ZA PIĘĆ MINUT
Północ. Ekspres mknął wdal. Olbrzymie połacie ziemi, wielkie lasy i potężne bory malały i znikały. Cały świat, zdawało się, ginął. Olbrzymie stalowe serce parowozu dyszało. Szyny zwężały się i kurczyły.
Maszynista spojrzał na zegarek. Jeszcze pięć minut szalonego rozmachu i potem stacja. Stacja i zasłużony odpoczynek.
W jednym przedziale było tylko dwoje ludzi: kobieta w żałobie, drzemiąca, z głową opartą o poduszeczkę podróżną i przytrzymująca walizeczkę, oraz mężczyzna, który wszedł w czasie jazdy na jednej z węzłowych stacyj.
Zrzadka tylko ukazywał się konduktor z latarką w ręku, zaglądając do pustych przedziałów. Miał tylko dwoje pasażerów na oku: śpiącą kobietę i mężczyznę o dziwnym wyglądzie, o twarzy, budzącej strach, o oczach pełnych jakiegoś niewytłómaczonego lęku, trwogi, wpatrującego się w jeden punkt.
Pasażerką była pani Welska. Wiozła ze sobą kosztowności, jakie otrzymała w spadku po jedynym zmarłym w osamotnieniu bracie. Dwoje ich tylko było na świecie: siostra i brat. On zginął okrutną śmiercią. Padł z ręki zbrodniczej.
Pewnego poranka znaleziono go uduszonego w łóżku. Cień podejrzenia padł na jakiegoś człowieka, którego spotkano krytycznego dnia, błąkającego się bezcelowo w pobliżu folwarku. Był to domniemany sprawca. Osadzono go w więzieniu. Po dwóch latach właściwy morderca został zdemaskowany.
Równocześnie ze śledztwem toczyło się postępowanie spadkowe. Całą schedę w gotówce i naturze przyznano siostrze, pani Welskiej, którą telegraficznie wezwał adwokat.
Obraz uduszonego, nieszczęśliwego stawał jej ciągle przed oczami. Widziała swego ukochanego brata, dokoła szyi którego oplotły się ręce zbrodniarza.
Czy i w tej chwili drzemiąc, śniła o zamordowanym? Może widziała okropną twarz tego, który w nieludzki sposób zgładził ,ze świata jej brata?
Jedyny jej towarzysz podróży nieruchomo patrzał w jeden punkt. Pociąg pędził co sił. Jeszcze pięć minut Tylko pięć minut.
Pani Welska przebudziła się. Gdy przetarła oczy i spojrzała na sąsiada, którego w chwili wsiadania do pociągu nie widziała, zdjął ją paniczny strach. Oniemiała z wrażenia. Była w sytuacji bezradnej. Chciała krzyczeć, lecz głos jej zamarł w krtani. Nie mogła żadnego dźwięku wydobyć. Gdyby siły nie odmówiły jej posłuszeństwa, schwyciłaby niezwłocznie za hamulec alarmowy i wstrzymała szalony bieg pociągu.
— Niech się pani nie lęka — przemówił pasażer. — Niech się pani nie lęka! — powtórzył z naciskiem. — Ja pani nic złego nie zrobię! Nic pani nie zabiorę! Jestem spokojny człowiek! Mam tylko nieszczęśliwy wygląd. Proszę mi wierzyć! Za pięć minut stacja. Proszę! Niechże się pani uspokoi!
Pani Welska nerwowo chwyciła oburącz walizkę, chciała podnieść się z miejsca. Brakło jej sił.
— Ale niechże pani zostanie!
— Kto pan jest? — zapytała. — Jak pan się tu dostał? Byłam przecież sama jedna w przedziale. Kto pan jest?
— Jestem nieszczęśliwy człowiek! Dziś właśnie, stało się to nagle i zgoła niespodziewanie, wy-puszczono mnie z więzienia. Siedziałem niewinnie dwa lata. Dwa lata w celi. Dwa lata nie widziałem bożego świata. Dwa lata byłem odgrodzony od ludzi. Dzieliła mnie od nich furta żelazna.
Skrawek nieba widziałem tylko przez szpary w zakratowanem oknie. Poza tem nic. Słyszałem tylko zgrzyt kluczy i brzęk kajdan. Widziałem tylko twarz dozorcy, zaglądającego przez małe okienko do mnie. Człowiek ten spełniał urzędową czynność. Sprawdzał czy jestem i czy żyję. Jestem nieszczęśliwy człowiek. Ja to wiem! Klnę się pani na wszystko co święte. Podejrzewano mnie, że to ja za mordowałem Brzechtę, właściciela majątku. Czytała pani zapewne w gazetach. Rozpisywano się na ten temat bardzo obszernie. Umieszczono również moją fotografję. Moją twarz, tę twarz, która zdradza zbrodniarza. Ale nim nie jestem!
Jakiś z głębi duszy spazm dławił strwożoną kobietę. Drżała cała.
— To pan, pan zamordował mojego brata—krzyknęła i w tejże chwili dłońmi zasłoniła usta, jakgdyby się lękała dalszego toku słów.
— To pan...
— Pani jest siostrą? Nie wiedziałem, nie wiedziałem... Co za straszny zbieg okoliczności. Ale niechże się pani nie lęka. Opowiem pani wszystko szczegółowo. Przypadkowo znalazłem się na terenie ś. p. brata pani. Było to tak. Proszę mię wysłuchać! Byłem nauczycielem ludowym. Odnoszono się do mnie niechętnie. Obawiano się mnie, sam nie wiem dlaczego. Wydalono mnie z posady. Szukałem pracy. Powiedziano mi, że w sąsiedniej wsi właścicielem majątku jest szlachetny i dobry człowiek, pan Brzechta. Miałem zamiar udać się do niego po pomoc. Myślałem, że uda mi się otrzymać jakiekolwiek zajęcie. Byłem tego prawie pewien. Kilka razy podchodziłem do pałacyku i za każdym razem nie miałem odwagi wejść. Coś mnie powstrzymywało i odpychało. Wreszcie zjawiłem się pewnego dnia, gdy wtem jakiś człowiek, nie wiem kim on był, opuścił roletę i uczynił ruch ręką na znak odejścia. Odszedłem. Nocowałem w zajezdni i nazajutrz znów znalazłem się w pobliżu ogrodu, gdy ujrzałem gęsto rozstawione patrole policyjne. Uciekłem. Nie wiem, dlaczego uciekałem. Jakiś odruch kazał mi biec przed siebie. Goniono mnie. Pochwycono. Zaczęto mnie badać. Na śniegu tuż przy wejściu do drzwi znaleziono ślady moich stóp. Nie kłamałem. Powiedziałem, że kilkakrotnie byłem i szedłem boczną ścieżką. Nikt inny tędy nie chodził tylko ja. Zaaresztowano mnie pod zarzutem uduszenia pana Brzechty. Siedziałem w więzieniu. Śmieli się ze mnie moi towarzysze. Śmieli się w żywe oczy. Mówili, że jestem pechowiec, że pan Brzechta miał drogocenne kosztowności i duże pieniądze i że ja mogłem stać się bogatym człowiekiem Ale Ja?!
Nie mogłem się wytłómaczyć. I ten mój nieszczęsny wygląd. Plątałem się w zeznaniach. Wpadłem w straszliwą sieć przypuszczeń i domysłów. To pani wiezie napewno te brylanty. Pani przyznano cały spadek.
Pani Welska słuchała w głębokiem milczeniu.
— Więc jeżeli nie pan, to kto zamordował?
— Prawdziwy morderca został na szczęście ujęty. Jestem wolny od zarzutów i dlatego mnie wypuszczono. Stało się to nagle, nieoczekiwanie. Dziś popołudniu. Jadę właśnie do krewnych, żeby się z nimi podzielić tą wiadomością. Wsiadłem do wagonu, myśląc, że tu nikogo niema. Usiadłem w przedziale i nagle pani... Dwa lata nie zmrużyłem oka. Nie mogłem spać. Dwa lata modliłem się i prosiłem o cud. Dziś jestem już na wolności. Mordercą jest lokaj pana Brzechty, ten sam, który zapuścił roletę w oknie owego dnia, kiedy ja chciałem wejść do środka. To jest wszystko! Niech się pani nie lęka!
Za pięć minut staje pociąg. Za pięć minut. Wysiądę zaraz. Ani jeden brylant nie przepadnie pani. Niechże się pani uspokoi. Ja mam tylko taki nieszczęśliwy wygląd. Niech pani nie robi alarmu. Mogą mnie zatrzymać. Błagam panią. Wyglądam podejrzanie, jak pani widzi. Mam wrażenie, że jestem ścigany. Dwa lata przesiedziałem.
Maszynista otarł rękawem pot z czoła. Ekspres wydawał ostatni swój dech. Gnał z całych sił. Zbliżał się do stacji przeznaczenia.
W tej chwili zjawił się konduktor w towarzystwie policjanta. Zajrzeli do przedziału, w którym siedziała kobieta w żałobie i tajemniczy mężczyzna.
— Pańskie dowody? — zwrócono się do niego.
— Moje dowody? — odpowiedział tonem bojaźliwym.— Mam tylko kartę zwolnienia z więzienia. Dziś właśnie wypuszczono mnie.
— Pójdzie pan ze mną!—zdecydował policjant.—Zabierzemy pana do sprawdzenia. Musimy wiedzieć, kim pan jest!
Pani Welska spojrzała na twarz oddalającego się pasażera.
Zdawało się, że nieznajomy chce ją prosić o wstawiennictwo.
— Jestem niewinny!... dźwięczało w jej uszach.
Pani Welska nie wiedziała, co ma począć. Słowa zastygły na wargach.
Ekspres zwalniał bieg. Minęło właśnie pięć minut!
HERMAN CZERWIŃSKI
Źródło: Gazeta „Na Posterunku” nr 7/1932 str. 5 (zapis oryginalny)
Foto: NAC