Aktualności

Krzyż prawdy i pamięci cz. 1

Data publikacji 11.05.2021

Przeprowadziłem się do Katowic zaledwie pół roku temu i chociaż samo miasto nie zrobiło na mnie dużego wrażenia, to wystarczyło, że oddaliłem się od zatłoczone¬go centrum, a odnalazłem historię. Przekonałem się, że ludzkie tragedie kryją się właśnie w ciszy prywatności i nieraz trzeba wysiłku, by do nich dotrzeć. Historia, którą napotkałem na swojej drodze, rozpoczęła się tutaj, w mieście nad Rawą, a kontynuowano ją na wschodzie, w cichym lesie - cmentarzu nie opodal Miednoje...

Na terenie Śląskiej Komendy Wojewódzkiej Policji w Ka­towicach, trochę z boku, w otoczeniu krzewów, w niebo wznosi się krzyż, który wskazuje miejsce, gdzie znaj­duje się Grób Nieznanego Policjanta. Jest to ewenement na skalę świato­wą, nigdzie indziej nie ma obelisku ku czci pomordowanych przedstawi­cieli porządku publicznego. Pamię­tam dzień, gdy po raz pierwszy sta­nąłem przed nim. Szedłem tam z Wi­toldem Banasiem, prezesem Ogól­nopolskiego Stowarzyszenia „Rodzi­na Policyjna 1939 r.” zrzeszającego rodziny pomordowanych policjan­tów, a zarazem inicjatorem budowy grobu. Rozmawialiśmy o bestialstwie zbrodni dokonanej na jeńcach obo­zu ostaszkowskiego. Jednak im bar­dziej zbliżaliśmy się do monumentu, tym szybciej nasza rozmowa milkła. Tutaj ważna była cisza i hołd, który w milczeniu oddawaliśmy 6295 niewin­nym ofiarom sowieckiego terroru po­grzebanym w lesie nie opodal Miednoje.

Po odzyskaniu Górnego Śląska w 1922 roku polska Policja Państwowa powiększyła się o odrębną admini­stracyjnie, podlegającą bezpośred­nio Ministerstwu Spraw Wewnętrz­nych Policję Województwa Śląskie­go. Składała się przeważnie z wete­ranów walk o niepodległość. Wspo­mina Jan Bógdoł (jego ojciec, Win­centy, służył w komisariacie przy ul. Jagiellońskiej w Katowicach): Ojciec urodził się niedaleko Strzelec Opol­skich, jako miody chłopak trafił do ar­mii pruskiej, potem był w niewoli fran­cuskiej, a po wojnie brał udział w po­wstaniach śląskich. Podczas zrywu niepodległościowego służył w żan­darmerii powstańczej w komisariacie w Bogucicach, żeby później praco­wać w policji plebiscytowej.

Podobnie wyglądała droga do po­licji większości z 580 policjantów, którzy na początku II RP tworzyli zrę­by Policji Województwa Śląskiego. Z czasem ta liczba wzrosła do 60 ofi­cerów oraz 2245 szeregowych. W sumie w Policji Państwowej pod ko­niec lat trzydziestych służyło 876 ofi­cerów i 29 936 szeregowych, co w połączeniu z policją śląską dawało niezbyt wielką liczbę. Mówi Witold Banaś: Proszę się nią nie sugerować. Wszystko to byli weterani walk o nie­podległość, bądź młodzi, doskonale wyszkoleni ludzie, wychowani w po­czuciu honoru i miłości do Ojczyzny...

Agresja niemiecka zastała policję jednak nieprzygotowaną do skutecz­nej obrony, głównie z powodu braku jasnych rozkazów. Na miejscu miała pozostać jedynie broniąca stolicy policja warszawska oraz pomorska, która została włączona do Dowódz­twa Lądowej Obrony Wybrzeża. Reszta oddziałów miała się wycofać na wschód. Istniały nawet koncepcje przerzucenia policji wraz z admini­stracją państwową do Europy Za­chodniej. Mimo to Policja Państwo­wa chciała walczyć, co zadaje kłam powojennym teoriom o jej tchórzo­stwie. Wspomina Jadwiga Bałoś (jej ojciec służył w Wojkowicach Kościel­nych): Ostatni raz widziałam ojca, gdy jechał ze swoją jednostką do Kielc. Pamiętam jego braci, nama­wiali go, prosili, błagali, żeby zdjął mundur, a oni go jakoś ukryją. Nie chciał się zgodzić, twierdził, że obro­na kraju to jego obowiązek.

17 września 1939 roku wkroczyli Rosjanie. Mimo rozkazu Naczelne­go Wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego zakazującego walki z Armią Czerwoną, część oddziałów policji wraz z wojskiem i Korpusem Ochrony Pogranicza postanowiła stawić opór agresorowi. Do historii przeszła obrona Grodna, gdzie od 20 do 22 września opierali się prze­ważającemu liczebnie wrogowi. Po zajęciu miasta kilkunastu policjantów zostało rozstrzelanych.

W ślad za Armią Czerwoną postę­powało NKWD, które wyłapywało funkcjonariuszy Policji Państwowej, Policji Województwa Śląskiego, Straży Granicznej oraz Straży Wię­ziennej. W Tarnopolu aresztowano 1400 policjantów z jednostek ślą­skich, wycofujących się do tej pory zarekwirowanymi autobusami. Oj­ciec Witolda Banasia, który do 1932 roku pracował w Czeladzi, a następ­nie przeniósł się wraz z rodziną do Rohatynia na kresach wschodnich, został zatrzymany w Stratyniu w wo­jewództwie stanisławowskim. Wszystkich mężczyzn zgromadzili na błoniach w pobliżu rzeki, także żoł­nierzy i policjantów. Kazali się poło­żyć i tak ich trzymali przez 24 godzi­ny. Kto podniósł głowę - ryzykował śmiercią - wspomina pan Witold, który był tego świadkiem. Część polskich policjantów miała szczę­ście - udało im się przedostać na Węgry. Pozostali zostali rozstrzelani bądź internowani w obozach przej­ściowych organizowanych przez NKWD. W ręce Rosjan wpadło ok. 10 000 policjantów. Dalsze 3000 zgi­nęły podczas walk bądź zostały za­mordowane, jak ci w Mostach Wiel­kich, gdzie cały stan osobowy szko­ły (mieściła się tam jedna z trzech szkół dla szeregowych) został zgro­madzony na placu apelowym, a na­stępnie rozstrzelany z karabinów maszynowych.

W październiku 1939 roku rodziny policjantów pełniących służbę na kresach wschodnich zostały poinfor­mowane, że mają się pożegnać z oj­cami, mężami. Wspomina Witold Ba­naś: W dużym pomieszczeniu długie ławy, z jednej strony policjanci, z dru­giej rodziny. Tłok wielki. Ojciec roz­mawia z matką, mnie nie widzi. Nagle mnie dostrzegł i krzyknął: - Synku, już nigdy Cię nie zobaczę! Spojrzałem na niego i właściwie go nie poznałem, bo tak był zmaltretowany po śledz­twach.

Jeńcy obozów przejściowych zo­stali rozlokowani w trzech miejscach: w Ostaszkowie, Kozielsku, Starobiel­sku. Prawie 6 tysięcy funkcjonariuszy Policji Państwowej wraz ze Strażą Graniczną, Korpusem Ochrony Po­granicza oraz Strażą Więzienną trafi­ło do Ostaszkowa. Sam obóz był oddalony od miasta o 11 kilometrów i znajdował się w monastyrze Niłowa Pustyń. Tam w nie ogrzanych celach funkcjonariusze porządku publicz­nego II RP oczekiwali na swój los.

Rodziny dowiedziały się o miejscu pobytu jeńców dopiero przed święta­mi. Wtedy dotarła pierwsza partia li­stów. Wynikało z nich, że są cali i zdrowi. Jedni prosili o odzież, inni o kawałek suchej kiełbasy, o ciepły sweter. Wspomina Witold Banaś: Oj­ciec zwraca się do mnie - przywiozę Ci zabawkę. To dobrze pamiętam. Prosi mnie, żebym opiekował się matką, bo jestem już dorosły. A ja mam dopiero 8 lat.

Mówi Wanda Kustra (jej ojciec, Wawrzyniec Wośko, był jeńcem Ostaszkowa): Otrzymaliśmy list od oj­ca, ostemplowany przez sowiecką cenzurę. Pochodził z Ostaszkowa. Tata pisał do nas, że żyje i dobrze się czuje. Pytał także, czy mamy co jeść, to była jego największa troska. Tylko kilka słów, ale przynoszących nam ogromną ulgę. Potem nie otrzymali­śmy już nic.

5 marca 1940 roku Ławrientij Beria wysłał do Stalina projekt rozwiązania problemu polskich jeńców opatrzo­ny klauzulą ściśle tajne. Do tego pi­sma mieli dostęp tylko najwyżsi do­stojnicy państwowi.

Przemarznięci, schorowani, nie­dożywieni polscy jeńcy zostali w nim uznani za „nieprzejednanych wro­gów władzy radzieckiej”, którzy „usiłują kontynuować działalność kontr­rewolucyjną oraz agitację antyra­dziecką (...). W związku z tym (...) NKWD uważa za niezbędne sprawy (jeńców polskich - przyp. aut.) roz­patrzyć w trybie specjalnym z zasto­sowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelania”. Miało się to odbyć „bez wzywania areszto­wanych, bez przedstawiania zarzu­tów, (...) bez aktów oskarżenia (...), na podstawie zaświadczeń przedsta­wionych przez Zarząd ds. Jeńców NKWD ZSRR”. Na dokumencie pod­pisali się, aprobując go, Stalin, Mołotow, Woroszyłow oraz trzej inni wy­socy rangą członkowie WKP(b).

Jeszcze przed wydaniem wyroku, bo w lutym, rodziny otrzymały drugą partię listów. Nie było w nich żadnej informacji, czy paczki z żywnością i odzieżą dotarły do obozu. Z listów uderzał optymizm - jeńcy wierzyli, że niedługo będą wolni, nakazywali żo­nom dbać o siebie i o dzieci.

Witold Banaś zauważa: Nie było w tym nic dziwnego, przecież kon­wencja genewska zakazywała zabi­jania jeńców, a oni byli jeńcami. Owszem, wiedzieli, że może zginąć stu, nawet dwustu, ale nie ponad sześć tysięcy.

Maria Madej (jej ojciec, Józef Pisulski, był jeńcem Ostaszkowa) do­daje: Myśleliśmy tak - skoro przeżył zawieruchę pierwszych dni wojny, to znaczy, że jest bezpieczny i wró­ci. Wysłaliśmy do ojca list, ale nie otrzymaliśmy już nigdy żadnej odpo­wiedzi.

4 kwietnia 1940 roku rozpoczęty się codzienne transporty jeńców do Kalinińskiego Zarządu Obwodowego NKWD. Tam w stojących na bocz­nicy wagonach Polacy byli przetrzy­mywani do późnego popołudnia. Po­tem przewożono ich do budynku przy ulicy Sowieckiej, gdzie byli prze­słuchiwani. Wraz z nastaniem zmro­ku sprowadzono ich do pomieszcze­nia, gdzie sprawdzano tożsamość. Następnie pojedynczo przechodzili do celi, gdzie czekał na nich kat ubrany w skórzany fartuch oraz takie same rękawice, sięgające za łokieć, i pilotkę.

W chwili, gdy jeniec pochylał gło­wę, gdyż pomieszczenie się zniżało, padał strzał... Odgłosy egzekucji to­nęły w dźwiękochłonnym obiciu drzwi oraz w hałasie wielkich wenty­latorów. Ciało owijano w płaszcz i wrzucano na wyłożoną brezentem ciężarówkę. Początkowo w ciągu no­cy chciano w ten sposób likwidować trzystu jeńców, jednak ze względu na coraz wcześniejszy świt górny limit ustalono na 250 osób. W czasie, gdy po krwawej robocie kaci wypijali przydziałową skrzynkę wódki, samo­chody wiozły ciała do oddalonego prawie o 30 km lasu, znajdującego się nie opodal Miednoje. Tam ich grzebano, a w zasadzie wrzucano do głębokich na prawie cztery metry do­łów wykopanych uprzednio przez koparki. Następnie przysypywano ciała ziemią. Jak później określił w czasie przesłuchań Dymitr Tokariew, szef kalinińskiego NKWD, to był cały przemysł, fabryka. W ten sposób do 19 maja 1940 roku, kiedy dotarł ostatni transport, pochowano 6295 ciał funkcjonariuszy Policji Państwo­wej, Policji Województwa Śląskiego, Straży Granicznej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Straży Więziennej oraz księży i ziemian z kresów wschod­nich. Przez ponad pięćdziesiąt lat spoczywali w około 20 dołach śmier­ci, na których wybudowano dacze dla funkcjonariuszy NKWD.

Źródło: Gazeta Policyjna/Tomasz Cygan, nr 35/1999, s. 8-9

  • Przedstawiciele władz rosyjskich oddają hołd pomordowanym policjantom w Miednoje, 11 czerwca 1995 roku
Powrót na górę strony