Aktualności

Polowanie cz. 2

Data publikacji 21.09.2021

Następny dzień upłynął na dalszych po­szukiwaniach i wywiadach—bez rezultatu. Pod wieczór otrzymałem telefonogram z Komendy Powiatowej w P. (najdalszej), że obaj bracia byli zatrzymani na rynku z pasami młyńskimi i osadzeni w więzieniu, a więc nie mogli brać udziału w napadzie w sobotę wieczorem. Cały zatem wysiłek policji i zdawało się piękny wy­nik i wątek dochodzenia runął za jednym za­machem, a dowody „niezbite" pozostały za­gadką.

Nie zrażając się tym niepowodzeniem wszcząłem wywiady w kierunku ustalenia tajemniczego nazwiska, rozpoczynającego się na „Sienk...". Wezwałem wtedy na zbiórkę wszyst­kich policjantów, wójta i pisarza. Jeden z nich, znający dokładnie stosunki miejscowe i osobo­we, przypomniał sobie nazwisko „Sienk-ski". Oświadczył przy tym z rezygnacją, że był to ścigany w swoim czasie i znany w okolicy opryszek, poszukiwany jeszcze przez niemiecką po­licję, lecz skrył się gdzieś, prawdopodobnie uciekł zagranicę. Dodał przy tym, że żona tego opryszka gdzieś w dalszej okolicy dzierżawiła ogród u księdza. Nie trudno już było ustalić bliższy jej adres przez gminę.

Zarządziłem koncentrację policji w pobliżu tej miejscowości, odległej o 40 km. od B., i nad ranem otoczyłem ogród, w którym miała przebywać żona Slenk-skiego. Po nagłym wtar­gnięciu do budki ogrodniczej zastano obcego mężczyznę, śpiącego w jednym łóżku z dwoma kobietami. Okazało się, że były to siostry, jedna z nich Sienk-ska, a mężczyzna bez do­kumentów, powracający rzekomo z Niemiec — W - wski. Wszyscy zgodnie oświadczyli, że Slenk-sklego dawno nie było i nie daje znaku życia o sobie. Rewizja nie dała wyniku. Na wszelki wypadek zatrzymałem W-wskiego i z ca­łym oddziałem powróciłem z niczym do ko- mendy powiatowej (zabrałem jedynie fotografie i rysopis Sienk-skiego).

Następnego dnia, a było to już w środę, rozesłałem pościgowe telefonogramy w poszu­kiwaniu Sienk-skiego, nie wierząc w informacje o ucieczce jego zagranicę. Około południa, wychodząc z komendy powiatowej w pilnych sprawach do starostwa, zauważyłem przed oknem obcą kobietę, siedzącą na drzewie w podwórku komendy i dającą jakieś tajemnicze znaki ręką w kierunku suteryny. Zaintrygowany tym wez­wałem ją do siebie i na pytanie, co tam robi, skąd i po co przyszła, kobieta płacząc oświad­czyła, że przyszła w sprawach męża i o „kau­cję”. Początkowo nie rozumiałem, o co jej chodzi i o jakiego męża. Wówczas wyjaśniła, że przyszła w sprawie męża-sołtysa, tego, któ­rego kazałem zatrzymać w niedzielę na podwórku we wsi R. i że pragnie złożyć za niego kaucję. Zrozumiałem wówczas, że siedząc na drzewie w podwórku, porozumiewała się na „migi” z mężem, osadzonym z mego polecenia w areszcie, mieszczącym się w suterynach ko­mendy. Zrozumiałem więcej, że kobieta ta coś wie i skłonna jest powiedzieć prawdę, skoro zaczyna mówić o kaucji.

Nie omyliłem się w swej supozycji. We­zwałem najzdolniejszych szeregowych i poleci­łem przesłuchać ją w moim gabinecie w sposób łagodny, podpowiadając im między innymi wyzyskanie jej uczuć religijnych w czasie przesłu­chiwania i wychwalanie mnie, że jestem dobrym człowiekiem, czułym na niedolę ludzką oraz że za prawdę, jaką wyzna, będę się starał o zwol­nienie jej męża za kaucją lub nawet tylko pod dozór, bo wierzę, że sołtys nie brał udziału w napadzie. Nie mając chwili wolnego czasu, naglony przez starostę—wyszedłem. Szeregowi wywiązali się z poruczonego zadania znakomi­cie; po upływie 2 godzin zameldowali mi wynik— zeznanie sołtysowej.

Mąż jej, pałając zemstą do gospodarza K., byłego policjanta, za przyłapanie go na gorącym uczynku kradzieży siana, za pośrednictwem Sienk-skiego zaangażował bandę „Władka”, gra­sującego od dłuższego czasu w tym powiecie. Obiecał im bogaty łup w postaci pieniędzy, ukrytych w domu za sprzedaną ziemię, a on się zadowoli uczuciem dokonanej zemsty. Na­rada odbyła się w ich domu. Po dokonaniu obserwacji u rejenta, sołtys zaprosił bandę na sobotę, urządził im u siebie libacje, odprowadził z wieczora do lasu, gdzie ponowił libację, a sam powrócił do domu i położył się spać. W liczbie gości byli znani przedstawiciele świata przestęp­czego, między nimi i W-wski. Sołtysowa, sprzą­tając mieszkanie po libacji, usłyszawszy z od­dala strzały, gryziona wyrzutami sumienia, ko­rzystając z nieprzytomności męża (twardy sen po libacji), sama w nocy w sekrecie przed mężem pobiegła do miasteczka i zawiadomiła policję, Nadto dodała, że mąż jej stale utrzymywał sto­sunki z Slenk-sklm i W-wsklm, którzy przycho­dzili nieraz do niego.

Wobec tak druzgoczących zeznań sołtyso­wej, przesłuchałem zaraz sołtysa i W-wskieqo; pierwszy wyparł się wszystkiego, natomiast W-wski prędko załamał się i wskazał w następ­nych dniach wszystkie meliny.

Ten dzień był wyjątkowo szczęśliwym dla policji, pod wieczór bowiem nadszedł telefonogram z najdalszego w powiecie posterunku o ujęciu Sienk-skiego w następujących okolicz­nościach. Komendant tego posterunku, otrzy­mawszy w południe telefonogram pościgowy, z braku ludzi wyszedł do służby sam na wy­wiady do zagrożonej miejscowości. Mijając ostatni dom, zauważył jakiegoś mężczyznę na drzewie wiśniowym. Wtedy zwrócił się do gospo­darza, reperującego dach domu od strony lasu, z zapytaniem, dlaczego pozwala tak wcześnie zrywać wiśnie w ogrodzie. Zdziwiony gospodarz zszedł zaraz z dachu i razem z komendantem udał się do ogrodu mówiąc, że nikogo nie upo­ważniał i nie pozwalał zrywać owoców. Na widok siedzącego na drzewie gospodarz krzyknął: „to... Sienk-ski! A ciebie cholera gdzie zaniosła?”. Komendant posterunku, nowy policjant na tym terenie, nie znał jeszcze ludzi, a tym bardziej Sienk-skiego. To też zaskoczony i ucieszony tak miłym spotkaniem, wyjął pistolet i skierował go w stronę poszukiwanego. Po chwili ten obezwładniony, zrewidowany przy pomocy gospo­darza i związany postronkiem leżał na wozie tegoż gospodarza. Przy nim znaleziono 2 pisto­lety, jeden „Mauser”, drugi „Parabellum”, zapas amunicji, woalkę do zakrywania twarzy, pastę do obuwia, służącą do malowania twarzy, latarkę elektryczną i inne przybory, służące do włama­nia. Niezwłocznie wysłałem eskortę po tego klienta z obawy odbicia go w czasie drogi.

Przesłuchany i skonfrontowany w komen­dzie częściowo tylko przyznał się do współ­udziału, wskazując na W-skiego, jako głównego bohatera napadu; do znajomości z „Władkiem” nie przyznał się. Zeznanie to oburzyło W-skiego i jeszcze bardziej rozwiązało mu język. Wskazał on miejsce ukrycia swego pistoletu „Parabellum” i wyjaśnił, że parasolki są własnością jego i Sienk-skiego, przygotowane im przed wyprawą przez żonę S-skiego i jej siostrę w identyczny sposób, jak przez kochankę jednego z braci D. Przez zapomnienie parasolki te pozostawiono w lesie na miejscu libacji. Organki „Echo” sta­nowiły własność muzykalnego W-sklego, który stojąc na czatach pod oknem, jako nowicjusz w fachu bandyckim, przerażony sceną, widzianą przez okno wewnątrz lokalu (nie spodziewał się krwawej rozprawy), jak sam zeznał, stracił głowę i uciekł spod okna, pozostawiając organki na parapecie. Dalsze zeznanie W-skiego dostar­czyło podstaw do likwidacji pozostałych człon­ków bandy, w tej liczbie i „Władka”.

Tak się skończyło jedno z moich polowań na „grubego zwierza”, w wyniku którego „tro­fea” w osobie 3 niebezpiecznych bandytów znalazły się pod kluczem.

Teodor Borucki, nadkomisarz P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC

  • Funkcjonariusz policji kontroluje kobiety
Powrót na górę strony