Krzyż prawdy i pamięci cz. 2
W połowie kwietnia 1940 roku rodziny policjantów z kresów wschodnich zostały załadowane do wagonów bydlęcych. Witold Banaś wspomina, że „pomógł” mu wsiąść polski komunista, uderzając go kolbą w plecy. Następnie zaryglowano drzwi i pociąg ruszył. Podróż trwała prawie miesiąc i zakończyła się w miejscowości Dżuruń w Kazachstanie. Potem, już samochodami, zesłańcy zostali przewiezieni do kołchozu, a następnie do sowchozu. Tam przebywały niemalże same kobiety, które byty co rano budzone przez nadzorcę uderzeniem nahaja o cholewę. Praca w temperaturze 45°C wymagała nadludzkiego wysiłku, który nagradzany byt głodową racją żywności.
Z Kazachstanu matka pana Witolda pisała do Ostaszkowa z pytaniem o męża. Dostała odpowiedź, że obóz zlikwidowano i nikogo już tam nie ma. Miejscowy enkawudzista powiedział im potem, że wszystkich jeńców wywieziono nad Morze Białe i tam utopiono.
W 1941 roku zesłańcom nie udało się wydostać z ZSRR, korzystając z ledwo co zawartego układu Sikorski-Majski. W sowchozie panował głód, aby przeżyć dzieci kradły owoce i jarzyny z ogródków. Jesienią 1943 roku Witold Banaś z powodu choroby matki trafił do domu dziecka: Śmierć zbierała obfite żniwo. Pamiętam jak przywieziono tam dwoje bliźniaków, może 5-6-letnich. Chłopak dostał chleb, złamał go na pół i chciał nakarmić siostrę. Ona już nie mogła jeść. Oboje umarli - wspomina.
Po powrocie po wojnie do kraju Witold Banaś znalazł się w Czeladzi. Tam ukończył szkołę górniczą, potem technikum, był typowany na Politechnikę Śląską.
Zamiast na studia trafiłem jednak do wojska, do batalionów roboczych. Tam byli powstańcy warszawscy, kryminaliści i my... Nie dane mi było, ze względu na pochodzenie, kontynuować policyjnych tradycji rodzinnych - mówi.
Podobne przeszkody spotykały dzieci wszystkich policjantów. Przedwojenni funkcjonariusze porządku publicznego byli uznawani za wrogów systemu i kolaborantów. Maria Madej wspomina, jak z powodu biedy nakłoniła matkę do uznania ojca za zmarłego i ubieganie się o emeryturę. Pieniędzy nie dostała za to, że mąż służył w przedwojennej policji. W dokumencie, który otrzymała, napisano, że powyższa decyzja nie wymaga żadnego uzasadnienia.
Hubert Szymkowiak (jego ojciec, Franciszek, był jeńcem Ostaszkowa) dodaje: Po 1945 roku dano mi odczuć, że jestem synem policjanta co się z tym wiąże - byłem obywatelem ostatniej kategorii. Wojsko przeznaczyło mnie, jako element niepewny politycznie, do pracy na dole w kopalni Concordia w Zabrzu.
Mimo napotykanych na każdym kroku przeciwności nie zrezygnowali z odnalezienia śladów ojców. Próbowali szukać przez Czerwony Krzyż i inne organizacje humanitarne. Jednak nikt nie znał losu jeńców Ostaszkowa. Maria Nowak otrzymała w 1959 roku list z ZSRR, który stwierdzał, że jej ojca nigdy na terenie tego państwa nie było. Rodziny nie traciły jednak nadziei. Matka Huberta Szymkowiaka oszczędzała nawet pieniądze na otwarcie piekarni, ponieważ jej mąż, Franciszek, był z zawodu piekarzem. Maria Madej: Ten czas wspominam strasznie, każdy nocny szelest, jakieś stukanie w okno stawiało nas na równe nogi, bo myśleliśmy, te to on.
Tymczasem w lesie, gdzie spoczywały ciała, w 1965 roku przystąpiono do rozbudowy ośrodka wczasowego. Na mogiły natknięto się podczas budowy otworu kloaczne- go, co jednak nie przeszkodziło dokończyć budowy.
Milczenie o tragedii przerwano dopiero w 1990 roku, kiedy Wojciech Jaruzelski podczas wizyty w Moskwie otrzymał od Michaiła Gorbaczowa listy, które nakazywały przekazać wymienionych w nich jeńców do dyspozycji NKWD. Maria Madej wspomina: Poszłam do „Rodziny Katyńskiej”, udostępniono mi te dokumenty. Tam odszukałam ojca na liście nr 20 z 19 kwietnia 1940 roku, strona 4., pozycja 68. Numer archiwalny 116.
Rosjanie to wszystko skrupulatnie odnotowali. W tym jednym byli bardzo dokładni - dodaje Krystyna Kasperczyk, która na listach odnalazła również swojego ojca, Franciszka.
W listopadzie 1990 roku na terenie Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach doszło do spotkania inicjatywnego odradzającego się Stowarzyszenia „Rodzina Policyjna”. Pół roku później jego założyciele mieli już siedzibę, a 17 lipca 1991 roku zostali zarejestrowani w sądzie jako Ogólnopolskie Stowarzyszenie „Rodzina Policyjna 1939 r.”. Nazwa była nawiązaniem do przedwojennej organizacji, która prowadziła działalność charytatywną - pomagała sierotom i wdowom po policjantach. Obecnie stowarzyszenie stawia sobie za cel upowszechnienie prawdy o przedwojennej Policji Państwowej, a także zapewnienie miejsca wiecznego spoczynku wymordowanym jeńcom Ostaszkowa, gdzie około 6000 ofiar z ogólnej liczby ponad 6300 nosiło granatowy mundur stróża porządku publicznego.
Prace ekshumacyjne w Miednoje rozpoczęły się 15 sierpnia 1991 roku. Miejsce wskazał Dymitr Tokariew, wtedy 92-letni, niewidomy, jedyny żyjący świadek tej tragedii. Pozostali, w tym kaci, poumierali bądź popełnili samobójstwo, jak Błochin, komendant więzienia w Twerze. Jego słowa potwierdziły zdjęcia wykonane w 1942 roku przez Luftwaffe, na których wyraźnie widać było teren bezleśny w otoczeniu ściany lasu. Dokładnie o godzinie 11.08 1 (czas wspomina jeden z członków ekspedycji, płk. w st. spocz. Zdzisław Sawicki) ruszyła pierwsza koparka. Początkowo trafiono na fragment munduru, następnie na guziki i odznakę. Kilkadziesiąt centymetrów niżej łyżka koparki odkryła pierwszą zbiorową mogiłę, miejsce, w którym spoczywały ciała jeńców Ostaszkowa. Oczom ekspedycji ukazały się kompletne, zmumifikowane ciała mężczyzn ubranych w mundury, niektóre miały jeszcze włosy czy resztki zarostu. Zwłoki leżały w bezładzie w prawie dwumetrowej warstwie. Czaszki miały wloty na potylicy, a wyloty na kości czołowej. Widać było, że kat osiągnął perfekcję...
Cała trudność polegała na oddzieleniu od siebie sprasowanych ciał. Każde zwłoki przenoszono na drewnianych nosiłkach, a następnie przeszukiwano. Znaleziono przy nich, oprócz listów i dokumentów, przybory toaletowe, takie jak: mydła czy złożone ręczniki, oraz okulary, grzebienie, portmonetki, monety, podeszwy wycięte z drewna. Miejsce, z którego pochodzili jeńcy określają odnalezione: pudełko na tytoń z napisem „Ostaszków - Seliger 1940” oraz tabliczka oderwana z mebli, na której znajdował się napis: „TK UNKWD Ostaszków 5588”. Nieco dalej podczas wykopów sondażowych odkryto policyjne raportówki, pasy, szczotki czy kubeczki. Zachowała się nawet manierka z nie dojedzoną kaszą...
31 sierpnia 1991 roku, po zakończeniu pierwszej tury prac ekshumacyjnych, odbył się uroczysty pogrzeb szczątków pomordowanych jeńców Ostaszkowa. Mszę świętą celebrował ks. bp Sławoj Leszek Głódź, a brała w niej udział delegacja państwowa, w skład której wchodzili przedstawiciele MSW oraz Policji.
Wspomina Maria Madej: Na uroczystości w Miednoje przyszło wielu mieszkańców tej miejscowości. Były również matki z małymi dziećmi. Nasza grupa miała ze sobą słodycze przywiezione z Polski, więc rozdawałyśmy je tym maluchom. Mówiłyśmy ich rodzicom: oby się coś takiego, co tu zaszło, nigdy więcej nie powtórzyło.
Trzy miesiące później stowarzyszenie przyjęło uchwałę nr 1, która zobowiązywała zarząd do podjęcia negocjacji w sprawie dalszych ekshumacji w Miednoje. Ponadto w punkcie drugim postanowiono rozpocząć budowę cmentarza oraz postarać się o odzyskanie dokumentacji jeńców Ostaszkowa. W ostatnim nawoływano do moralnego i materialnego zadośćuczynienia rodzinom ofiar.
W 1992 roku zrodził się pomysł ustawienia na terenie komendy w Katowicach obelisku upamiętniającego pomordowanych. Witold Banaś: Początkowo chcieliśmy wykorzystać pomnik milicjantów, którzy zginęli w obronie władzy ludowej. Potem jednak doszedłem do wniosku, że to nie jest w porządku. Zamordowani przedwojenni policjanci powinni mieć coś własnego.
W maju roku następnego przystąpiono do realizacji projektu. Budowę ukończono zaledwie w ciągu trzech i pół miesiąca. 17 września 1993 roku, w 54. rocznicę agresji sowieckiej, odbyła się uroczystość złożenia Szczątków Nieznanego Policjanta w Grobie w Katowicach. Rozpoczęła się wyprowadzeniem trumny z Izby Pamięci do archikatedry pw. Chrystusa Króla, gdzie odbyt się pogrzeb. Mszę żałobną celebrował arcybiskup Damian Zimoń w asyście ośmiu księży. Następnie miał miejsce uroczysty przemarsz ulicami Katowic.
W 1994 roku przystąpiono do budowy i montowania płyt nagrobkowych z nazwiskami pomordowanych policjantów II RP, a dwa lata później został oficjalnie uznany za miejsce pamięci narodowej. Jednak stowarzyszenie ciągle dążyło do wybudowania pamiątkowego cmentarza w Miednoje. 11 czerwca 1995 roku miał miejsce jeden z najważniejszych dni w historii rodzin pomordowanych policjantów. W lesie, gdzie przez kilkadziesiąt lat w dołach śmierci spoczywały ciała, odbyła się uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod przyszły Cmentarz Wojskowy. Wtedy wiele rodzin policjantów po raz pierwszy ujrzało miejsce kaźni i wiecznego spoczynku swoich ojców.
Stowarzyszenie spełniło drugi punkt swojej pierwszej uchwały - w Miednoje powstanie Cmentarz Wojskowy. Będzie się składał z 22 zbiorowych mogił, na których znajdą się tablice nagrobkowe z nazwiskami wszystkich ofiar kalinińskiego NKWD. Na każdym grobie stanie, wznoszący się wysoko między konary drzew, siedmiometrowy krzyż. Uroczyste otwarcie nekropolii zaplanowano na rok 2000.
Wracamy spod grobu tą sama drogą, którą przyszliśmy. Pytam Witolda Banasia, co dalej? - Prowadzimy obecnie starania o odzyskanie teczek, w których znajdziemy potwierdzenie zbrodni popełnionej na jeńcach Ostaszkowa. Obecnie są oni uznani za zamordowanych przez NKWD, potrzebny jest nam dowód - teczki, w których to zapisano... Ponadto będziemy dalej prowadzili prelekcje dla młodzieży. Nas jest już coraz mniej, a ktoś musi kultywować tradycję, ktoś musi pamiętać.
Źródło: Gazeta Policyjna/Tomasz Cygan, nr 35/1999, s. 8-9