83 lata temu miały miejsce zajścia w Brześciu nad Bugiem
Przed wojną Brześć nad Bugiem był jednym z ważniejszych miast na Kresach II RP, stolicą województwa poleskiego w której zamieszkiwało w latach 30. prawie 50 tysięcy mieszkańców, spośród których blisko 50% stanowili Żydzi. Relacje między ludnością żydowską i chrześcijańską nie były idylliczne, choć sprawozdania sytuacyjne policji nie wskazują na narastanie napięć między obiema społecznościami
Bezpośrednim pretekstem zajść było zabójstwo powszechnie lubianego starszego posterunkowego służby śledczej Stefana Kędziory w trakcie wykonywania czynności służbowych, polegających na przejęciu mięsa z nielegalnego uboju. Zjawisko nielegalnego uboju prowadzonego przez żydowskich rzeźników nasilało się od pewnej pory i władze policyjne postanowiły położyć temu kres. Przy jednej z takich interwencji w dniu 13 maja 1937 roku dokonywanej wobec prowadzących sprzedaż mięsa Ajzyka i Welwela Szczerbowskich, doszło do sporu podczas próby zarekwirowania towaru, którego legalność zakwestionował policjant wskazując na jego pochodzenie z nielegalnego uboju. W trakcie szarpaniny Welwel Szczerbowski ugodził policjanta „majzą” rzeźniczą, natomiast Kędziora oddając strzał ze swojej broni służbowej zranił Ajzyka Szczerbowskiego (ojca Welwela). Obaj ranni trafili do Szpitala Miejskiego w Brześciu, natomiast Welwel Szczerbowski, sprawca zranienia policjanta, jak się wkrótce okazało zranienia śmiertelnego, zbiegł z miejsca zdarzenia. Ciężko ranny Kędziora zmarł w szpitalu tuż po godz. 8.00, a więc pół godziny po zdarzeniu.
Wiadomość o zamordowaniu policjanta rozniosła się po całym mieście w ciągu godziny i spowodowała ok. godz. 10 pierwsze ekscesy, które następnie rozszerzyły się na całe miasto. Od godz. 14. większe grupy demolowały żydowskie sklepy w centrum, a wieczorem także w innych dzielnicach miasta. W świetle dokumentacji policyjnej należy odrzucić tezę, podnoszoną przez środowiska lewicowe i żydowskie, o dyrygowaniu zajściami przez miejscową komórkę SN, gdyż Policja już na początku wydarzeń prewencyjnie aresztowała na 48 godzin szefa miejscowego SN Mordasa-Żylińskiego. Pomimo tego na łamach „Robotnika” informowano o udziale w zajściach „endeckiej klienteli”, podatnej na „zbrodniczą agitację” antysemicką, którą porównywano z „taktyką hitlerowców”, służącą zdobyciu władzy.
Z kolei prasa narodowa od samego początku podkreślała spontaniczny charakter zajść, które jak określono „mają zawsze swoje uzasadnienie w realnym układzie warunków życiowych oraz w dojrzewającym pragnieniu zmiany krzywdzących kraj stosunków”. Akcentowano przy tym brak rabunków w trakcie wydarzeń, wskazując, iż „tłum polski w Brześciu, mimo dzieła zniszczenia, którego zdołał dokonać, okazał się tłumem opanowanym, wolnym od krwiożerczych instynktów i wolnym od chęci niesłusznego wzbogacenia się”, chociaż z niektórych przekazów wynikało, iż w godzinach wieczornych doszło do grabienia zniszczonego mienia żydowskiego przez bezrobotną młodzież.
Słabość miejscowych sił policyjnych, które liczyły blisko pięćdziesięciu funkcjonariuszy spowodowała, iż lokalnym władzom nie udało się stłumić zajść w zarodku i dopiero przybycie posiłków policyjnych z zewnątrz, pozwoliło w godzinach nocnych na opanowanie sytuacji. Po południu właśnie przybyły do Brześcia uzupełnienia w postaci batalionu rezerwy policyjnej, którą prasa nazwała „chłopcami z Golędzinowa”. Patrole w czarnych hełmach, z ładownicami i z karabinkami na pasie przemieszczające się po ulicach objętych rozruchami, gdzie dochodziło do starć pomiędzy grupami społeczności polskiej i żydowskiej, powoli aczkolwiek skutecznie uspokoiły sytuację w mieście. Policja nie interweniowała bezpośrednio dążąc do stopniowego wyciszania poszczególnych ognisk zajść, w ramach częstszych i liczniejszych patroli w obrębie poszczególnych ulic, bez jednak zbędnego prowokowania tłumu. Teza o bierności policji nie odpowiadała tym samym prawdzie, choć należy wskazać i pojedyncze patrole spotykały się z wrogą i czynną reakcją znacznie liczniejszych grup biorących w zajściach, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony konfliktu.
Wbrew apokaliptycznym opisom prasy żydowskiej o „ruinie całego kilkudziesięciotysięcznego skupienia obywateli Żydów” czy niemożności znalezienia „prawie w całym Brześciu” mieszkania żydowskiego z niewybitnymi szybami, władze odnotowały wybicie szyb w 200 posesjach, a poszkodowanych zostało 300 rodzin żydowskich. „Nowy Przegląd” informował o zniszczeniach na sumę 2 mln złotych, w rzeczywistości straty te nie przekroczyły kwoty 300 tysięcy złotych.
W trakcie zamieszek rannych zostało 27 osób, spośród których jedna – zegarmistrz Zybelberg, zmarła w kilka tygodni później w warszawskim szpitalu. W trakcie zajść zatrzymano 128 osób, w ciągu następnych dni liczba ta wzrosła do 185, w tym 16 Żydów. Mimo uspokojenia sytuacji w dniu 14 maja, władze z niepokojem czekały na uroczystości pogrzebowe zamordowanego policjanta, obawiając się nowej fali zamieszek. Wbrew jednak obawom pogrzeb odbył się w spokoju, przy udziale wojska i policji. Na uspokojenie nastrojów wpłynęła niewątpliwie wiadomość o aresztowaniu mordercy policjanta – Welwela Szczerbowskiego.
W końcu maja i na początku czerwca 1937 roku przed sądem okręgowym stanęło 37 uczestników zajść, którym postawiono zarzut niszczenia mienia oraz udziału w agresywnym zbiegowisku. W wyniku postępowania 3 osoby uniewinniono, 17 skazano na kary w zawieszeniu, 16 zaś na kary więzienia na okres 6-10 miesięcy. Proces Welwela Szczerbowskiego odbył się w połowie czerwca 1937 roku. Na mocy wyroku sądu okręgowego skazano go na karę śmierci, który został utrzymany w sądzie apelacyjnym. Kara śmierci nie została jednak wykonana, bowiem w połowie lutego 1938 roku, kolejna apelacja doprowadziła, z uwagi na wiek oskarżonego, który nie przekroczył 21 roku życia, do zmiany kary na dożywotnie więzienie.
Pokłosiem majowych wydarzeń były zmiany, jakie przeprowadzono w Brześciu – stanowisko utracił starosta brzeski Franciszek Czernik oraz naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego Kazimierz Rolewicz. Przyczyna tych roszad miało być „mylne informowanie władz przełożonych i brak stanowczych zarządzeń w stłumieniu w zarodku rozruchów w mieście”. Posunięcia te znalazły uznanie prasy lewicowej, która określiła je jako „oczyszczające atmosferę”. Swoistym epilogiem dokonanych zmian był powrót po półrocznej przerwie na stanowisko wojewody poleskiego - Wacława Kostka-Biernackiego, niegdysiejszego komendanta twierdzy brzeskiej, a później też wojewody nowogródzkiego, który na tym stanowisku pozostał do wybuchu wojny.
Priorytetowym dla niego zadaniem, co zresztą niejednokrotnie podkreślał, było utrzymanie porządku i bezpieczeństwa wewnętrznego, w tym walka z wywrotową robotą komunistyczną. Na odprawie starostów woj. poleskiego 14 lutego 1936 r. podkreślał:
„Pierwszym zadaniem władz administracji ogólnej jest utrzymanie bezpieczeństwa [...]. Przy tej sposobności zwraca uwagę P. Wojewoda na kwestię informatorów w terenie. Bez dobrej informacji nie może być mowy o akcji prewencyjnej i represyjnej. Informatorami nie mogą być tylko umundurowane ogniwa policji. Wiadomości właściwych trzeba szukać przez pracowników gminnych i osadników wojskowych”.
Nie bez kozery pisano o wojewodzie…
Nad uczniem jest nauczyciel
Nad nauczycielem – dyrektor
Nad dyrektorem – minister
Nad ministrem – premier
Nad premierem – prezydent
Nad prezydentem – marszałek Piłsudski
Nad marszałkiem Piłsudskim – Bóg
Nad Bugiem – Brześć
A nad Brześciem – Kostek-Biernacki
Źródło: BEH-MP KGP/KM, fot: NAC
Bibliografia:
P. Cichoracki, Polesie nieidylliczne. Zaburzenia porządku publicznego w województwie poleskim w latach trzydziestych XX w.;
J. Tomaszewski, Z dziejów Polesia 1921–1939. Zarys stosunków społeczno-ekonomicznych;
M. Chodkiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955. Współistnienie-zagłada-komunizm;
W. Śleszyński, Zajścia antyżydowskie w Brześciu na d Bugiem 13 V 1937;
M. Kurkiewicz, M. Plutecka, Zadęli w surmy i pojechali na wakacje, „Nowe Państwo”, nr 1/2007; AAN, MSW, sygn. 119, 1236.