Aktualności

Jak doszło do ujęcia „Wampira z Łowicza”?

Data publikacji 26.07.2021

Historia Ensztajna i jego zbrodniczej działalności przez długi czas elektryzowała nie tylko mieszkańców Włocławka i Łowicza, w okolicach którego w 1933 roku doszło do serii krwawych zbrodni na kobietach. Dwie ofiary zginęły, trzecią tylko cudem odratowano. Po wielu miesiącach żmudnego procesu o zamordowanie w sumie siedmiu kobiet został oskarżony 20-letni Tadeusz Ensztajn. Co ciekawe na trop mordercy nie wpadła policja tylko pewna dwunastolatka z Włocławka, która w lipcu 1933 r. zdecydowała się uciec z domu, i która zrządzeniem losu na swej drodze spotkała właśnie Tadeusza Ensztajna

Dwunastoletnia Zofia Rozenówna nie znajdowała się w tak tragicznej sytuacji, jak niektóre przedwojenne dzieci – zmuszane do spania w psich budach, rynsztokach, nawet stertach gnoju. Miała dach nad głową. Zarazem jednak dobrze wiedziała, że matka i babka wolałyby, żeby w komórce pod schodami, którą zasiedlali, była jedna gęba mniej do wykarmienia.

Jeśli coś powstrzymywało dziewczynę przed opuszczeniem domu, to tylko brak okazji. Rajzerska wędrówka kusiła, ale też — wydawała się skokiem w nieznane. Zośka nie znała dróg, nie umiała szukać miejsca na nocleg, nic nie wiedziała o świecie poza swoją mieściną. Potrzebowała kogoś, kto pokaże jej, jak ruszyć na rajzę. I ten ktoś pojawił się z końcem czerwca 1933 roku.

Wydarzenia rozgrywały się na parę dni przed ostatnim atakiem terroryzującego środkową Polskę „upiora”, do którego doszło pod Łowiczem. Miejscem akcji nie było jednak to miasteczko, ale położona niespełna sto kilometrów na północny zachód stolica Kujaw — Włocławek. „Uśmiechnięta twarzyczka, jasne jak len włosy, żywe spojrzenie, koszyczek na ręce i zniszczona sukienka” — opisywał Zośkę reporter „Dzień Dobry” podpisujący się pseudonimem „Old.”. Człowiek, który próbował wyprzedzić policję i znaleźć prawdziwego sprawcę głośnych zbrodni.

Gdyby nie wałęsał się pod Łowiczem, ale we Włocławku, to może istotnie rozwikłałby zagadkę. Tak się jednak nie stało. A wampir wpadł za sprawą dwunastolatki marzącej o wyrwaniu się z domu. Gdy było już po wszystkim, Zośka wspominała, że ten mężczyzna od dawna zaglądał w ich okolice. Razem z koleżanką, Kazią Pietrzakówną, „znały go z widzenia”. I miały pełną świadomość, z czego się utrzymuje:

- „Wiedziałyśmy, że kradł” - przyznała. - „Co kilka dni miał nowe kamasze na nogach… Któregoś dnia podszedł do nas i powiada: «Chodźcie za mną w drogę! Nauczę was roboty! Będziecie miały forsę na trzewiki i suknie, jak bogate panny»”.

Zośka rozumiała oczywiście, o jaką to robotę chodzi. „On miał na myśli złodziejstwo, proszę pana” - wytłumaczy później. Przez parę dni chyba się jeszcze wahała. Mężczyzna w zawsze nowych butach nie dawał jednak za wygraną.

„[Ciągle nalegał] ażebyśmy z Kazią poszły z nim razem” - wspominała dwunastolatka. Wreszcie uległy: i ona, i starsza o rok koleżanka.

Nie pamiętała, kiedy dokładnie wyruszyli w drogę. Mogła powiedzieć tylko tyle, że było to w parę dni po wiankach. Matka dziewczyny też nie potrafiła podać daty - najwyraźniej nie zwróciła większej uwagi na zniknięcie córki. Poszła, to poszła. Pewnie sama wróci. A jak nie to będzie spokój. Najprawdopodobniej był 26 lub 27 czerwca. W „Dzień dobry” relacjonowano: „Poszli we troje do Aleksandrowa. Tam, w opuszczonej stodole przenocowali i tam też organizator «wyprawy» nadużył zaufania dziewcząt”.

Próbował zgwałcić Kazię. Gdy ta zaczęła się szamotać i uderzyła w szloch, wprost zagroził: „jak będziesz płakać, to zrobię z tobą tak, jak z jedną dziewczyną… zamorduję!”.

Dla „poparcia groźby” pokazał wystraszonej Kazi i skulonej obok roztrzęsionej Zośce przedmiot, który nosił za pazuchą: „zwiniętą silną sprężynę z ołowianką gałką na końcu”. Wprost stwierdził, że jest to „narzędzie jego zbrodni”. I zaczął z zacięciem oraz dumą opowiadać o popełnionych czynach:

„ (…) Jedną zamordowałem [tą] „maszyną”, inną sztyletem, a trzecią zepchnąłem z mostu do Wisły w Płocku. Pokazałem ręką w dół: „patrz jaka ryba płynie!”. Dziewczyna spojrzała, a ja ją za nogi i do wody! Szkoda, że ją odratowali (…)”.

Kazia dłużej nie stawiała oporu. A Zośką mężczyzna się tej nocy nie interesował. O poranku ruszyli w dalszą drogę. Sny o swobodzie, o wielkich szansach i skórzanych trzewikach rozwiały się bez śladu.

Dziewczyny wiedziały, że muszą uciec, towarzysz stale jednak miał je na oku. Postronni natomiast w ogóle nie zwracali uwagi na to, że dorosły typ ciągnie za sobą dwójkę zapłakanych dzieci. To był w końcu widok zupełnie zwyczajny wśród rajzerów. Szansa trafiła się dopiero po dwóch dniach, gdy dotarli do Dąbrowy Biskupiej - pięćdziesiąt kilometrów od domu. Kazia bała się narażać na gniew zwyrodnialca. Zosia nie zamierzała jednak czekać bezczynnie, aż i ona zostanie zgwałcona bądź zabita. Wiedziała, że wystarczy jej tylko moment nieuwagi.

Mężczyzna był przekonany, ze zastraszone dzieciaki nie odważą mu się sprzeciwić. Kazał dziewczynom czekać, sam natomiast udał się na plebanię, by zażądać od księdza jedzenia. Nie było czasu do namysłu.

„W nogi!” - zarządziła Zośka. Porywacz „gonił potem i szukał”, ale nastolatki znalazły schronienie u miejscowej wieśniaczki, która, tknięta złym przeczuciem, wpuściła je do swojej stodoły. Czekały tam do zmroku. Gdy się wreszcie ściemniło, ruszyły w drogę powrotną.

Zośka nie była pewna, kiedy wróciła do Włocławka. Pamiętała, że było to po południu, chyba w sobotę. Tymczasem pierwsza sobota po jej ucieczce przypadała na 1 lipca. Ten sam dzień, gdy w Łowiczu doszło do napaści na Olę Perzynę - niedoszłego mordu, który pozwolił policjantom i prasie połączyć zbrodnie, do których dochodziło w okolicy miasta już od zimy.

Dziewczyna - „zniszczona, głodna, jeszcze biedniejsza, niż wyszła” - najchętniej zapomniałaby o całym tym upokarzającym doświadczeniu. Opowieść, którą usłyszała od mężczyzny dyszącego nad skuloną ze strachu Kazią, nie dawała jej jednak spokoju. Nie dawała tym bardziej, że na mieście każdy trąbił o „wampirze”, który grasuje w położonym tak blisko Łowiczu. I który najnowszego gwałtu oraz mordu dokonał niedługo po tym, jak ona sama rozstała się z rajzerem, twierdzącym, że uwielbia mordować kobiety…

Czyżby chodziło o tego samego człowieka? I czy starsza o parę lat gimnazjalistka zginęła zamiast niej samej?

Zośka nie poszła na policję. Zajmowała się żebractwem, zdarzało jej się coś zwędzić, kręciła się wśród nędzarzy, prostytutek, typów spod ciemnej gwiazdy. Miała wszelkie powody, by bać się kontaktu z władzą. Może nigdy nie podzieliłaby się z nikim swoimi najgorszymi przeczuciami, gdyby nie przypadek. I ogromna bezczelność mężczyzny w zawsze nowych butach. 14 lipca zobaczyła go raz jeszcze, znów we Włocławku.

„Było to w piątek o 9 rano” - relacjonował później „Old.” na stronach „Dzień Dobry”. - „Na placu Wolności przy sklepie ze słodyczami «Złota Jawa» wisi szafka z fotosami kinowymi. Młody, ogorzały chłopak w zielonkawej kurtce i granatowej baskijce na głowie, stoi przed szafką i przygląda się fotosom wielkiego filmu «Powódź»”.

Jest tak zaabsorbowany reklamą, że nie zauważa za sobą znajomej sylwetki. Parę kroków dalej przez ulicę przechodzi młoda, jasnowłosa dziewczyna. „Ładna twarzyczka, duże niebieskie oczy”, osóbka „mała, lecz rozsądna”. To Zosia Rozenówna. Dociera do chodnika, ogląda się w stronę plakatów i… zamiera. Twarz ma białą jak prześcieradło, przez moment się waha, po czym rzuca się w bieg. Instynkt podpowiada jej, by szukać pomocy. Niedaleko dostrzega znajomego żebraka — pozbawionego nogi, wychudłego „ojca Jelonka”. Zdyszana pyta go, co powinna zrobić…

Historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej. Gdyby nie atmosfera paniki i gorączkowych poszukiwań - gdyby prasa nie nakręcała spirali strachu, a ludzie nie przekazywali sobie coraz to nowszych plotek na temat tajemniczego potwora - Jelonek pewnie zignorowałby nieskładną opowieść przerażonej dziewczyny. Może pozwoliłby jej poczekać przy swoim barłogu, albo odesłałby ją prosto do domu. Mógłby też się przejąć i doradzić, by robiła to, co każdy łachmaniarz, gdy go przeganiają i biją. Niech wpełznie w najciemniejszy kąt, skuli się i czeka, aż zagrożenie minie… Żebrak postąpił jednak w sposób zupełnie nieoczekiwany.

Gazety trąbiły na lewo i prawo, że policja koncentruje wszystkie siły na poszukiwaniach tajemniczego mordercy. Czytelników wzywano, by mieli się na baczności. A reporterzy pokroju „Olda” powtarzali: „Postarajmy się dopomóc policji”. To dokładnie postanowił zrobić jednonogi Jelonek. Wskazał Zosi stojącego niedaleko policjanta. I kazał natychmiast do niego iść. Gdyby nie panujące napięcie posterunkowy też by pewnie zareagował inaczej. Doniesienie od podejrzanie wyglądającej, zabiedzonej nastolatki, kręcącej się wśród łachmaniarzy? I to doniesienie sprowadzające się do tego, że zobaczyła człowieka, który ponoć zrobił jej kiedyś krzywdę? Bez dowodów, bez składu i ładu?

Zośka miałaby szczęście, gdyby tylko ją pogoniono i wyśmiano. A nawet gdyby policjant okazał cień zainteresowania, to mężczyzna w zielonej kurtce dawno zdążyłby się oddalić, zanim Zosia zdołałaby przedstawić całą historię i odpowiedzieć na wszystkie pytania funkcjonariusza… Trwała jednak obława. Najpierw należało działać, a dopiero potem - pytać.

„Posterunkowy nie tracił czasu na próżno” - podkreślał „Old.”. Wprawdzie typ w zielonej kurtce zdążył się oddalić, ale trop wciąż był świeży. Przechodnie łatwo wskazali, że widzieli takiego człowieka i że ten poszedł w stronę klasztoru Reformatów. Posterunkowy Bobrowski szybko obszedł wszystkie zabudowania klasztorne. Wreszcie w drugim podwórku w kącie przed oknem kuchni klasztornej dostrzegł chłopca w granatowym berecie. Mył się przy pompie w oczekiwaniu na obiad, którego kuchnia nigdy nie odmawiała biedakom i włóczęgom.

(…) Policjant porozumiał się wzrokiem z dziewczynką. „To ten!” — szepnęła cichutko i schowała się ze strachu za szerokie plecy Bobrowskiego. Aresztowanie nastąpiło błyskawicznie. Po chwili chłopak, którego policjant przykuł kajdankami do swojej ręki szedł milcząc przez miasto do wydziału śledczego”.

Źródło tekstu: Kamil Janicki, Seryjni mordercy II RP (Wydawnictwo Literackie 2020); Kamil Janicki, Tadeusz Ensztajn. Seryjny morderca przekonał 12-latkę, by uciekła z domu. To był jego największy błąd, portal wielkahistoria.pl.

Fotografie: Tajny Detektyw, NAC i domena publiczna

  • Dom rodzinny Kazi
  • Dziewczyny znalazły schronienie w stodole tkniętej złym przeczuciem wieśniaczki. Ilustracja poglądowa
  • Old twierdził że Kazia była „mała lecz rozsądna"
  • Policjanci nie dali uciec Ensztajnowi. Na zdjęciu morderca podczas procesu
  • Tadeusz Ensztajn na zdjęciu wykonanym już po tym jak został aresztowany
  • Zofia Rozenówna na zdjęciu z „Tajnego Detektywa”
Powrót na górę strony