu albo za uchybienia przeciwko tajemnicy. Za­sady dotyczące użycia broni i środ­ków przymusu bezpośredniego w za­sadzie nie odbiegały od dzisiejszych.

W zamian za bezwzględną dyspo­zycyjność korzystał policjant z pew­nych profitów. Komendant woje­wódzki miał prawo do bezpłatnego mieszkania o powierzchni 150 m kw. Składało się z co najmniej 5 pokoi i kuchni, nie licząc pomieszczeń dla służby. Komendant po­wiatowy musiał zadowolić się 95 metrami. I tak kolejno w dół, każdy dosta­wał bezpłatne lokum.

Pensje wypłacał policjan­tom Skarb Śląski. Z okazji ożen­ku otrzymywali po 50 złp od wojewo­dy. - W ogóle status społeczny i ma­terialny policjantów był wtedy lepszy niż teraz-twierdzi nostalgicznie pod­inspektor Kogut. - Ale też nie było wtedy tylu naprawiaczy policji, ilu obecnie.

Zawartość komendanckiego sej­fu stale się powiększa. Ludzie wie­dzą, że „Kogut mo kota”, inaczej „hopla” na punkcie policyjnych pa­miątek. Znoszą więc szpargały od­nalezione podczas wyburzeń kamienic, przeprowadzek, pożarów. Dzięki temu komendant dysponuje bezcenną książką wydarzeń prowa­dzoną przez dyżurnego PP z poste­runku w Rudzie Śląskiej. Zapisano w niej, iż druga wojna światowa roz­poczęła się tutaj na długo przed ofi­cjalnie podawaną w podręcznikach godziną 4.50. „3.05. Słyszałem strzały karabinu maszynowego i strzelaninę od strony granicy” - gło­si ostatnia notatka. Dalej ktoś wyka­ligrafował: „Wybuchła wojna świa­towa”...

Źródło: Gazeta Policyjna/Adam K. Podgórski, nr 20/1998, s. 3

  • Dowództwo Żandarmerii Górnego Śląska w Szopienicach
  • Kurs oficerów Policji Woj. Śląskiego
Powrót na górę strony