Aktualności

Konspiratorzy, synowie policjanta cz. 1

Data publikacji 27.05.2021

Gdyby nie znalezione przypadkowo zapiski, do dziś najmłodsza wnuczka wierzyłaby, że przed wojną dziadek Mikołaj był ułanem, a nie policjantem. I nie zdawałyby sobie sprawy, jaką rolę w przejęciu utraconej przez Niemców rakiety V-2 – jedynej takiej akcji w całej „podziemnej” Europie – odegrał jej ojciec, zaprzysiężony przez dziadka do AK w wieku 15 lat. W rodzinie Pietruczuków niewiele mówiło się o tamtych czasach; jeszcze mniej o powojennej konspiracji i prześladowaniach przez NKWD i UB

Po przeżyciach, jakich doświadczyli, gdy „utrwalała się” władza ludowa, taka ostrożność, wręcz zmowa milczenia na te tematy, jak mówi Zuzanna, najstarsza wnuczka Mikołaja Pietruczuka, była naturalna. Niestety, w efekcie tego współczesne pokolenia nie mają pełnej wiedzy o barwnym, jak z filmowego scenariusza, życiu swoich przodków.

„SZARŻE” I PANIENKI

Mikołaj Pietruczuk (1897–1974) wstąpił do Policji Państwowej w 1923 roku. Z rodzinnego Podlasia (urodził się w Puczycach, powiat łosicki) musiał czasowo przenieść się do Grudziądza na szkolenie w wojskowej Centralnej Szkole Kawalerii, organizującej kursy także dla policjantów. Jej absolwentów nazywano „ułanami z cenzusem”, stąd może legenda dziadka ułana. Leżący blisko granicy z Niemcami Grudziądz stanowił ważny punkt militarny, w którym, oprócz ośrodków szkoleniowych kawalerii i artylerii, stacjonowało kilka jednostek z różnych formacji. Oczywiście dochodziło do rywalizacji, czasami przybierającej zadziwiające formy.

– Słyszałam, że urządzali „szarże” ulicami Grudziądza, tnąc szablami napotkane drzewka. Będąc w dobrym humorze, dziadek wspominał, jakie to dziewczyny były w Grudziądzu. Podobno w mieście działało sto knajp z odpowiednią liczbą panienek, żeby panom oficerom się nie nudziło. Oczywiście, mówił to, gdy babcia nie słyszała – uśmiecha się Zuzanna.

POLICJA I RODZINA

Babcią była Weronika z domu również Pietruczuk (choć było to nazwisko przybrane przez rodzinę w poprzednich pokoleniach, ale to już inna historia o zsyłkach na Sybir po powstaniu styczniowym i tajnych powrotach pod zmienionymi personaliami). Po ślubie zamieszkali w niewielkiej wsi Bużka (pow. łosicki), gdzie mieli małe gospodarstwo rolne i młyn wodny odkupiony od rodziny żony. Wkrótce na świat przyszedł pierworodny Ryszard, niemowlę jednak zmarło. W 1925 roku urodził się kolejny syn, który także otrzymał imię Ryszard.

Rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania (nie pozbywając się jednak siedliska w Bużce), gdyż w trakcie 16-letniej służby Mikołaj Pietruczuk pracował w różnych jednostkach, m.in.: Sarnakach, Biłgoraju, Księżopolu, Tarnogrodzie. W 1938 r. został przeniesiony do Sokołowa Podlaskiego i tu zastał go wybuch wojny. Kiedy zmilitaryzowana PP otrzymała rozkaz wycofywania się na Wschód, Weronika wraz z dwoma synkami (w 1928 r. urodził się Zygmunt Andrzej) wróciła do Bużki; Mikołaj podążył ku Kresom. Szczęśliwie udało mu się uniknąć losu tysięcy kolegów pomordowanych przez Sowietów – cało powrócił do rodziny.

KONSPIRACJA W MŁYNIE

Mimo wezwania przez okupanta nie podjął służby w granatowej policji i zajął się gospodarstwem. Niemcy darowali mu nieposłuszeństwo ze względu na prowadzony przez niego młyn, który, co prawda, najpierw zamknęli, lecz wkrótce otworzyli, narzucając obowiązek przemiału zbóż na chleb dla armii. Innych przemiałów na chleb nie miał prawa wykonywać, jedynie na śrutę. Niemcy nigdy nie dowiedzieli się, że nocami ziarno – po części im podprowadzane – było mielone na chleb dla ludności i partyzantów. Nigdy też nie zorientowali się, że poza tego rodzaju sabotażem (tak to było traktowane i groziło obozem lub nawet karą śmierci) Mikołaj Pietruczuk zajmuje się dużo poważniejszą pracą konspiracyjną.

Już w 1940 roku wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, obierając pseudonim „Stawiński”. Z dniem 14 lutego 1942 roku, kiedy ZWZ przemianowano na Armię Krajową, został komendantem placówki Bużka, liczącej 10 ludzi z tej wsi i sąsiednich Kózek. Należała ona do – dowodzonego przez mjr. (wówczas jeszcze kapitana) Józefa Jerzego Kuleszę, ps. „Błękitny” – Ośrodka (według innej terminologii Rejonu) IX Sarnaki, wchodzącego w skład 8. kompanii kpt. Józefa Leguta, ps. „Kit”, z 22. Siedleckiego Pułku Piechoty AK.

„Dom nasz i przynależne do niego zabudowania były usytuowane w pewnym oddaleniu od wsi Bużka i oddzielone od niej rzeką, otoczone z jednej strony lasem, z drugiej zaś moczarami, co było do godnym punktem do przygotowywania różnego rodzaju szkoleń, przechowywania broni i innych materiałów dywersyjnych, kontaktu łączników itp. Znajdowali w nim również miejsce czasowego ukrycia członkowie organizacji poszukiwani przez gestapo, tzw. spaleni, niejednokrotnie odbywały się w nim także spotkania i odprawy dowódcze Sarnackiego Rejonu AK” – fragment powstałych półwieku później zapisków Zygmunta Pietruczuka, wówczas kilkunastoletniego chłopca.

ŚLADEM OJCA

Niedługo po wstąpieniu do ZWZ Mikołaj Pietruczuk zaczął wtajemniczać w sprawy konspiracyjne starszego syna, 16-letniego Ryszarda. Równocześnie chłopak podjął w 1941 r. naukę w II klasie Szkoły Handlowej w Siedlcach, gdzie zamieszkał na stancji. Nie trwało to długo. We wrześniu tegoż roku Niemcy zabrali go na roboty przymusowe do Reichu, ale w Warszawie uciekł z transportu. Pozostał w stolicy, ukrywając się u krewnych. Uczył się na tajnych kompletach przy Liceum im. S. Batorego i został zaprzysiężony do AK pod pseudonimem „Granit”. Przeszedłszy podchorążówkę, został skierowany do rodzinnej miejscowości (sprawa ucieczki z transportu przycichła). Został zastępcą ojca i instruktorem szkoleń bojowych w rejonie sarnackim. „Sobie tylko znanymi kanałami zdobywał broń (...)” – zapamiętał jego brat. Po aresztowaniach w dowództwie rejonu, poszukiwany przez gestapo, musiał się ukrywać.

Na jednej z odpraw dowódczych rejonu w 1943 roku Mikołaj Pietruczuk zaprzysiągł do AK i młodszego syna. Zygmunt Andrzej obrał sobie pseudonim „Andzik” – miał wówczas 15 lat. „(...) znałem doskonale okolice i jej mieszkańców, posiadałem znajomość języka niemieckiego (...) poruszanie się w terenie patrolowanym przez straż graniczną okupanta młodego chłopca budziło mniejsze podejrzenie aniżeli osoby dorosłej. Do przydzielonych mi zatem zadań należało dostarczanie placówkom i poszczególnym członkom organizacji w obrębie nadbużańskich wsi: podziemnej prasy, rozkazów, meldunków, ostrzeżeń przed zagrażającymi ze strony okupanta akcjami itp. oraz przechowywanie i utrzymywanie w gotowości bojowej broni (...), w tym ewakuowanie jej z terenu zabudowań w przypadku zagrożenia. Do akcji zaczepnych przeciwko okupantowi (...) ze względu na młody wiek nie byłem dopuszczany (...)” – wspominał w zapiskach.

Gdy zbliżyła się linia frontu, doszedł kolejny obowiązek – obserwacja transportów idących na Wschód. Niekiedy pomagał też bratu w zdobywaniu sprzętu – np. udało im się wraz z kolegą z grupy podwędzić wycofującym się Niemcom motocykl.

NIEWYPAŁ V-2

Najciekawszym wojennym epizodem „Andzika” był jednak udział w wydobyciu niewypału
V -2. Od kwietnia do czerwca 1944 roku brał udział w obserwacji poligonu rakietowego nieopodal Sarnak, a także w zbieraniu części rozerwanych rakiet, nim uczynili to Niemcy.
V-2, która spadła 20 maja, zaryła się w nadbużańskie mokradła i niewybuchła. Przed hitlerowcami na miejsce przybyli partyzanci z 22. pp AK, w tym kompanii „Kita”, którzy zamaskowali rakietę, by wywieźć ją nocą. Mimo początkowych trudności udało się, przy pomocy miejscowych mieszkańców, rozpołowić rakietę i dwoma zaprzęgami przewieźć do kryjówki w pobliskiej Kolonii Hołowczyce. Pięć dni później V-2 była w Anglii.

„(...) brałem (...) udział w zamaskowaniu i wydobyciu (...) niewypału rakiety V -2, dostarczając (...) będące na wyposażeniu naszego młyna urządzenia służące do jej wydobycia, tj. liny, łańcuchy, podnośniki, zestawy kluczy itp., pełniąc działania osłonowe w trakcie jej wydobywania oraz zacierając ślady po przeprowadzonej akcji” – zapisał po pół wieku „Andzik”. Synowi i córkom pokazywał miejsce, gdzie spadła V -2, ale szczegółów swojego uczestnictwa nie zdradził.

„WYZWOLENIE”

Zgodnie z wytycznymi planu „Burza” oddziały partyzanckie wychodziły z lasów, zajmując opuszczony przez Niemców te ren przed Rosjanami. Ci pojawili się w okolicach Bużki w lipcu 1944 r. Oddziały bojowe poszły dalej, pozostało 30 „bojców” w komendanturze wojskowej w Sarnakach. Początkowo wszystko układało się w miarę normalnie. Mikołaj Pietruczuk zachował ostrożność, nie chcąc ujawniać Placówki Bużka ani zdawać na wezwanie nowych władz posiadanej przez podkomendnych broni.

Po wybuchu powstania warszawskiego grupa ze wsi Kózki i „Granit” skierowani zostali do, koncentrujących się koło Białej Podlaskiej, oddziałów, które miały iść na pomoc stolicy. Tu po raz pierwszy przekonali się o prawdziwych intencjach „sojusznika”. Oddziały zostały otoczone i na kilka dni internowane. Jeszcze tym razem puszczono ludzi wolno.

Prawie dwa miesiące później miała jednak miejsce pierwsza fala aresztowań akowców przez NKWD, w tym trzech z Placówki Bużka (przewieziono ich w głąb ZSRR; dwóch wróciło po trzech latach, jeden nie wytrzymał trudów deportacji). Zawitano i do domu Pietruczuków. Ojca ze starszym synem nie było; młodszy ocalał przypadkiem – w domu był akurat znajomy, mający syna w tym samym wieku, co Zygmunt Pietruczuk. Rosjanie nie znaleźli żadnych dokumentów tożsamości chłopca i dali się nabrać, że „Andzik” to syn znajomego.

Ojciec i chłopcy nie mogli jednak pojawić się w domu. „Stawiński” ukrył się u zaprzyjaźnionej rodziny Lucjana Bogdaniuka w Rzewuszkach, a „Andzik” u rodziny ze strony matki w Chłopkowie. „Granit” dołączył do powstałego w tamtym czasie od działu „Młota”, czyli kpt. Władysława Łukasiuka (inne pseudonimy: „Grawicz”, „Oleśnicki”).

Nie trwało to długo, oddział czerwonoarmistów został w zasadzce doszczętnie rozbity (prawdopodobnie przez „Młota” lub zapuszczającego się w tamte rejony „Łupaszkę”), komendanturę zlikwidowano. Pietruczukowie mogli wrócić do domu.

Źródło: Policja 997/Przemysław Kacak, nr 12/2009, s. 23-25

  • Resztki rakiety V-2
Powrót na górę strony