Bieg do morza cz. 1
Wrażenia z wycieczki kolarskiej członków P K. S. w Łęczycy, Kaliszu i Łodzi w dniach 2 - 9 września 1934 r.
... A czy znasz ty, bracie młody. Twoje ziemie, twoje wody?
W. Pol.
Tak pisał lat kilkadziesiąt temu, jeden z najwybitniejszych liryków poezji polskiej 19-go wieku — Wincenty Pol. Przyznam się, że ilekroć czytałem ten wiersz, żal jakiś niepomierny opanowywał duszę, że — niestety — nie znam „tych ziem i wód moich-. Nie znam. Bo i skądże mogłem poznać, gdy nie miałem po temu możności i pieniędzy.
Były to marzenia dziecięcych lat. Lata te już upłynęły dawno. Zmieniły się stosunki.. Już dłuższy czas nie czytałem powyższego wiersza. Zapomniałem o nim!..
Aliści pewnego dnia zostałem wezwany do Komendy Powiatowej, gdzie dowiedziałem się, że mam jechać na wycieczkę kolarską do Gdyni, wraz z 5-ciu innymi kolegami z innych miejscowości województwa łódzkiego. A więc pojedziemy do morza! Pojedziemy tam, gdzie tysiące oczu i umysłów kieruje się z całej Rzeczypospolitej!.. Do Bałtyku!
I w tej chwili przypomniałem sobie znowu zapomniany wiersz!...
O, tak! Teraz dopiero będę miał możność poznać tę największą z naszych wód — morze! Będę miał możność również częściowo poznać i te ziemie, gdyż tylko swobodnie rowerem lub pieszo Idąc, można się bliżej przyjrzeć okolicom naszego kraju. Pociągiem niema się tej możności. A rowerem — zupełnie co innego!
Każdy z uczestników tej wycieczki miał później opisać swe wrażenia z dołączeniem szkicu podróży. To mi się podoba! Pierwszy raz i na rozkaz zabawię się... w reportera!...
Tak rozmyślając, wyszedłem z Komendy.
Tego samego dnia jeszcze, pod wieczór przybył z Aleksandrowa st. post. Pierzgalski, który również miał wziąć udział w wycieczce. Nazajutrz rano przybył jeszcze jeden uczestnik z Ozorkowa, post. Dowgiel. Byliśmy więc jak narazie w komplecie. Z resztą uczestników z Kalisza mieliśmy się spotkać w Koninie o godz. 16-ej dnia 2 września b. r.
Ponieważ do Konina marne są drogi, a odległość około 100 kim. i na godz. 16-tą nie moglibyśmy zdążyć rowerami — postanowiliśmy we trzech do Konina jechać pociągiem, a stamtąd dopiero razem już rowerami. Tak też i zrobiliśmy.
O godz. 10 tej wyjechaliśmy pociągiem z Łęczycy do Kutna, skąd pociągiem pośpiesznym o godz. 11.04 mieliśmy odjechać do Konina. Tymczasem w Kutnie, akurat jakby nam na złość—został w tym samym dniu zmieniony lokalnie odjazd tego pociągu. Pociąg pośpieszny, którym zamierzaliśmy jechać — „pośpieszył się“ tym razem i odszedł przed naszym przyjazdem do Kutna!
A więc już mamy pierwszego pecha! Niema co, trzeba czekać do godz. 15-tej. O tej godzinie miał być drugi pociąg, osobowy. Żywimy nadzieję, że ten może się „nie pośpieszy". Jednakże nie ufamy mu i na półtorej godziny przed odejściem śpieszymy na stację, po zwiedzeniu miasta. Kutno, jak Kutno, nic specjalnego do zanotowania, może dlatego, że je już znamy.
O godz. 15-tej odjechaliśmy wreszcie do Konina. Przyjeżdżamy tam na godz. 16.30 i udajemy się na Posterunek P. P. Tam dowiadujemy się, że st. post. Milczarek, st. post. Stępiński post. Cajdler z Kalisza—już odjechali w dalszą drogę, sądząc, że nie przyjedziemy wcale. Wyjeżdżamy więc z Konina sami i zamierzamy ich gonić.
Na moście za Koninem nowy pech! Jakieś chłopaczysko w ostatniej chwili — mimo dawanych sygnałów — tuż przed nami przeskakuje wpoprzek! St. post. Pierzgalski jechał pierwszy, więc... Ale nad tem szkoda się zastanawiać. Chłopak więcej przestraszony, niźli poturbowany, wstał i poszedł do domu. Przewrócił się coprawda, ale nie odniósł żadnego obrażenia. Jedziemy dalej.
Wyjechaliśmy na szosę i jedziemy do Ślesina. Zaczął padać drobny deszcz. Ale nie zważamy na to. Chcemy jak najprędzej dogonić kolegów z Kalisza. Z relacyj przechodniów wnioskujemy, że niełatwo nam to przyjdzie, gdyż odjechali już dość daleko. Nie tracimy jednak nadziei. Deszcz zaczyna padać na dobre i nie wróży rychłego wypogodzenia. Za godzinę mijamy Ślesin odległy o 20 km. od Konina. Jedziemy teraz do Strzelna, gdzie tamci mieli nocować, a więc tam ich spotkamy napewno. Ze Ślesina jeszcze 35 km. do Strzelna, Spory kawał drogi! A tu deszcz pada bez przerwy. Jedziemy już w szybszem tempie, a tamtych nigdzie nie widać. Wreszcie mijamy Skulsk odległy o 13 km. od Ślesina, zaczyna się ściemniać. Droga się wije serpentynami w prawo i w lewo, a nawet wdół i do góry. Zgóry się jedzie bardzo dobrze, za to pod górę... Trzeba „windować" niekiedy z całych sił...
Mamy jeszcze da Strzelna 10 km. Zmrok już jest zupełny. Nagle poczułem, że prawy pedał się wykrzywił. Chciałem go sprostować, a tu bęc — odpadli... Jestem teraz o jednym pedale. Patrzę dokoła, nigdzie żadnej osady gdzieby można było coś zaradzić.
Próbuję więc jechać o jednym pedale. Jakoś idzie, ale bardzo słabo. Jechałem tak ze dwa kilometry. Dojechaliśmy wreszcie do wsi Prószyska. Postanowiłem tu zreperować pedał. Zachodzę do pierwszego z brzegu domu, dwaj zaś koledzy pojechali dalej. Mieliśmy się zejść już w Strzelnie. Gospodarz, do którego zaszedłem, był uprzejmy i chciał koniecznie mi dopomóc. Zaczął grzebać w rupieciach i na szczęście znalazł ośkę do pedała! Niestety, okazała się za krótka!... Nie było innej rady, tylko o samej ośce musiałem jechać do Strzelna.
Podziękowałem mojemu wybawcy z kłopotu — bo nie chciał przyjąć zapłaty—i wyszedłem, by jechać dalej. W tej chwili przekonałem się, że pies gospodarza jest mniej uprzejmy, bo zaraz na progu przywitał mnie zębami za spodnie!... Dobrze przynajmniej, że za spodnie tylko, a nie za nogę!.. W każdym razie przekonałem się później Już w Strzelnie, że nawet igła, którą zabrałem przed odjazdem, przydała się—i to już w pierwszym dniu.
Po przybyciu do Strzelna o godz 21.30 udałem się zaraz na Posterunek, sądząc, że tam zastanę moich kompanów. Niestety, nie tak łatwo w małem mieście wieczorem znaleźć choćby nawet tak popularną instytucję, jak Posterunek. Objechałem więc po mieście wkoło raz i drugi, zanim nareszcie trafiłem do Posterunku. Tu znowu ciemno i głucho. Na drzwiach widnieje tylko kartka z napisem, że „w sprawach pilnych zwracać się do funkcjonarjusza pełniącego służbę w mieście".
Masz ci los! — pomyślałem. Szukać, szukać po całem mieście, wpierw posterunku, a potem policjanta. Ale jakaż może być „pilniejsza” sprawa dla zmokniętego człowieka nad przenocowanie gdzieś pod dachem. Pełen więc takiego przekonania, zacząłem szukać... Na szczęście nie szukałem długo. Akurat wtedy pełnił służbę w mieście już starszy wiekiem „dziadek”. Opowiadam mu pokolei o wszystkiem, domawiając się o nocleg, a jednocześnie pytam o kolegów.
A są w mieście gdzieś — odpowiada,— a co do noclegu, to może kolega przenocować na Posterunku. Mamy wolną kanapę.
Dobra jest — powiadam.
Wchodzimy więc na Posterunek. Jest kanapa, jest nawet poduszka, a jakże! Gorzej jednak, że piec zimny, gdzieby było można wysuszyć zmoknięty mundur, Ale jakoś tam będzie, myślę sobie. Poczciwy .dziadek" opowiedział mi jeszcze gdzie jest to i owo w razie potrzeby, oddał klucze, i sam znowu poszedł na miasto, ja zaś położyłem się spać.
O godzinie 4-ej nad ranem słyszę pukanie w okno. Otwieram. Patrzę, a tu sam p. komendant Posterunku wraz z dwoma innymi, wyjeżdżają z eskortą więźniów do Inowrocławia. No dobrze: pojechali zaraz, ja się znowu położyłem. O godzinie 7-ej znów pukanie w okno. Tym razem dyżurny przyszedł do służby. Wstałem więc, ubrałem się pośpiesznie i wychodzę na dwór, by się przekonać, jak tam jest z pogodą. Okropnie! Pada deszcz większy jak wczoraj Zaczynam powątpiewać w możliwość podróży dnia tego.
Po naprawieniu roweru idę szukać kolegów. Znajduję ich w hotelu przy śniadaniu. Jesteśmy więc wreszcie w pełnym składzie 6-ciu ludzi. Wszyscy są w dobrych humorach, mimo marną pogodę. Humor ten zmienił się nieco, gdy hotelarka podała im rachunek za nocleg, kolację i śniadanie.
Dobry interes — myślę sobie. Jak tak dalej pójdzie, to Gdynia będzie nas drogo kosztowała.
Ale narazie wdaję się w rozmowę z hotelarką.
Od lata — powiada — panowie są pierwsi. Latem było więcej wycieczek do Poznania, to i więcej się korzystało.
Rozumiem więc teraz, dlaczego hotelarka postanowiła choć raz w miesiącu „skorzystać” na „panach policjantach”... Ale trudno. Dopytywała się jeszcze, czy będziemy wracać tą samą drogą i polecała się „łaskawej” pamięci.
Jan Daszkiewicz, posterunkowy P. P.
Źródło: „Na Posterunku”, 1934 r., zdj. Na posterunku, NAC