W sidłach demona gry 2/2
Mistrz ma wszędzie swoich znajomych i zaufanych ludzi, którzy zawiadamiają go niezwłocznie o przybyciu bogatych „ofiar" do Cannes, Lido czy też Biarritz. W tych wypadkach mistrz wydaje dyspozycje — nie opuszcza jeszcze swej siedziby. Wyjeżdżają tylko pomocnicy i to każdy zosobna. Do obowiązków ich należy poznanie się z towarzystwem, które stać się ma w bliskiej przyszłości ofiarą mistrza. Pomocnicy grywają wtedy rzadko, a jeżeli grają, to specjalnie starają się przegrywać, liczą się bowiem z tem, że sympatyczniejszym jest dla towarzystwa ten, który traci.
Po trzech, czterech dniach przyjeżdża towarzyszka mistrza—również sama... Naturalnie—pomocnicy, wytworni młodzi gentlemani „poznają się” z nią (a faktycznie znają się już oddawna) i wprowadzają do towarzystwa. Dopiero na wezwanie jej przyjeżdża sam mistrz, wytworny, elegancki, z pokaźnym bagażem.
W ciągu kilku pierwszych dni pobytu w hotelu żyje życiem zamożnego człowieka, który przyjechał na wywczasy, szuka spokoju i... nie gra. Później też zasiada do stolika tylko wtedy, gdy zostaje „zmuszony" do gry przez jakiegoś „dyrektora", „doktora" i t. p. Prawdziwy szuler nie gra nigdy znaczonemi kartami — fałszywemi bowiem kartami grają tylko dyletanci, ponieważ stanowią one dowód namacalny gry oszukańczej, a oprócz tego — nie są one potrzebne prawdziwemu mistrzowi. Mistrz bowiem ma swoje specjalne metody, których jest bardzo wiele. Należy tutaj podkreślić, że każda metoda ma bardzo i to bardzo krótki żywot, bo w końcu zawsze się ktoś znajdzie, kto po krótszej lub dłuższej obserwacji odkryje sztuczki.
Rutynowany specjalista musi mieć bardzo zręczne ręce, a tajemnica powodzenia leży w mieszaniu kart. Nie ulega kwestji, że każdy mistrz — to w swoim rodzaju ekwilibrysta karciany, które potrafi przy mieszaniu ułożyć w porządku dowolnym i naturalnie dogodnym dla siebie. Najbardziej popularną dzisiaj jeszcze jest metoda t. zw. „grecka", ponieważ wynalazcą jej był Grek. Bardziej od wszystkich innych wymaga ona od gracza zimnej krwi. Bankier rozdziela karty i kilka pierwszych gier przechodzi normalnie, spokojnie. Dopiero po pewnym czasie czasie, gdy zbiera się karty, mistrz niepostrzeżenie chowa jakąś figurę pod stos banknotów, które już przy rozpoczęciu gry w nieładzie przed sobą rozrzucił. Przy następnych grach chowa dalsze karty, dopóki nie zbierze całej serji, zapewniającej mu wygraną. Ostatecznie nadchodzi właściwy moment. Kładzie karty, które otrzymał, na banknotach przed nim leżących i w chwili, gdy bankier ogląda swoje karty, a wszyscy z rosnącą ciekawością wpatrują się, jakie bankier karty osiągnął — mistrz ruchem niezwykle zręcznym, szybkim i niepostrzeżonym odwraca cały stos pieniędzy i karty w ten sposób, że te, jakie świeżo otrzymał, znajdują się na spodzie, a przed sobą ma przygotowane już karty, zapewniające mu wygraną. Jest to sposób prawie niezawodny, który rzadko kiedy bywa spostrzeżony.
Bywają też inne odmiany „greckiej" metody, gdy karty np. przy baccaracie lub chemin de fer leżą wolno na stole, a nie w specjalnem pudle. Wówczas mistrz ściąga w pierwszych kilku grach parę kart, chowa je do kieszeni i zanim talje kart są na nowo mieszane, odchodzi na kilka minut od stołu. Porządkuje wówczas ukryte karty gdziekolwiek w ukryciu i gdy na niego przychodzi kolej przełożenia kart — kładzie zgóry uprzednio uporządkowane karty. Musimy tutaj podkreślić, że przy tej kombinacji gra zwyczajnie także jego pomocnik i on jest właśnie tym, który formalnie wygrywa. Ryzyko jest tu duże, lecz trzy albo cztery wygrane zapewniają... co najmniej pół roku spokojnego życia.
Bardzo ważną również rzeczą jest dla fałszywego gracza znajomość posiadanych przez przeciwnika kart. Zwłaszcza przy pokerze. Jest np. taka sytuacja: partja pokera w pierwszorzędnym hotelu —czterech, pięciu graczy siedzi dokoła stołu, a przy każdym z nich stoją „kibice" — przeważnie pomocnicy mistrza, którzy w ciągu namiętnie rozgrywanych partyj najspokojniej zapalają papierosa, strząsają z niego popiół, poprawiają krawat, monokl, a każdy ruch — to cały kodeks znaków, według których mistrz świetnie orjentuje się w kartach przeciwników.
Niezależnie od mistrzów, chodzących luzem ze swoim „sztabem", łączą się gracze w grupy. Wtedy nietyle oszukują, ile wychodzą z założenia, że w grach hazardowych ten musi wygrać, komu dłużej starczy nerwów, no i pieniędzy. Uczestnicy takiej grupy sami nie grają nigdy, dostarczają tylko kapitału, a grają natomiast specjaliści, zaangażowani za stałem miesięcznem wynagrodzeniem. Specjalistów tych nazywają gracze „ludźmi bez nerwów".
Czasem bywa, że w jakimś międzynarodowym ośrodku spotkają się i walczą ze sobą dwie takie grupy. Niedawno w Mentonie na przykład spotkały się grupy szulerów: włoska i grecka. Bezkrwawa walka trwała długo, zwyciężyła grupa włoska, która miała „tylko" 30 miljonów franków kapitału. Wymownie to świadczy, jak poważne „przedsiębiorstwa" stanowią niektóre grupy fałszywych graczy na wielkich międzynarodowych terenach...
Źródło: „Na posterunku” 8/1932 str. 4 (zachowano zapis oryginalny),
foto: NAC