Aktualności

Bieg do morza cz. 1

Data publikacji 28.08.2021

Wrażenia z wycieczki kolarskiej członków P K. S. w Łęczycy, Kaliszu i Łodzi w dniach 2 - 9 września 1934 r.

... A czy znasz ty, bracie młody. Twoje ziemie, twoje wody?

W. Pol.

Tak pisał lat kilkadziesiąt temu, jeden z najwybitniejszych liryków poezji polskiej 19-go wieku — Wincenty Pol. Przyznam się, że ilekroć czytałem ten wiersz, żal jakiś niepomierny opa­nowywał duszę, że — niestety — nie znam „tych ziem i wód moich-. Nie znam. Bo i skąd­że mogłem poznać, gdy nie miałem po temu możności i pieniędzy.

Były to marzenia dziecięcych lat. Lata te już upłynęły dawno. Zmieniły się stosunki.. Już dłuższy czas nie czytałem powyższego wiersza. Zapomniałem o nim!..

Aliści pewnego dnia zostałem wezwany do Komendy Powiatowej, gdzie dowiedziałem się, że mam jechać na wycieczkę kolarską do Gdyni, wraz z 5-ciu innymi kolegami z innych miejscowości województwa łódzkiego. A więc pojedziemy do morza! Pojedziemy tam, gdzie tysiące oczu i umysłów kieruje się z całej Rze­czypospolitej!.. Do Bałtyku!

I w tej chwili przypomniałem sobie zno­wu zapomniany wiersz!...

O, tak! Teraz dopiero będę miał możność poznać tę największą z naszych wód — morze! Będę miał możność również częściowo poznać i te ziemie, gdyż tylko swobodnie rowerem lub pieszo Idąc, można się bliżej przyjrzeć okolicom naszego kraju. Pociągiem niema się tej moż­ności. A rowerem — zupełnie co innego!

Każdy z uczestników tej wycieczki miał później opisać swe wrażenia z dołączeniem szki­cu podróży. To mi się podoba! Pierwszy raz i na rozkaz zabawię się... w reportera!...

Tak rozmyślając, wyszedłem z Komendy.

Tego samego dnia jeszcze, pod wieczór przybył z Aleksandrowa st. post. Pierzgalski, który również miał wziąć udział w wycieczce. Nazajutrz rano przybył jeszcze jeden uczestnik z Ozorkowa, post. Dowgiel. Byliśmy więc jak narazie w komplecie. Z resztą uczestników z Kalisza mieliśmy się spotkać w Koninie o godz. 16-ej dnia 2 września b. r.

Ponieważ do Konina marne są drogi, a odległość około 100 kim. i na godz. 16-tą nie moglibyśmy zdążyć rowerami — postanowiliśmy we trzech do Konina jechać pociągiem, a stam­tąd dopiero razem już rowerami. Tak też i zro­biliśmy.

O godz. 10 tej wyjechaliśmy pociągiem z Łęczycy do Kutna, skąd pociągiem pośpiesz­nym o godz. 11.04 mieliśmy odjechać do Ko­nina. Tymczasem w Kutnie, akurat jakby nam na złość—został w tym samym dniu zmieniony lokalnie odjazd tego pociągu. Pociąg pośpiesz­ny, którym zamierzaliśmy jechać — „pośpieszył się“ tym razem i odszedł przed naszym przyjazdem do Kutna!

A więc już mamy pierwszego pecha! Nie­ma co, trzeba czekać do godz. 15-tej. O tej godzinie miał być drugi pociąg, osobowy. Ży­wimy nadzieję, że ten może się „nie pośpieszy". Jednakże nie ufamy mu i na półtorej godziny przed odejściem śpieszymy na stację, po zwie­dzeniu miasta. Kutno, jak Kutno, nic specjalne­go do zanotowania, może dlatego, że je już znamy.

O godz. 15-tej odjechaliśmy wreszcie do Konina. Przyjeżdżamy tam na godz. 16.30 i uda­jemy się na Posterunek P. P. Tam dowiadujemy się, że st. post. Milczarek, st. post. Stępiń­ski post. Cajdler z Kalisza—już odjechali w dal­szą drogę, sądząc, że nie przyjedziemy wcale. Wyjeżdżamy więc z Konina sami i zamierzamy ich gonić.

Na moście za Koninem nowy pech! Jakieś chłopaczysko w ostatniej chwili — mimo dawa­nych sygnałów — tuż przed nami przeskakuje wpoprzek! St. post. Pierzgalski jechał pierwszy, więc... Ale nad tem szkoda się zastanawiać. Chłopak więcej przestraszony, niźli poturbowany, wstał i poszedł do domu. Przewrócił się coprawda, ale nie odniósł żadnego obrażenia. Jedziemy dalej.

Wyjechaliśmy na szosę i jedziemy do Śle­sina. Zaczął padać drobny deszcz. Ale nie zważamy na to. Chcemy jak najprędzej dogo­nić kolegów z Kalisza. Z relacyj przechodniów wnioskujemy, że niełatwo nam to przyjdzie, gdyż odjechali już dość daleko. Nie tracimy jednak nadziei. Deszcz zaczyna padać na do­bre i nie wróży rychłego wypogodzenia. Za godzinę mijamy Ślesin odległy o 20 km. od Ko­nina. Jedziemy teraz do Strzelna, gdzie tamci mieli nocować, a więc tam ich spotkamy napewno. Ze Ślesina jeszcze 35 km. do Strzelna, Spory kawał drogi! A tu deszcz pada bez przer­wy. Jedziemy już w szybszem tempie, a tamtych nigdzie nie widać. Wreszcie mijamy Skulsk odległy o 13 km. od Ślesina, zaczyna się ściemniać. Droga się wije serpentynami w prawo i w lewo, a nawet wdół i do góry. Zgóry się jedzie bardzo dobrze, za to pod górę... Trzeba „windować" niekiedy z całych sił...

Mamy jeszcze da Strzelna 10 km. Zmrok już jest zupełny. Nagle poczułem, że prawy pe­dał się wykrzywił. Chciałem go sprostować, a tu bęc — odpadli... Jestem teraz o jednym pedale. Patrzę dokoła, nigdzie żadnej osady gdzieby można było coś zaradzić.

Próbuję więc jechać o jednym pedale. Ja­koś idzie, ale bardzo słabo. Jechałem tak ze dwa kilometry. Dojechaliśmy wreszcie do wsi Prószyska. Postanowiłem tu zreperować pedał. Zachodzę do pierwszego z brzegu domu, dwaj zaś koledzy pojechali dalej. Mieliśmy się zejść już w Strzelnie. Gospodarz, do którego zaszedłem, był uprzejmy i chciał koniecznie mi dopomóc. Zaczął grzebać w rupieciach i na szczęście znalazł ośkę do pedała! Niestety, okazała się za krótka!... Nie było innej rady, tylko o samej ośce musiałem jechać do Strzelna.

Podziękowałem mojemu wybawcy z kłopotu — bo nie chciał przyjąć zapłaty—i wyszedłem, by jechać dalej. W tej chwili przekonałem się, że pies gospodarza jest mniej uprzejmy, bo zaraz na progu przywitał mnie zębami za spodnie!... Dobrze przynajmniej, że za spodnie tylko, a nie za nogę!.. W każdym razie przekonałem się później Już w Strzelnie, że nawet igła, którą zabrałem przed odjazdem, przydała się—i to już w pierwszym dniu.

Po przybyciu do Strzelna o godz 21.30 udałem się zaraz na Posterunek, sądząc, że tam zastanę moich kompanów. Niestety, nie tak łatwo w małem mieście wieczorem znaleźć choćby nawet tak popularną instytucję, jak Poste­runek. Objechałem więc po mieście wkoło raz i drugi, zanim nareszcie trafiłem do Posterunku. Tu znowu ciemno i głucho. Na drzwiach widnieje tylko kartka z napisem, że „w sprawach pilnych zwracać się do funkcjonarjusza pełnią­cego służbę w mieście".

Masz ci los! — pomyślałem. Szukać, szukać po całem mieście, wpierw posterunku, a potem policjanta. Ale jakaż może być „pil­niejsza” sprawa dla zmokniętego człowieka nad przenocowanie gdzieś pod dachem. Pełen więc takiego przekonania, zacząłem szukać... Na szczęście nie szukałem długo. Akurat wtedy pełnił służbę w mieście już starszy wiekiem „dziadek”. Opowiadam mu pokolei o wszystkiem, domawiając się o nocleg, a jednocześ­nie pytam o kolegów.

A są w mieście gdzieś — odpowiada,— a co do noclegu, to może kolega przenocować na Posterunku. Mamy wolną kanapę.

Dobra jest — powiadam.

Wchodzimy więc na Posterunek. Jest ka­napa, jest nawet poduszka, a jakże! Gorzej jed­nak, że piec zimny, gdzieby było można wysu­szyć zmoknięty mundur, Ale jakoś tam będzie, myślę sobie. Poczciwy .dziadek" opowiedział mi jeszcze gdzie jest to i owo w razie potrze­by, oddał klucze, i sam znowu poszedł na mia­sto, ja zaś położyłem się spać.

O godzinie 4-ej nad ranem słyszę pukanie w okno. Otwieram. Patrzę, a tu sam p. ko­mendant Posterunku wraz z dwoma innymi, wy­jeżdżają z eskortą więźniów do Inowrocławia. No dobrze: pojechali zaraz, ja się znowu poło­żyłem. O godzinie 7-ej znów pukanie w okno. Tym razem dyżurny przyszedł do służby. Wsta­łem więc, ubrałem się pośpiesznie i wychodzę na  dwór, by się przekonać, jak tam jest z pogodą. Okropnie! Pada deszcz większy jak wczoraj Zaczynam powątpiewać w możliwość podróży dnia tego.

Po naprawieniu roweru idę szukać kole­gów. Znajduję ich w hotelu przy śniadaniu. Jesteśmy więc wreszcie w pełnym składzie 6-ciu ludzi. Wszyscy są w dobrych humorach, mimo marną pogodę. Humor ten zmienił się nieco, gdy hotelarka podała im rachunek za nocleg, kolację i śniadanie.

Dobry interes — myślę sobie. Jak tak dalej pójdzie, to Gdynia będzie nas drogo kosz­towała.

Ale narazie wdaję się w rozmowę z hotelarką.

Od lata — powiada — panowie są pierwsi. Latem było więcej wycieczek do Pozna­nia, to i więcej się korzystało.

Rozumiem więc teraz, dlaczego hotelarka postanowiła choć raz w miesiącu „skorzystać” na „panach policjantach”... Ale trudno. Dopy­tywała się jeszcze, czy będziemy wracać tą sa­mą drogą i polecała się „łaskawej” pamięci.

Jan Daszkiewicz, posterunkowy P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, 1934 r., zdj. Na posterunku, NAC

  • Oddział Policji Państwowej z rowerami
Powrót na górę strony