Polowanie cz. 2
Następny dzień upłynął na dalszych poszukiwaniach i wywiadach—bez rezultatu. Pod wieczór otrzymałem telefonogram z Komendy Powiatowej w P. (najdalszej), że obaj bracia byli zatrzymani na rynku z pasami młyńskimi i osadzeni w więzieniu, a więc nie mogli brać udziału w napadzie w sobotę wieczorem. Cały zatem wysiłek policji i zdawało się piękny wynik i wątek dochodzenia runął za jednym zamachem, a dowody „niezbite" pozostały zagadką.
Nie zrażając się tym niepowodzeniem wszcząłem wywiady w kierunku ustalenia tajemniczego nazwiska, rozpoczynającego się na „Sienk...". Wezwałem wtedy na zbiórkę wszystkich policjantów, wójta i pisarza. Jeden z nich, znający dokładnie stosunki miejscowe i osobowe, przypomniał sobie nazwisko „Sienk-ski". Oświadczył przy tym z rezygnacją, że był to ścigany w swoim czasie i znany w okolicy opryszek, poszukiwany jeszcze przez niemiecką policję, lecz skrył się gdzieś, prawdopodobnie uciekł zagranicę. Dodał przy tym, że żona tego opryszka gdzieś w dalszej okolicy dzierżawiła ogród u księdza. Nie trudno już było ustalić bliższy jej adres przez gminę.
Zarządziłem koncentrację policji w pobliżu tej miejscowości, odległej o 40 km. od B., i nad ranem otoczyłem ogród, w którym miała przebywać żona Slenk-skiego. Po nagłym wtargnięciu do budki ogrodniczej zastano obcego mężczyznę, śpiącego w jednym łóżku z dwoma kobietami. Okazało się, że były to siostry, jedna z nich Sienk-ska, a mężczyzna bez dokumentów, powracający rzekomo z Niemiec — W - wski. Wszyscy zgodnie oświadczyli, że Slenk-sklego dawno nie było i nie daje znaku życia o sobie. Rewizja nie dała wyniku. Na wszelki wypadek zatrzymałem W-wskiego i z całym oddziałem powróciłem z niczym do ko- mendy powiatowej (zabrałem jedynie fotografie i rysopis Sienk-skiego).
Następnego dnia, a było to już w środę, rozesłałem pościgowe telefonogramy w poszukiwaniu Sienk-skiego, nie wierząc w informacje o ucieczce jego zagranicę. Około południa, wychodząc z komendy powiatowej w pilnych sprawach do starostwa, zauważyłem przed oknem obcą kobietę, siedzącą na drzewie w podwórku komendy i dającą jakieś tajemnicze znaki ręką w kierunku suteryny. Zaintrygowany tym wezwałem ją do siebie i na pytanie, co tam robi, skąd i po co przyszła, kobieta płacząc oświadczyła, że przyszła w sprawach męża i o „kaucję”. Początkowo nie rozumiałem, o co jej chodzi i o jakiego męża. Wówczas wyjaśniła, że przyszła w sprawie męża-sołtysa, tego, którego kazałem zatrzymać w niedzielę na podwórku we wsi R. i że pragnie złożyć za niego kaucję. Zrozumiałem wówczas, że siedząc na drzewie w podwórku, porozumiewała się na „migi” z mężem, osadzonym z mego polecenia w areszcie, mieszczącym się w suterynach komendy. Zrozumiałem więcej, że kobieta ta coś wie i skłonna jest powiedzieć prawdę, skoro zaczyna mówić o kaucji.
Nie omyliłem się w swej supozycji. Wezwałem najzdolniejszych szeregowych i poleciłem przesłuchać ją w moim gabinecie w sposób łagodny, podpowiadając im między innymi wyzyskanie jej uczuć religijnych w czasie przesłuchiwania i wychwalanie mnie, że jestem dobrym człowiekiem, czułym na niedolę ludzką oraz że za prawdę, jaką wyzna, będę się starał o zwolnienie jej męża za kaucją lub nawet tylko pod dozór, bo wierzę, że sołtys nie brał udziału w napadzie. Nie mając chwili wolnego czasu, naglony przez starostę—wyszedłem. Szeregowi wywiązali się z poruczonego zadania znakomicie; po upływie 2 godzin zameldowali mi wynik— zeznanie sołtysowej.
Mąż jej, pałając zemstą do gospodarza K., byłego policjanta, za przyłapanie go na gorącym uczynku kradzieży siana, za pośrednictwem Sienk-skiego zaangażował bandę „Władka”, grasującego od dłuższego czasu w tym powiecie. Obiecał im bogaty łup w postaci pieniędzy, ukrytych w domu za sprzedaną ziemię, a on się zadowoli uczuciem dokonanej zemsty. Narada odbyła się w ich domu. Po dokonaniu obserwacji u rejenta, sołtys zaprosił bandę na sobotę, urządził im u siebie libacje, odprowadził z wieczora do lasu, gdzie ponowił libację, a sam powrócił do domu i położył się spać. W liczbie gości byli znani przedstawiciele świata przestępczego, między nimi i W-wski. Sołtysowa, sprzątając mieszkanie po libacji, usłyszawszy z oddala strzały, gryziona wyrzutami sumienia, korzystając z nieprzytomności męża (twardy sen po libacji), sama w nocy w sekrecie przed mężem pobiegła do miasteczka i zawiadomiła policję, Nadto dodała, że mąż jej stale utrzymywał stosunki z Slenk-sklm i W-wsklm, którzy przychodzili nieraz do niego.
Wobec tak druzgoczących zeznań sołtysowej, przesłuchałem zaraz sołtysa i W-wskieqo; pierwszy wyparł się wszystkiego, natomiast W-wski prędko załamał się i wskazał w następnych dniach wszystkie meliny.
Ten dzień był wyjątkowo szczęśliwym dla policji, pod wieczór bowiem nadszedł telefonogram z najdalszego w powiecie posterunku o ujęciu Sienk-skiego w następujących okolicznościach. Komendant tego posterunku, otrzymawszy w południe telefonogram pościgowy, z braku ludzi wyszedł do służby sam na wywiady do zagrożonej miejscowości. Mijając ostatni dom, zauważył jakiegoś mężczyznę na drzewie wiśniowym. Wtedy zwrócił się do gospodarza, reperującego dach domu od strony lasu, z zapytaniem, dlaczego pozwala tak wcześnie zrywać wiśnie w ogrodzie. Zdziwiony gospodarz zszedł zaraz z dachu i razem z komendantem udał się do ogrodu mówiąc, że nikogo nie upoważniał i nie pozwalał zrywać owoców. Na widok siedzącego na drzewie gospodarz krzyknął: „to... Sienk-ski! A ciebie cholera gdzie zaniosła?”. Komendant posterunku, nowy policjant na tym terenie, nie znał jeszcze ludzi, a tym bardziej Sienk-skiego. To też zaskoczony i ucieszony tak miłym spotkaniem, wyjął pistolet i skierował go w stronę poszukiwanego. Po chwili ten obezwładniony, zrewidowany przy pomocy gospodarza i związany postronkiem leżał na wozie tegoż gospodarza. Przy nim znaleziono 2 pistolety, jeden „Mauser”, drugi „Parabellum”, zapas amunicji, woalkę do zakrywania twarzy, pastę do obuwia, służącą do malowania twarzy, latarkę elektryczną i inne przybory, służące do włamania. Niezwłocznie wysłałem eskortę po tego klienta z obawy odbicia go w czasie drogi.
Przesłuchany i skonfrontowany w komendzie częściowo tylko przyznał się do współudziału, wskazując na W-skiego, jako głównego bohatera napadu; do znajomości z „Władkiem” nie przyznał się. Zeznanie to oburzyło W-skiego i jeszcze bardziej rozwiązało mu język. Wskazał on miejsce ukrycia swego pistoletu „Parabellum” i wyjaśnił, że parasolki są własnością jego i Sienk-skiego, przygotowane im przed wyprawą przez żonę S-skiego i jej siostrę w identyczny sposób, jak przez kochankę jednego z braci D. Przez zapomnienie parasolki te pozostawiono w lesie na miejscu libacji. Organki „Echo” stanowiły własność muzykalnego W-sklego, który stojąc na czatach pod oknem, jako nowicjusz w fachu bandyckim, przerażony sceną, widzianą przez okno wewnątrz lokalu (nie spodziewał się krwawej rozprawy), jak sam zeznał, stracił głowę i uciekł spod okna, pozostawiając organki na parapecie. Dalsze zeznanie W-skiego dostarczyło podstaw do likwidacji pozostałych członków bandy, w tej liczbie i „Władka”.
Tak się skończyło jedno z moich polowań na „grubego zwierza”, w wyniku którego „trofea” w osobie 3 niebezpiecznych bandytów znalazły się pod kluczem.
Teodor Borucki, nadkomisarz P. P.
Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC