Tragiczna śmierć na posterunku
Gazety z 13 listopada 1928 roku zamieściły dość obszerną informację o zuchwałym napadzie na plebanię w Wieliszewie (woj. stołeczne), podczas którego śmiertelnie ranny został komendant posterunku w Nieporęcie przodownik Policji Państwowej Antoni Kiełbiński.
Według zeznań świadków, tragedia rozegrała się w nocy z 10 na 11 listopada, czyli w przeddzień obchodów 10 rocznicy odzyskania niepodległości. Tak relacjonował to wówczas „Express Poranny”:
(...) O godz. 8 do plebanji wtargnęło 7. zamaskowanych i uzbrojonych w rewolwery bandytów. Związawszy gospodynię, kucharkę i brata proboszcza, zażądali wydania pieniędzy. Proboszcza nie było w domu, bowiem wyjechał do chorego, a nikt z domowników nie wiedział, gdzie są schowane pieniądze.
- Zaczekamy na księdza - zdecydowali bandyci. W tym czasie koto plebanji przechodził komendant posterunku w sąsiednim Nieporęcie, przód. Antoni Kiełbiński. Zauważywszy przez okno jakieś ciemne sylwetki wewnątrz domu, zapalił latarkę elektryczną i wszedł do środka. W chwili, gdy stanął na progu, padły cztery strzały. Trafiony w prawą skroń i w ramię, policjant zwalił się na ziemię. Po strzałach bandyci zbiegli. Zaalarmowani chłopi zawiadomili policję.(...)
Relacja ta różni się trochę od faktycznych wydarzeń, które rozegrały się w tę tragiczną, listopadową noc. Przede wszystkim jak twierdzi Mieczysław Kiełbiński, syn zastrzelonego policjanta jego ojciec w parafii w Wieliszewie nie znalazł się wcale przypadkowo. Poszedł tam na spotkanie z księdzem Pruszyńskim, z którym chciał omówić szczegóły uroczystości z okazji dnia 11 listopada. Proboszcz był więc w kościele podczas napadu. Co do motywów zaś, jakimi kierowali się przestępcy, przypuszczać należy, że nie chodziło wcale o pieniądze - ksiądz żył ubogo, był przykładem dobrego, uczciwego duszpasterza. Dziwny wydaje się również fakt użycia broni przeciwko księdzu, jego bratu i dwóm kobietom. Siedmiu bandytów mogło sobie z nimi doskonale dać radę również bez pistoletów.
Jeżeli więc nie chodziło o rabunek, to o co? „Kurier Poranny” z 13 listopada 1928r. napisał, że ksiądz wielokrotnie w swych kazaniach otwarcie występował przeciwko lokalnym grupom przestępczym (...) w słowach ostrych w imię prawdy, publicznie potępiał panoszące się tam zło. (...) Od wielu już miesięcy krążyły we wsi ponure i złowróżbne wieści o planowanej zemście na ks. Pruszyńskim. W świetle tych słów nasuwa się oczywisty wniosek, że napad na plebanię miał na celu nie rabunek, ale zamordowanie lub co najmniej okaleczenie księdza proboszcza. I w tym właśnie przeszkodził bandytom komendant Antoni Kiełbiński.
Dziś prawdopodobnie nie dowiemy się, jak dokładnie potoczyły się wydarzenia tamtej nocy. Czy policjant podejrzewał napad i wszedł z bronią gotową do strzału, czy też nawet nie zdążył się zorientować, co go spotkało? To jednak nie jest w tej chwili najistotniejsze. Liczy się fakt, że oto zginął na posterunku policjant, pozostawiając w żałobie żonę i trójkę dzieci. Dziś żyje już tylko we wspomnieniach swego syna Mieczysława Kiełbińskiego, który całą tę historię dla potomnych zachował. Aby nie wygasła pamięć o dzielnym człowieku, który nie bał się patrzeć śmierci w oczy i zawsze świecił przykładem swym podkomendnym (za co został przedterminowo awansowany), jego potomek ufundował specjalną tablicę, którą wmurowano w wieliszewskim kościele. Jej odsłonięcie nastąpiło w 70. rocznicę śmierci Antoniego Kiełbińskiego podczas obchodów Święta Niepodległości. W uroczystości wzięła udział delegacja słuchaczy z Centrum Szkolenia Policji w Legionowie.
* * *
Śmierć Antoniego Kietbińskiego była dla jego rodziny ogromnym ciosem. Z największą pomocą przyszła osieroconym policja. Odszkodowanie, jakie otrzymała wdowa, wystarczyło na pobudowanie niewielkiego domu. Ponadto rodzina otrzymała niemałą, jak na ówczesne warunki, rentę.
Niezwykle ciekawą i wiele mówiącą o stosunku dowództwa Policji Państwowej do rodzin funkcjonariuszy przygodę przeżył Mieczysław Kiełbiński, syn Antoniego. W kilka lat po śmierci ojca, już jako uczeń gimnazjum, dowiedział się, że w Komendzie Głównej Policji Państwowej istnieje specjalna sala pamięci, w której wmurowane są tablice z personaliami wszystkich poległych policjantów. Chciał więc zobaczyć, czy jest na niej nazwisko ojca, ale dyżurny oficer zbył go brakiem czasu. Wiadomość o jego wizycie dotarła jednak do samego komendanta głównego, generała Kordiana Zamorskiego, który rozkazał odnaleźć chłopca. Dyrektor szkoły, do której uczęszczał pan Mieczysław, był bardzo zaskoczony, kiedy otrzymał z policji telefon z pytaniem o jednego ze swoich uczniów. Podejrzewał go o jakieś ciemne sprawki i już szykował reprymendę, kiedy w słuchawce odezwał się głos generała Zamorskiego. Komendant główny Policji Państwowej osobiście poprosił o rozmowę z uczniem Kiełbińskim, którego natychmiast ściągnięto do gabinetu dyrektora. Pan Mieczysław twierdzi, że tej rozmowy nie zapomni do końca życia. Generał przeprosił go za tak chłodne potraktowanie przez dyżurnego i zaprosił w niedzielę do komendy. Rozmawiał z nim przez dłuższą chwilę, choć był bardzo zajęty, ponieważ właśnie gościł delegację policji portugalskiej. „Pamiętaj - powiedział - ucz się, a jak zdasz maturę, przyjdziesz do nas i będziesz takim samym dzielnym policjantem, jak twój ojciec. Ojczyzna potrzebuje takich ludzi jak najwięcej”.
Można sobie wyobrazić dumę i wzruszenie chłopca, kiedy w niedzielę stawił się w KG PP na Nowym Świecie, gdzie z honorami przywitał go ubrany w galowy mundur adiutant generała. Zaprowadził chłopca na wystawne śniadanie, po którym oficjalnie pokazano mu tablicę z nazwiskiem ojca. Zrobiono też zdjęcie w otoczeniu najwyższych oficerów Policji, które opublikowano potem w policyjnym piśmie „Na posterunku”. Jakiś czas po tym wydarzeniu wdowa po przodowniku Kiełbińskim otrzymała list, który zawierał tylko fragment dziennika ustaw. Dotyczył on rozporządzenia prezydenta Mościckiego, który na wniosek komendanta głównego Policji Państwowej zwalniał dzieci poległych funkcjonariuszy od wszelkich opłat szkolnych. Być może decyzja ta miała związek z wizytą pana Mieczysława w KG PP?
Dziś o takich przywilejach rodziny policjantów mogą tylko pomarzyć.
Źródło: Gazeta Policyjna/Piotr Maciejczak, nr 1/1999, s. 9, zdj. NAC