Aktualności

Tragiczna śmierć na posterunku

Data publikacji 15.09.2021

Gazety z 13 listopada 1928 roku zamieściły dość obszerną informację o zuchwałym napadzie na plebanię w Wieliszewie (woj. stołeczne), podczas którego śmiertelnie ranny został komendant posterunku w Nieporęcie przodownik Policji Państwowej Antoni Kiełbiński.

Według zeznań świadków, tragedia rozegrała się w nocy z 10 na 11 listopada, czyli w przeddzień obchodów 10 rocznicy odzyskania niepodległości. Tak relacjonował to wówczas „Express Poranny”:

(...) O godz. 8 do plebanji wtar­gnęło 7. zamaskowanych i uz­brojonych w rewolwery bandy­tów. Związawszy gospodynię, ku­charkę i brata proboszcza, zażą­dali wydania pieniędzy. Probosz­cza nie było w domu, bowiem wyjechał do chorego, a nikt z do­mowników nie wiedział, gdzie są schowane pieniądze.

- Zaczekamy na księdza - zde­cydowali bandyci. W tym czasie koto plebanji przechodził ko­mendant posterunku w sąsied­nim Nieporęcie, przód. Antoni Kiełbiński. Zauważywszy przez okno jakieś ciemne sylwetki we­wnątrz domu, zapalił latarkę elektryczną i wszedł do środka. W chwili, gdy stanął na progu, padły cztery strzały. Trafiony w prawą skroń i w ramię, policjant zwalił się na ziemię. Po strzałach bandyci zbiegli. Zaalarmowani chłopi zawiadomili policję.(...)

Relacja ta różni się trochę od faktycznych wydarzeń, które rozegrały się w tę tragiczną, listopadową noc. Przede wszystkim jak twierdzi Mie­czysław Kiełbiński, syn zastrzelonego policjanta jego ojciec w parafii w Wieliszewie nie znalazł się wcale przypadko­wo. Poszedł tam na spotka­nie z księdzem Pruszyńskim, z którym chciał omówić szcze­góły uroczystości z okazji dnia 11 listopada. Proboszcz był więc w kościele podczas napa­du. Co do motywów zaś, jakimi kierowali się przestępcy, przy­puszczać należy, że nie chodzi­ło wcale o pieniądze - ksiądz żył ubogo, był przykładem do­brego, uczciwego duszpaste­rza. Dziwny wydaje się również fakt użycia broni przeciwko księdzu, jego bratu i dwóm ko­bietom. Siedmiu bandytów mo­gło sobie z nimi doskonale dać radę również bez pistoletów.

Jeżeli więc nie chodziło o ra­bunek, to o co? „Kurier Poran­ny” z 13 listopada 1928r. na­pisał, że ksiądz wielokrotnie w swych kazaniach otwarcie występował przeciwko lokal­nym grupom przestępczym (...) w słowach ostrych w imię prawdy, publicznie potępiał pa­noszące się tam zło. (...) Od wielu już miesięcy krążyły we wsi ponure i złowróżbne wieści o planowanej zemście na ks. Pruszyńskim. W świetle tych słów nasuwa się oczywisty wniosek, że napad na plebanię miał na celu nie rabunek, ale zamordowanie lub co najmniej okaleczenie księdza probosz­cza. I w tym właśnie przeszko­dził bandytom komendant An­toni Kiełbiński.

Dziś prawdopodobnie nie dowiemy się, jak dokładnie po­toczyły się wydarzenia tamtej nocy. Czy policjant podejrze­wał napad i wszedł z bronią go­tową do strzału, czy też nawet nie zdążył się zorientować, co go spotkało? To jednak nie jest w tej chwili najistotniejsze. Li­czy się fakt, że oto zginął na po­sterunku policjant, pozostawia­jąc w żałobie żonę i trójkę dzie­ci. Dziś żyje już tylko we wspo­mnieniach swego syna Mieczy­sława Kiełbińskiego, który całą tę historię dla potomnych za­chował. Aby nie wygasła pa­mięć o  dzielnym człowieku, który nie bał się patrzeć śmier­ci w oczy i zawsze świecił przy­kładem swym podkomendnym (za co został przedterminowo awansowany), jego potomek ufundował specjalną tablicę, którą wmurowano w wieliszewskim kościele. Jej odsłonięcie nastąpiło w 70. rocznicę śmier­ci Antoniego Kiełbińskiego podczas obchodów Święta Niepodległości. W uroczysto­ści wzięła udział delegacja słu­chaczy z Centrum Szkolenia Policji w Legionowie.

* * *

Śmierć Antoniego Kietbińskiego była dla jego rodziny ogromnym ciosem. Z najwięk­szą pomocą przyszła osieroco­nym policja. Odszkodowanie, jakie otrzymała wdowa, wystar­czyło na pobudowanie niewiel­kiego domu. Ponadto rodzina otrzymała niemałą, jak na ów­czesne warunki, rentę.

Niezwykle ciekawą i wiele mówiącą o stosunku dowódz­twa Policji Państwowej do ro­dzin funkcjonariuszy przygodę przeżył Mieczysław Kiełbiński, syn Antoniego. W kilka lat po śmierci ojca, już jako uczeń gimnazjum, dowiedział się, że w Komendzie Głównej Policji Państwowej istnieje specjalna sala pamięci, w której wmuro­wane są tablice z personaliami wszystkich poległych policjan­tów. Chciał więc zobaczyć, czy jest na niej nazwisko ojca, ale dyżurny oficer zbył go brakiem czasu. Wiadomość o jego wizy­cie dotarła jednak do samego komendanta głównego, gene­rała Kordiana Zamorskiego, który rozkazał odnaleźć chłop­ca. Dyrektor szkoły, do której uczęszczał pan Mieczysław, był bardzo zaskoczony, kiedy otrzymał z policji telefon z pyta­niem o jednego ze swoich uczniów. Podejrzewał go o ja­kieś ciemne sprawki i już szykował reprymendę, kiedy w słu­chawce odezwał się głos gene­rała Zamorskiego. Komendant główny Policji Państwowej oso­biście poprosił o rozmowę z uczniem Kiełbińskim, którego natychmiast ściągnięto do ga­binetu dyrektora. Pan Mieczy­sław twierdzi, że tej rozmowy nie zapomni do końca życia. Generał przeprosił go za tak chłodne potraktowanie przez dyżurnego i zaprosił w nie­dzielę do komendy. Rozmawiał z nim przez dłuższą chwilę, choć był bardzo zajęty, ponie­waż właśnie gościł delegację policji portugalskiej. „Pamiętaj - powiedział - ucz się, a jak zdasz maturę, przyjdziesz do nas i będziesz takim samym dzielnym policjantem, jak twój ojciec. Ojczyzna potrzebuje ta­kich ludzi jak najwięcej”.

Można sobie wyobrazić dumę i wzruszenie chłopca, kiedy w niedzielę stawił się w KG PP na Nowym Świecie, gdzie z hono­rami przywitał go ubrany w ga­lowy mundur adiutant generała. Zaprowadził chłopca na wy­stawne śniadanie, po którym oficjalnie pokazano mu tablicę z nazwiskiem ojca. Zrobiono też zdjęcie w otoczeniu najwyż­szych oficerów Policji, które opublikowano potem w policyj­nym piśmie „Na posterunku”. Jakiś czas po tym wydarzeniu wdowa po przodowniku Kiełbiń­skim otrzymała list, który zawie­rał tylko fragment dziennika ustaw. Dotyczył on rozporzą­dzenia prezydenta Mościckie­go, który na wniosek komen­danta głównego Policji Pań­stwowej zwalniał dzieci pole­głych funkcjonariuszy od wszel­kich opłat szkolnych. Być może decyzja ta miała związek z wizy­tą pana Mieczysława w KG PP?

Dziś o takich przywilejach ro­dziny policjantów mogą tylko pomarzyć.

Źródło: Gazeta Policyjna/Piotr Maciejczak, nr 1/1999, s. 9, zdj. NAC

  • Grupa osób przed budynkiem z szyldem J. Dybała. Na pierwszym planie widoczny funkcjonariusz Policji Państwowej.
Powrót na górę strony