Aktualności

BIEG DO MORZA cz. 4

Data publikacji 11.09.2021

Po zwiedzeniu statku angielskiego, chcie­liśmy zwiedzić polski „Lwów". Tu niestety oka­zało się, że nawet w mundurze nie można wejść na statek bez zezwolenia kapitana. A kapitana nie było. Daliśmy więc spokój. Dopiero w dru­gim dniu pobytu w Gdyni, t. j. w piątek zwiedziliśmy inny statek polski „Wilno". Dzięki uprzejmości mechanika zwiedziliśmy kotłownię oraz kabiny.

Statek stojący na wodzie i oglądany z brze­gu nie przedstawia się tak Imponująco, Jak oglądany z wewnątrz. Dopiero z pokładu mo­żna się przekonać, ile tam może się zmieścić wagonów węgla lub czegoś innego. Jak zaczną ładować tiki statek, to wagon za wagonem idzie, a pojedyńczy wagonik tyle znaczy, co łopata piasku na dobrą furę!

Widzieliśmy właśnie ładowanie węglem statku japońskiego przy pomocy dźwigu, t. zw. „wywrotnicy”, która cały wagon węgla prze­wraca do góry dnem i wysypuje zawartość. Węgiel ten zaraz idzie na długą taśmę małych wózków, które złączone ze sobą posuwają się jak pas na kole. Wózki te idą jakiś czas równo, potem pod górę, na wysokość bur­ty okrętu i tam węgiel sypie się zgóry do wnętrza okrętu. Wszystko to odbywa się przy pomocy elektryczności. Cały taki dźwig obsłu­guje zaledwie 6 ludzi, a wyładowanie jednego wagonu trwa nie więcej, jak dwie minuty!..

Inny rodzaj dźwigu podciąga znów wgórę cały wagon, podnosi następnie jeden jego ko­niec i wysypuje zawartość.

Dalej zwiedziliśmy stocznię gdyńską, gdzie już budują statki polskie] konstrukcji. Praca jest zakrojona na szerszą skalę, narazie jednak za­myka się w skromniejszych rozmiarach. Budo­wa okrętu jest uciążliwa i wymaga długiego czasu, nieraz znacznie dłuższego, niż do wybudowania kilkupiętrowej kamienicy, a i ludzi nie­mniej przy tem pracuje. Budujemy już własne samoloty, budujemy parowozy, które nawet za­granicą zakupują, a zczasem będziemy mieli własnej budowy flotę handlową i wojenną.

W porcie rybackim podziwialiśmy wspa­niały statek szkolny „Dar Pomorza”. Przy oka­zji zwiedziliśmy hale rybne, gdzie kilkanaście Kaszubek było zatrudnionych przy oprawianiu ryb różnej wielkości. Ryby takie idą następnie do wędzarni, a potem dopiero można je pako­wać do beczek.

Następnego dnia zrana zwiedzaliśmy w dal­szym ciągu port, a po południu pojechaliśmy rowerami do Orłowa. Orłowo również było kie­dyś wsią rybacką, a dziś przeradza się w miasto. Jest odległe od Gdyni o 3 km. w kierunku Sopot. Najbardziej ożywiony ruch panuje tam latem z powodu urządzonej plaży nadmor­skiej. Zarówno plaża, jak i cale wybrzeże mor­skie—aż do granicy gdańskiej—roi się wówczas od letników. Granica polsko-gdańska biegnie o pół kilometra od Orłowa, a stanowi ją wąski strumyk. Po jednej stronie strumyka stoi bud­ka strażnicza polska, gdzie w dzień sprawuje kontrolę graniczną policja, a w nocy Straż Gra­niczna, a o parę kroków po drugiej stronie stoi podobna budka niemiecka. Ruch graniczny od­bywa się swobodnie na podstawie dowodów osobistych z fotografją. Chcieliśmy się udać jeszcze do Sopot, ale ponieważ byliśmy w mun­durach, musieliśmy z tego zrezygnować.

W sobotę rano byliśmy na pożegnaniu eskadry sowieckiej, odjeżdżającej do Leningradu. Przybyła orkiestra naszej marynarki woj­skowej, która naprzemian z orkiestrą marynarki sowieckiej odegrała szereg utworów muzycz­nych. O godz. 9.30 na pokład „Marata” przy­był ambasador sowiecki z przedstawicielami naszej dyplomacji. Po pożegnaniu z dowódcą eskadry sowieckiej, admirałem Gallerem, ściąg­nięto mostek i liny przymocowujące statek do brzegu. Okręt pomału zaczął odbijać od brzegu, żegnany marszem l-szej Brygady przez naszą orkiestrę i wiwatami licznie zebranej publicz­ności.

Po południu zwiedziliśmy port wojenny na Oksywiu. Przedewszystkiem udaliśmy się na pokład okrętu „Bałtyk", który obecnie służy tylko jako koszary dla marynarzy. Można tu wszystko znaleźć, co w każdych innych kosza­rach. Są sale wykładowe, czytelnie, kino, jadal­nie, umywalnie, sypialnie i t. p. Na ścianach głównego korytarza porozmieszczane są gablot­ki z miniaturami różnych typów okrętów.

Najcharakterystyczniejszy jest model okrę­tu amerykańskiego, którego pokład upstrzony jest samolotami.

Największą atrakcją na okręcie jest radjo! Wartość jego jest nieoceniona, zwłaszcza w podróży na pełnem morzu. Ale i na .Bałtyku", pomimo, że stoi on w porcie, głośnik radjowy jest oblężony przez marynarzy, którzy dnia te­go musieli pozostać na okręcie.

Po zwiedzeniu Bałtyku obejrzeliśmy trzy łodzie podwodne: „Ryś", „Żbik” i „Wilk". Od młodego „wilczka" morskiego dowiedzieliśmy się nieco szczegółów o łodziach podwodnych. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć kontrtorpedowce „Wicher” i „Burzę", ale było już zapóźno. Port wojskowy bowiem otwarty jest do zwiedzania do godz. 19. Z chwilą wybicia godz. 19-ej, na głos trąbki marynarze stają na baczność i salu­tują: odbywa się opuszczenie bandery z głów­nego masztu.

Gdynia dla służby bezpieczeństwa jest te­renem bardzo trudnym. Jak wspomniałem wy­żej, już na wstępie ostrzeżono nas, aby mieć się na baczności przed złodziejami. I nic dziw­nego! Przez czas naszego pobytu mieliśmy moż­ność widzieć różne typy z pod ciemnej gwiaz­dy, wałęsające się bądź w porcie, bądź też na peryferjach miasta. Są to przeważnie zwolnieni marynarze z okrętów handlowych — i to róż­nych narodowości. W dzień cała ta banda leży gdzieś do góry brzuchem po rozmaitych zaka­markach, a w nocy wychodzi na połów. To też niema prawie dnia, aby gdzieś na przedmie­ściach Gdyni czy też koło podmiejskich osad kogoś nie obrabowano. Bywały wypadki, że nawet patrole policyjne znalazły się nieraz w opresji. Ale tak jest już podobno w każdem portowem mieście.

Policja tamtejsza ma stosunki nie do po­zazdroszczenia! Codziennie prawie musi być coś nowego. Przychodzi czasami kogoś prze­słuchać, a tu okazuje się, że nie zna języka pol­skiego. Trzeba więc szukać tłómacza. Dlatego też każdy prawie z tamtejszych policjantów mu­si znać przynajmniej jeden obcy język. Opo­wiadał mi gdyński kolega, że jednego starszego już wiekiem policjanta przydzielono aż z woj. nowogródzkiego dlatego tylko, że znał język łotewski.

A teraz słów kilka o Kaszubach, dawniej­szych mieszkańcach Gdyni i wybrzeża. Otóż z chwilą rozpoczęcia prac przy budowie portu w Gdyni, rząd musiał wpierw wykupić nadmorskie tereny od ich posiadaczy. Wywłaszczenie było konieczne, to też rząd za lotne piaski pła­cił najwyższe, wprost bajeczne ceny: po 80 zł. za metr kwadratowy! Jeżeli się zważy, że byli tacy, którzy mieli tych piasków po kilkanaście hektarów i za każdy hektar wzięli po 800 ty­sięcy złotych, to można sobie wyobrazić, jaki to był „kokosowy lnteres”! To też prawie wszyscy ci dawniejsi ubodzy rybacy dziś są po­siadaczami kilku nieraz wielopiętrowych kamie­nic. file są między nimi i tacy, którzy olśnieni tym .interesem*, zaczęli hulać bez pamięci i wkońcu musieli znów powrócić do sieci rybackich.

Wszystko na świecie ma swój kres, więc i nasz pobyt w Gdyni musiał się skończyć. Postanowiliśmy wracać pociągiem. Zresztą nie­którym kieszenie przekonywająco dowodziły, że powrotna droga na rowerze byłaby bardzo ry­zykowna i niepewna. W sobotę więc o godz. 21,49 pożegnaliśmy Gdynię.

Po raz pierwszy przejeżdżaliśmy przez teren gdański. Po raz pierwszy widzieliśmy tu autentycznych hitlerowców! Wreszcie po raz pierwszy po całym tygodniu zobaczyliśmy tu naszych Żydków, którzy zajęli prawie cały pociąg.

W Tczewie — kontrola graniczna. Wchodzi do naszego przedziału, gdzie było również 3-ch Żydów, celnik i sprawdza bagaże. Podczas gdy pierwsi dwaj Żydzi zachowywali się spokojnie, ostatni zaczął się denerwować. Wszystko mu leciało z ręki. Celnik wyczuł odrazu co to znaczy i uśmiecha się do nas znacząco. Okazuje się, że Żyd wiózł butelkę koniaku gdańskiego. Była to tylko jedna nieduża flaszka i uszła konfi­skaty, ale zato celnik polecił na miejscu wylać zawartość jej za okno wagonu. Żyd zaczął po­śpiesznie odkorkowywać butelkę. Odkorkował, ale żal mu było koniaku i kiedy celnik odwró­cił się w Inną stronę, przyłożył butelkę do ust i począł pośpiesznie opróżniać. Kiedy wypił większą część, dał resztę drugiemu i tak się skończyło niebezpieczeństwo celne.

O godz. 7 rano w niedzielę, dnia 9.IX — znalazłem się na miejscu w Łęczycy. Gdynia jednak pozostanie mi na długo we wspomnie­niu. A szum szmaragdowych fal Bałtyku dotąd jeszcze słyszę...

Piękne jest to nasię morze!

JAN DASZKIEWICZ, posterunkowy P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, zdj. NAC

  • Pododdział Policji Państwowej z rowerami
Powrót na górę strony