Tam, gdzie ratują ludzi…
Jestem na ulicy Grójeckiej. Nad bramą, pamiętającą czasy przedwojenne, czerwono-biały szyld: .Pomoc Zimowa”. Białe jak śnieg litery na czerwonym jak krew polu. Miłosierdzie i uczucie. Litość i serce.
Wchodzę przez podwórze do środka. Od razu uderza mnie wielka czystość tego lokalu, podzielonego na trzy części. Środkiem biegnie przejście, oddzielone barierkami od kuchni i jadalni. Na końcu tego przejścia siedzi policjant, który odgrywa wśród tych ludzi rozgoryczonych i skłonnych do kłótni rolę Ligi Narodów, tylko że z daleko większym powodzeniem.
Witam się najpierw z kierowniczką:
- Jestem z prasy, czy może mi pani dać trochę informacji.
- Z przyjemnością.
Więc najpierw lokal. Widzę tu pierwszorzędną kuchnię.
- A tak. To już ze składek na pomoc zimową. Z tych składek, które obowiązują wszystkich obywateli pracujących. Z tych składek, do których przyczynia się i robotnik, i wojskowy i ten policjant, który tu pełni ciężką i odpowiedzialną służbę.
Oglądam z kierowniczką urządzenia. Olbrzymie kotły, po 500 i 750 litrów każdy, podgrzewane z dołu i zakończone rurami dla odpływu nadmiaru pary. W tych kotłach gotuje się codziennie posiłek dla 1000 ludzi, pozbawionych pracy, wykolejonych, lub pracujących jedynie częściowo.
Obok trzech ogromnych kotłów mniejsze paleniska do gotowania jarzyn i herbaty. Dalej stoły, na których przygotowuje się mięso i słoninę do zup.
Kilka kobiet siedzi na małych stołeczkach i od godziny 9 rano obiera bez przerwy kartofle.
- Dbamy nie tylko o to, — wyjaśnia kierowniczka, — żeby posiłek był obfity, ale żeby był świeży i smaczny.
- W jakich godzinach rozdają obiady?
- Od godz. 11-ej do 3-ciej. Niekiedy nawet dłużej.
- Co mniej więcej daje się bezrobotnym?
- Porcję zupy z mięsem i słoniną i 250 gr. chleba. I to na każdego członka rodziny.
- Czy posiłek jest smaczny?
- Proszę, niech pan zobaczy, dzisiaj mamy piątek, więc są śledzie.
Zajrzałem do ogromnej misy. Leżały tam duże śledzie marynowane z masą pokrajanej cebuli.
- Do tego dostają dużą porcję kartofli i chleb. Śledzie muszą być dobrze przyprawione octem i oliwą. Tak lubią. Staramy się więc gotować w ten sposób, żeby jedli ze smakiem. Proszę mi wierzyć, że niejedna pani domu nie ugotuje tak barszczu czy kartoflanki, jak my tu gotujemy.
- Wierzę. Zwłaszcza nasze służące do wszystkiego.
- Może pan pozwoli do składu.
Idziemy owym przejściem pomiędzy barierkami. Skład jest niezwykle czysty. Wszędzie białe półki, gaza. Skrzynie z mąką, oddzielna przegroda na kartofle, na półkach worki z kaszami, butelki z octem, skrzynki z jakimiś jarzynami.
- Mąkę dajemy do piekarni miejskiej, a piekarnia zwraca nam chleb. Ten, który pan widział w kuchni.
- Dziękuję pani, teraz może porozmawiam z pani pupilami.
- Proszę bardzo.
Odchodzę przez furtkę w barierce, idę do starszego łysego pana, ubranego dość starannie: — marynarka granatowa, kołnierzyk, krawat.
- Pan jest z zawodu czym?
- Robotnikiem.
- Jest pan dawno bez pracy?
- Obecnie pracuję w ogrodach miejskich.
- Dużo panu płacą?
- Cztery złote dziennie.
- I korzysta pan z pomocy zimowej?
- Za opłatą, płacę za obiad 25 groszy.
- Nas jest tu kilku, — odezwał się drugi, nieco starszy. Dostaliśmy robotę od tygodnia. Ale przez zimę wyniszczyliśmy się. Zawsze to ulga mieć taki obiad za 25 gr.
- Są tacy, co sprzedają swoje obiady po 15 gr, — powiedział ów rolnik. Zdarza się, że dostanie robotę tymczasową, a nie może przyjść na obiad. Więc odstępują.
- A to wolno?
- Może i nie wolno, ale co robić. Ma talon przepaść?
- Może i słusznie. Lepiej, że ktoś zje, kto jest w gorszej sytuacji.
Dwaj chłopcy zajadają z apetytem swoje porcje. Są tu skierowani na dożywienie, gdyż mają zostać w jednej z instytucji gońcami.
- Smacznego, — mówię, — no, obiad macie tutaj, a śniadanie i kolację?
- W domu.
- Toście u rodziców?
- Tak, ale ojciec robi tylko 3 dni w tygodniu.
- A matka?
- Matka chora.
Kto nie zaznał nigdy nędzy i głodu, ten nie zrozumie tego dobrodziejstwa, jakim jest pomoc zimowa. Bezrobotni nie tylko dostają posiłek. Dostają także bieliznę, ubranie i obuwie. W miarę, oczywiście, możności. Poza tym Komitet niesie pomoc węglową, mieszkaniową, kąpielową.
- Czy oni to oceniają, — pytam kierowniczkę?
Jak który. Bezrobocie ogromnie demoralizuje. Według mnie, niech mają choćby najskromniejszą pracę, ale niech mają. My tu ratujemy tylko ich ciała. Praca uratowałaby także ich dusze.
Andrzej Świt
Źródło: „Ma Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC