Jeszcze o zameldowaniu
Przyjmując meldunek o przestępstwie od poszkodowanego, pomimo, że współczujemy krzywdzie, jaką mu wyrządzono przez przestępstwo, starajmy się być obiektywnymi i bezstronnymi.
Nie można od razu z opowiadania meldującego nabierać przekonania, że tak jest, jak on opowiada i że ten jest przestępcą, na którego on wskazuje. Starajmy się nie ulegać sugestii meldującego i nie kierujmy dochodzenia jedynie w kierunku, jaki on nam wskaże. Trzeba wyrobić sobie przekonanie, czy rzeczywiście wypadek miał taki przebieg, jak to opowiedział meldujący, wyrobić sobie właściwy sąd o danym wypadku i dopiero rozpocząć właściwe dochodzenie.
Jako przykład przytoczę wypadek, który dobitnie świadczy o tym, jak trzeba być ostrożnym i nie wierzyć dosłownie opowiadaniom meldującego.
Do Posterunku w K., gdzie pełniłem służbę, zgłosił się Bazyli P. i złożył meldunek, że dnia tego o godz. 6, w drodze na jarmark do miasteczka, został napadnięty przez 3 nieznanych mężczyzn pomiędzy wsią N. a Oz. Napastnicy zażądali oddania im pieniędzy, a kiedy odmówił, użyli siły i zabrali mu 6 zł. W czasie szamotania się jeden z napastników groził mu rewolwerem. W czasie dalszego szamotania posiadacz rewolweru strzelił do niego, raniąc go w dłoń lewej ręki. Meldujący podał rysopis napastników, a zasięgnięte informacje od lekarza, który mu zrobił opatrunek, opiewały, że posiada przestrzeloną lewą dłoń.
Na podstawie meldunku wszczęty został pościg za sprawcami napadu. Wyjechało sześciu policjantów, z którymi i ja również miałem jechać, lecz ponieważ w tym czasie pełniłem inną służbę, zanim przybyłem do posterunku, koledzy już odjechali.
Dyżurny posterunku opowiedział mi o wypadku i oznajmił, gdzie mam udać się w pościg. Przed wyjazdem postanowiłem wypytać jeszcze o pewne szczegóły pokrzywdzonego, który jeszcze znajdował się na posterunku. Znałem go osobiście, bo miałem z nim już do czynienia poprzednio, był on bowiem podejrzany o drobne kradzieże wiejskie. W opowiadaniu jego o napadzie wyczułem pewne rozbieżności i nieścisłość, raz bowiem opowiadał, że pieniądze zabrano mu przed strzałem, a drugi raz, że najpierw został postrzelony, a później ograbiony. Przy tym nie mógł dokładnie opowiedzieć, jak stał sprawca, który do niego strzelał, lecz twierdził, że strzał dany został z przodu w chwili, kiedy on usiłować złapać napastnika za ręce. Wypytywany o szczegóły napadu, dawał tak nieścisłe i niepewne odpowiedzi, iż nabrałem przekonania, że cały ten napad albo został zmyślony, albo pokrzywdzony nie mówił całej prawdy. Takie było moje przekonanie, lecz dowodów żadnych nie miałem. Postanowiłem przypuszczenia swoje sprawdzić.
Najpierw udałem się do szpitala do lekarza, który postrzelonemu robił opatrunek, dla uzyskania wiadomości o wlocie, wylocie i wielkości rany na dłoni postrzelonego. Lekarz u- dzielił mi wiadomości dokładnych, a nawet wydał ml zaświadczenie, w którym opisał dokładnie wszystkie dane dotyczące rany. Z informacji lekarza oraz wydanego zaświadczenia wynikało, że kula weszła w dłoń od strony wewnętrznej tuż przy nasadzie pierwszego palca (kciuka), a wyszła pomiędzy drugim, a trzecim palcem. Wynikało z tego, że strzał musiał być dany od tyłu, tj. od strony łokcia postrzelonego. Najważniejsze zaś było to, że cała dłoń jego wewnątrz była osmalona i posiadała w skórze niespalone cząstki prochu, co dowodziło znów, że strzał nastąpił z bliska.
Postrzelony twierdził, że napastnik strzelał do niego z odległości 5 kroków i strzelał z przodu. Było to sprzeczne z orzeczeniem lekarza. Ustaliłem przy tym, że postrzelony za opatrunek ręki zapłacił 2 złote w szpitalu, do czego oczywiście na posterunku nie przyznał się. Na pytanie moje oświadczył mi, że posiadał przy sobie tylko 6 zł i te zostały mu zabrane przez sprawców. Ze szpitala wziąłem pokwitowanie na 2 zł, wpłacone przez postrzelonego za opatrunek i z tymi dowodami przystąpiłem do dodatkowego badania. Ponieważ postrzelony nie chciał przyznać się do złożenia fałszywego meldunku, nie widząc innego wyjścia, dokonałem przy nim rewizji osobistej i w czapce pod podszewką odnalazłem ukryte dwie monety 2 zlotowe. Wtedy dopiero przyznał się, że napad zmyślił. Wyjaśnił, że miał on sprzedać swój nielegalnie posiadany rewolwer jednemu z kolegów. W czasie pokazywania rewolweru oraz pouczania nabywcy, jak go repetować, nastąpił wystrzał, który zranił go w rękę.
Po zranieniu się, rewolwer ukrył na cmentarzu, a sam za namową kolegów udał się na posterunek P. P. i złożył fałszywe zameldowanie o nie istniejącym napadzie dlatego, by uniknąć odpowiedzialności za nielegalne posiadanie broni, gdyż obawiał się, że sprawa postrzelenia prędzej czy później wyjdzie na jaw.
W przeciągu kilku godzin wyświetliłem sprawę rzekomego napadu, a to dzięki znajomości stosunków miejscowych i krytycznemu podejściu do sprawy oraz większemu zainteresowaniu się jej okolicznościami. Bierzmy przy każdej sprawie okoliczności przemawiające za i przeciw, a będziemy pewni, że ją szybciej wyświetlimy.
W. Puchrylski, posterunkowy P. P.
Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC