Wanilia przyczyną zabójstwa
W wiosce Z. powiatu Cz. położonej w pobliżu granicy niemieckiej mieszkali przy rodzicach Jan C. i Aleksander P., obaj w jednym wieku lat 20, którzy pomimo, iż mieli dość zamożnych rodziców i niczego im nie brakowało, zajmowali się przemytem różnych towarów z Niemiec do Polski, a osiągnięte zarobki obracali na karty i wódkę.
W czerwcu 1934 r. wczesnym rankiem, gdy wszyscy mieszkańcy Z. pogrążeni byli jeszcze w głębokim śnie, przybiegł do mieszkania rodziców Jana G. Aleksander P., przynosząc im straszną wiadomość, iż idąc do kolegi W., z którym miał iść do miasteczka K. po drodze natknął się na zwłoki ich syna Janka. Po otrzymaniu tej wiadomości ojciec wraz ze zwiastunem złej wieści wybiegli z mieszkania, dążąc na miejsce znalezienia zwłok i alarmując po drodze śpiących mieszkańców. W krótkim czasie obok zwłok zebrał się tłum ciekawych, żywo komentujących śmierć, ogólnie łubianego we wsi Jana G. Najbardziej nad tajemniczym zgonem towarzysza ubolewał Aleksander P., który ofiarował się zbolałym rodzicom zawiadomić posterunek policji odległy od wsi o 2 km.
Zawiadomiony o wypadku komendant posterunku przybył niezwłocznie na miejsce zabójstwa, lecz nie wiele mógł mieć do roboty, ponieważ ciekawi pozacierali wszelkie ślady, jakie mógł pozostawić sprawca, a padający deszcz dopełnił reszty. Nie pozostawało mu na razie nic innego, jak zabezpieczyć zwłoki i zawiadomić wydział śledczy z jednoczesną prośbą o delegowanie wywiadowcy do przeprowadzenia dochodzenia, gdyż szczupła obsada posterunku nie pozwalała mu na należyte zajęcie się tą sprawą. Mnie jako znającemu mniej więcej teren, na którym miało miejsce zabójstwo, oraz sposób życia mieszkańców wioski Z., powierzono przeprowadzenie dochodzenia.
Według mych przypuszczeń zabójstwo mogło być dokonane na tle osobistych porachunków pomiędzy przemytnikami, gdyż wiadomo mi było, że Jan G. wspólnie z Aleksandrem P. od kilku lat uprawiają ten proceder. Brałem również pod uwagę, że G. mógł zostać zabity bez poważniejszej przyczyny — po prostu w bójce, jaka mogła wyniknąć w czasie zabawy, gdyż wypadek miał miejsce z niedzieli na poniedziałek, a więc w czasie, gdy po wioskach, Jak to jest w zwyczaju w tamtejszych okolicach, odbywają się liczne zabawy, na których dobrze zarabiający przemytnicy raczą się przemycanym spirytusem i eterem.
Po przybyciu na miejsce stwierdziłem, że we wsi Z. tak w dzień, jak i w nocy poprzedzającej zabójstwo, żadna zabawa nie odbyła się, a picie wódki w domu prywatnym, w którym brałby udział zabity — nie miało miejsca. Rozpytana rodzina i koledzy zabitego kategorycznie oświadczyli, że zabity nie miał żadnych zatargów i ze wszystkimi żył w jak najlepszej zgodzie. Zabójstwo o dziewczynę, tak często spotykane na wsi, również odpadło, ponieważ G. miał narzeczoną, którą prócz niego, żaden z chłopców wioski Z. jak i dalszych okolic nie darzył specjalnymi względami. Stanąłem wobec zagadki, gdyż nie mogłem znaleźć motywu zbrodni, a przez to trudno mi było zorientować się, w jakim kierunku poprowadzić dochodzenie.
Jak zaznaczyłem na wstępie, wszelkie ślady w pobliżu zwłok zostały zatarte przez ciekawych i zmyte przez deszcz, który jak na złość nie przestawał padać. Po usunięciu ciekawych, rzuciłem mimowoli wzrokiem na dół z wapnem zlasowanym, znajdującym się w pobliżu miejsca znalezienia zwłok. Na powierzchni wapna były ledwo widoczne ślady stóp i otwory, jak gdyby ktoś wbijał laskę lub kij, próbując stopnia stwardnienia. Ponieważ ślady były zalane wodą padającego deszczu i rozmazane, nie nadawały się do zdjęcia, wskazywały jednak, że powstały przed deszczem, a więc przed godziną 3 — 4 rano w poniedziałek, gdyż jak ustaliłem w tym czasie deszcz zaczął padać. Właściciel wapna oświadczył, że tak on jak również żaden z domowników po wapnie nie chodził.
Zastanawiając się nad ujawnionymi śladami, doszedłem do niczym narazie nie popartego wniosku, że ślady pozostawione zostały prawdopodobnie przez sprawców zabójstwa, którzy zamierzali ukryć zwłoki w wapnie i próbowali jego stężenia. Zbyt mała plama krwi przy zwłokach nasunęła mi dalsze podejrzenie, że miejsce znalezienia zwłok nie jest miejscem zabójstwa i należy go szukać gdzie indziej.
Chcąc sią przekonać, czy postawione przeze mnie wnioski znajdą potwierdzenie, zabezpieczyłem zwłoki przez wystawienie posterunku, sam zaś udałem się drogą przez wieś do miejsca gdzie według zeznań narzeczonej G. widziała się ona z zabitym w niedzielę około godz. 24. Idąc, obserwowałem pilnie drogę, parkany i drzewa przy niej stojące, aż w pewnym momencie, w pobliżu domu Aleksandra P., na ścieżce zauważyłem dość dużą ciemną plamę na ziemi, przysypaną świeżo zgarniętym z drogi piaskiem i zalaną deszczem. Od miejsca tego do miejsca znalezienia zwłok odległość wynosiła około 250 m. Po delikatnym zgarnięciu piasku ukazała się moim oczom duża plama krwi wsiąkniętej w ziemie. Nie ulegało zatem wątpliwości, że odnalazłem właściwe miejsce zabójstwa G., że mój wniosek co do zamiaru ukrycia zwłok w wapnie może być trafny.
Nadmienić muszę, że Aleksander P., co do którego nie miałem dotychczas najmniejszych podejrzeń z zainteresowaniem obserwował moje poszukiwania, co nie uszło mej uwagi,
Z chwilą znalezienia plamy krwi w pobliżu domu P. zacząłem się zastanawiać nad jego zachowaniem od momentu znalezienia zwłok do chwili ujawnienia plamy krwi i wówczas dopiero nasunęło mi się pierwsze podejrzenie, że jednak Aleksander P. wie coś o tajemniczej śmierci G., lecz nie chce tego ujawnić. Daleki jeszcze byłem wówczas myślą od podejrzeń, że sprawcą zabójstwa może być P., serdeczny kolega zabitego.
Aleksandra P. ponownie przesłuchałem, jak również i jego kolegę W. i dopiero w czasie tych przesłuchań zaczęły się zarysowywać pewne nieścisłości w ich zeznaniach, na które — przyznam się szczerze — przy pierwszym przesłuchaniu nie zwróciłem uwagi, będąc całkowicie przekonany o niewinności P. Na wszelki wypadek postanowiłem P. i W. zatrzymać, gdyż podświadomie zacząłem wyczuwać, że o ile sami nie są sprawcami, to w każdym razie byli naocznymi świadkami czynu.
Aleksander P, po zatrzymaniu go nie stracił pewności siebie, natomiast u W. zauważyłem pewne zaniepokojenie. P. i W. poleciłem doprowadzać na posterunek i izolować, sam zaś pozostałem na miejscu, prowadząc dalsze wywiady.
W rozmowie z kilkoma poważniejszymi mieszkańcami wioski dowiedziałem się o krążącej pogłosce, jakoby przed świętami Bożego Narodzenia ubiegłego roku ktoś skradł 10 kg przemycanej wanilii, stanowiącej własność Aleksandra P., lecz kto mógł być tego sprawcą —o tem nikt nie wiedział. Na tym urwały się moje wiadomości zebrane drogą wywiadu i żadnych dowodów przeciwko P. i W. prócz pewnych nieścisłości w ich zeznaniach nie miałem. A jednak wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem zacząłem co raz bardziej utwierdzać się w przekonaniu, że P. brał jakiś udział w zabójstwie, lecz w jaki sposób dowieść mu tego, bo samo moje wyczucie nie mogło stanowić dowodu?
Czas biegł szybko. Zbliżała się chwila konieczności zwolnienia P. I W. Każdy, kto prowadził dochodzenie i miał zatrzymanego, o którego winie był przekonany, lecz niestety nie mógł tego poprzeć dostatecznymi dowodami, rozumie jak przykrą jest chwila zwolnienia takiego „pasażera” i dania mu przez to możności zacierania śladów swego czynu, a niejednokrotnie całkowitego wykręcenia się od kary. A właśnie chwila ta dla mnie zbliżała się w szybkim tempie.
Nie mając żadnych widoków na zdobycie w terenie dowodów przeciwko zatrzymanym, postanowiłem całą sprawę rzucić, jak się to mówi— na jedną kartę. Oświadczyłem W., iż z rozmów prowadzonych z Aleksandrem P. wywnioskowałem, że właśnie on, W. jest zabójcą i wobec tego odstawię go do sędziego śledczego i do więzienia. Liczyłem na to, że o ile W. wie coś o zabójstwie, to będzie się starał dać wyjaśnienie, by oczyścić się od stawianego mu zarzutu i to może się przyczynić do wyjaśnienia sprawy.
Obliczenia moje okazały się trafne. W. zaklął szpetnie i z chłopską zaciętością jako sprawcę zabójstwa G. ujawnił Aleksandra P. W. natychmiast przesłuchałem w obecności dwóch przybranych świadków, statecznych gospodarzy, aby w przyszłości nie zarzucono mi, że zeznanie jego zostało wymuszone.
Aleksandrowi P. wobec tego faktu nie pozostawało nic innego, jak przyznanie się do zbrodni i zabójstwa i wskazanie noża oraz dębowego kija, ukrytych w zagrodzie rodziców, jako narzędzi zbrodni. Na swoje usprawiedliwienie P. podał, że zabitego Jana G. podejrzewał o kradzież wanilii i postanowił krwawo się zemścić. O podejrzeniu swym i zamiarze zemsty nikomu nie mówił. Krytycznej nocy, stojąc przed domem, zauważył Jana G. idącego do narzeczonej i wówczas swój zamiar zemsty postanowił wprowadzić w czyn. Zaczaiwszy się za drzewem w pobliżu swego domu, uderzył powracającego od narzeczonej Jana G. dębowym kijem w głowę, a gdy ten się zwalił na ziemię, zadał mu kilka śmiertelnych uderzeń nożem. Przekonawszy się, że G. nie żyje, wziął go za nogi i ciągnął do dołu z wapnem, w którym chciał zwłoki ukryć.
Bardzo wczesnym rankiem po zabójstwie udał się do W., który wracając w niedzielę do domu, widział go stojącego na drodze i prosił go, aby nic nikomu o tym nie mówił, po czym pozacierał ślady i dopiero zawiadomił ojca zabitego. Zrobił to w tym celu, aby oddalić od siebie podejrzenie dokonania zabójstwa, co też początkowo udało mu się.
Wyrokiem sądu okręgowego Aleksander P. za zabójstwo swego serdecznego kolegi skazany został na 7 lat więzienia.
Józef Gołębiowski, st. Przodownik sł. sł.
Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC