Protokółować wszystko
Zimą 1925 roku, wczesnym rankiem w miejscowości R. znaleziono w polu trupa miejscowego sołtysa S. Na twarzy, szyi i piersiach zabitego były liczne ranki, które wskazywały, że został on zastrzelony śrutem. Przy trupie leżała nabita dubeltówka i biała lniana płachta; dubeltówka była niewystrzelona.
Według zeznań żony, zabity poszedł późnym wieczorem na polowanie na zające. Gdy już dobrze po północy nie wracał, zaniepokojona rozpoczęła poszukiwania i o świtaniu znalazła go na drodze przy wjeździe do wsi.
Zmarły, jak i jego żona i cała wogóle rodzina, cieszyli się we wsi dobrą opinią i poważaniem. Wrogów nie mieli.
Taką relację otrzymałem od brata żony zmarłego i jednego z jego sąsiadów, którzy przyjechali z zawiadomieniem o zabójstwie do posterunku. Dochodzenie mnie poruczono.
Po przybyciu na miejsce przestępstwa stwierdziłem, że relację daną mi przy zameldowaniu należy przyjąć jako prawdziwą—przynajmiej na razie. Przystąpiłem do czynności formalnych.
Ślady wskazywały, że postrzelony wracał z pola i pod wsią zmarł. Zacząłem więc od pójścia śladami (ściślej: obok śladów) nieboszczyka, aby ustalić, w którym miejscu został postrzelony. Było to nietrudne, bo śnieg był duży, więc i ślady nóg były głębokie, ale ślady stóp zasypywane sypkim śniegiem nie nadawały się do odtworzenia. Gdzie niegdzie na śniegu czerwieniły się plamki krwi. Za śladami tymi zaszedłem w pole, gdzie, kojarząc posiadane dane ze śladami na miejscu przestępstwa, odtworzyłem sobie w myśli przebieg zdarzenia.
Sołtys S., będąc zapalonym myśliwym, poszedł w księżycową noc na polowanie z zasadzki. W obranym miejscu przysiadł na rozesłanej na śniegu słomie nakryty białą płachetką i obserwował położoną na przynętę wiązeczką koniczyny. W tym czasie od strony lasu, parowem, niepostrzeżenie, podszedł do czatującego na odległość kilkudziesięciu kroków nieznany sprawca. Strzelił i uciekł tą samą drogą w kierunku lasu. Ślady sprawcy—jak sprawdziłem—zginęły na drodze w lesie, zatarte przez inne. Drogę sprawcy, miejsce skąd strzelił (po charakterystycznych śladach: postawa do strzału), a nawet kierunek strzału (podłużne ślady śrucin na śniegu),—ujawniłem bez wątpliwości. Widać z tego było, że sprawca podpatrzył stanowisko sołtysa i wykorzystał tę okoliczność oraz teren dla zbrodniczego celu.
Z czynności tych sporządziłem protokół oględzin i szkic miejsca.
W pewnym momencie, badając ślady, zauważyłem na śniegu kawałeczek papieru. Za pierwszym kawałeczkiem znalazłem drugi, a następnie trzeci itd. Zebrałem ich kilka i, choć nie przywiązywałem do nich wielkiego znaczenia, schowałem między kartki notatnika. Papierków było kilka koloru białego I dwa lub trzy kawałeczki, brunatnego. Na jednym z brunatnych widniał niebieski znak drukowany, a właściwie koniuszek jakiejś litery, bo główny znak był urwany.
Z tym materiałem wróciłem do wsi. Zastałem tam tłum mieszkańców wioski, komentujących na różne sposoby śmierć ogólnie lubianego S.
Gdy przysłuchując się rozmowom wieśniaków, medytowałem co dalej robić, od kogo i czego zacząć, aby najprędzej trafić na właściwy trop—doszedł do mnie jeden z nich, niby to po ogień do papierosa, a w rzeczywistości, aby zwrócić moją uwagę na zachowanie się niejakiego C. Osobnik ten, sąsiad nieboszczyka S. i, jak S., rolnik i zapalony myśliwy, nie brał udziału w rozmowie ogólnej, a krążył wokół tłumu nadsłuchując. Twarz jego zdradzała wyraźnie niepokój.
Zainteresowałem się nim bliżej i dowiedziałem się, że jego teren myśliwski graniczy z terenem zabitego. Jakkolwiek nie miałem na razie określonych podstaw do podejrzeń, postanowiłem przeprowadzić u niego rewizję. Przedmiotem mych zainteresowań w czasie rewizji, była strzelba i przybory, a głównie papier w przyborach. Papier ma wygląd taki sam, jak znaleziony i jest też kilka gatunków. O, — jest i brunatny, z niebieskimi literami—napis „Machorka”. Przy literze „M" brak lewego dolnego koniuszka. Szperam w zebranych papierkach—Jest! Jest kawałeczek z częścią niebieskiej, niewiadomej litery. Przymierzam — pasuje! Sprawca wykryty!!
Dalszy ciąg sprawy byłby już nieciekawy, gdyby nie „ale". C. do winy się nie przyznał, w jego strzelbie ani śladu strzału—wyczyszczona, domownicy w szczegółach stwierdzili alibi, a najważniejsze to, że zbieranie papierków nie było zaprotokółowane w protokóle oględzin. Fakt znalezienia koniuszka litery „M" uznany został przez władze sądowe za wątpliwy, nie poparty bowiem niczem, prócz mego zeznania. Sprawa została umorzona.
W parę miesięcy później syn C., będący w opisanym czasie w wojsku, po powrocie popełnił samobójstwo i pozostawił kartkę z oświadczeniem mniej więcej tej treści: z chwilą kiedy wie, że jego ojciec jest zabójcą, on (syn) żyć nie może. I dopiero to przedśmiertne oświadczenie przechyliło szalę sprawiedliwości na niekorzyść sprawcy.
Wniosek z tego: nie lekceważyć najmniejszych śladów, a ujawnione protokółować — bez rozumowania, że: „to nie będzie potrzebne”. Zawsze o tym powinien pamiętać każdy prowadzący dochodzenie.
MAKSYMILIAN NOWAK, przodownik P. P.
Na posterunku 8/1939 str. 13 (zapis oryginalny)