Pomysłowy podpalacz
Wiemy o tym, że dochodzenia w sprawach pożarowych wymagają od prowadzącego je wiele bystrości umysłu, sprytu i wytrwałości. W wypadkach pożaru dążymy przede wszystkim do ustalenia istotnej przyczyny pożaru. Zdarzają się jednak częstokroć wypadki, że przyczyny pożaru nie można ustalić, jakkolwiek pewne okoliczności przemawiają za tym, że pożar powstał od umyślnego podpalenia. W tych wypadkach przestępstwo pozostaje zwykle bezkarne.
Opiszę tu wypadek podpalenia dokonanego za pomocą środków dość pomysłowych i skomplikowanych. Dochodzenia te prowadziłem osobiście i sprawcy podpalenia winę udowodniłem.
W nocy z 15 na 16.1. 1934 r. w miejscowości J. wybuchł pożar w zabudowaniach gospodarczych szkoły powszechnej. Spaliła się stodółka z przybudówkami, słoma i drzewo opałowe, poza tym spalił się stojący w stodółce samochód osobowy, stanowiący prywatną własność nauczyciela w tejże szkole W., który samochód ten nabył latem 1933 r., a nie mając prawa jazdy, nie używał go. W październiku 1933 r. samochód ten (stary Ford), przedstawiający wartość 1.000 zł, W. ubezpieczył na kwotę 6.000 zł. W grudniu tegoż roku wpłacił od razu dwie składki ubezpieczeniowe, a miesiąc później samochód uległ spaleniu. Ponieważ W. znajdował się w złych warunkach materialnych, nasunęło się przypuszczenie, że pożar został spowodowany umyślnie z chęci otrzymania premii asekuracyjnej. Podejrzenie o podpalenie padło na właściciela samochodu, gdyż on tylko mógł z premii skorzystać, zabudowania bowiem, choć były ubezpieczone, stanowiły własność gminy.
Jak wykazało dochodzenie, podejrzany w dniu 15.1. około godz. 12 w południe wyjechał rowerem do swych krewnych w miejscowości K., położonej w odległości około 70 km od miejsca pożaru, a wrócił do domu dnia 16.1. około godz. 6 rano, a więc wyjechał na 12 godzin przed wybuchem pożaru, a powrócił w 6 godzin po pożarze, Alibi jego zostało całkowicie potwierdzone i zdawało się, że on nie może być brany w rachubę jako sprawca podpalenia.
Przy szczegółowych oględzinach miejsca pożaru w odległości 1 metra od tylnego koła spalonego samochodu, stojącego na klepisku, w sąsieku przy rozgrzebywaniu spaleniska po usunięciu gruzu i dachówek stwierdzono trzy warstwy węgla i popiołu, z których górna, składająca się z węgla drzewnego, wskazywała na to, że paliły się tu grubsze polana lub gałęzie, popiół drugiej warstwy wskazywał na spalony chrust (cienkie gałęzie), trzecią zaś dolną warstwę tworzył popiół spalonej słomy. W warstwie tej znaleziono trochę zgniecionej i niedopalonej słomy, która miała zapach benzyny lub benzolu. Ponadto w miejscu tym przy bardzo ostrożnym rozgrzebywaniu popiołu natrafiono na 9 opalonych wkładek od bateryj do elektrycznych lampek kieszonkowych, połączonych przepalonym drutem, oraz kawałki drutu miedzianego i ślady po spalonych drucikach. Ziemia w tym miejscu była nasiąknięta płynem wydającym woń smoły drzewnej.
Przy rozpytywaniu świadków ustaliłem, że jeden z rolników, przeglądający pogorzelisko jeszcze przed przybyciem policji, znalazł w rogu sąsieka spalony mechanizm od zegarka budzika, który podniósł i podał innemu, ten oddał go drugiemu i tak przechodząc z rąk do rąk, mechanizm ten dostał się w ręce właściciela samochodu, który na żądanie policji nie mógł wyjaśnić, gdzie ten mechanizm ukrył. Przeprowadzona u niego rewizja wyniku nie dała. Przy dalszym badaniu świadków ustalono, że już na kilka tygodni przed pożarem starał się on kupić okazyjnie stary mechanizm od budzika, i wreszcie nabył go za cenę 1.50 zł. Nasuwało się przypuszczenie, że mechanizm ten przy wybuchu pożaru spełnił jakąś niepowszednią rolę.
Jak w rezultacie w dochodzeniu ustalono, podejrzany skonstruował przyrząd, przy pomocy którego wywołał pożar w czasie swej nieobecności w domu. Mianowicie połączył 9 bateryj od lampek elektrycznych drutem, którego jeden koniec umieścił na poprzednio ułożonym materiale łatwo palnym, a drugi koniec drutu poprowadził do mechanizmu zegara, od którego drugi drut przeprowadził do cewki indukcyjnej samochodu. Od cewki tej przeprowadził drut w kierunku baterii i tu ułożył oba końce drutów, tj. od baterii i cewki indukcyjnej w bezpośredniej bliskości (nie łącząc ich) na materiale łatwopalnym, prawdopodobnie na wacie. Wszystko nakrył chrustem, a następnie gałęziami. Mechanizm zegara, odpowiednio przerobiony, w tym wypadku odegrał rolę kontaktu; nastawiony o godz. 12 w południe, po przejściu wskazówki dookoła tarczy zegarowej, tj. po upływie 12 godzin, automatycznie połączył przewody, przez co w miejscu nie złączonych drucików spowodował iskrę elektryczną, która, padając na łatwopalny materiał, wywołała ogień. W. posłużył się tu cewką indukcyjną samochodu dlatego, że prąd elektryczny z samych bateryj byłby za słaby.
Rozumowanie to potwierdził stwierdzony w dochodzeniu fakt, że w dniu 15.1. około godziny 12 podejrzany przebywał przez czas dłuższy w stodółce, po czym drzwi stodółki zamknął na klucz i zabierając go z sobą, odjechał. Pożar wybuchł o godz. 23,30 w nocy, a więc nie ulega wątpliwości, że W. w czasie pobytu w stodółce cały ten pomysłowy przyrząd zmontował i mechanizm zegara puścił w ruch.
Na rozprawie sądowej biegły elektromonter na polecenie sądu zademonstrował wywołanie pożaru przy użyciu tego samego rodzaju środków, jakimi w danym wypadku posłużył się W. Eksperyment całkowicie się udał i potwierdził podejrzenia. Sąd wydał wyrok skazujący.
Antoni Dzwoniarek, podkomisarz P. P.
Źródło: „Na Posterunku” 1939 r., zdj. NAC