Jeszcze o dowodach rzeczowych
Już sporo artykułów ukazało sit; w naszym tygodniku na temat śladów i dowodów rzeczowych, znalezionych na miejscu przestępstwa oraz wysnuwania właściwych wniosków z tych śladów w celu ujawnienia przestępcy. Oględziny miejsca przestępstwa i znalezienie odpowiednich śladów oraz właściwe wnioskowanie na podstawie tych śladów jest zasadniczą i rozstrzygającą czynnością policji w kierunku ujawnienia przestępcy, a — niestety — wciąż jeszcze zdarzają się pod tym względem liczne niedociągnięcia. Sądzę więc, że powrócenie jeszcze raz do tej sprawy będzie pożyteczne i przytaczam poniżej na ten temat wydarzenie z mojej praktyki.
Dnia 26.XI 1934 r. o godz. 19,30 otrzymałem telefoniczny meldunek z miejscowego posterunku, że o godz. 19,15 został zamordowany we własnym mieszkaniu lekarz dr S., liczący lat 75. Udałem się bezzwłocznie na miejsce i zastałem następujący stan rzeczy:
Przed domem, w którym popełniono zbrodnię zebrał się tłum ciekawych. Do mieszkania ofiary wchodziło się przez korytarz długości około 8 metrów, z którego to miejsca rozpoczynały się schody na 1 piętro. Całe piętro, składające się z 7 pokoi, zajmował dr S. Z klatki schodowej wchodziło się przez poczekalnię do gabinetu przyjęć dla pacjentów. W tym gabinecie — na kanapie leżały zwłoki lekarza z rozbitą jakimś tępym narzędziem czaszką. Cała głowa była zalana krwią, w ustach tkwił wełniany szary szal w kolorowe pasy, nogi były związane sznurem lnianym. Za paznokciami denata tkwiły odrobiny naskórka, wskazujące na zdrapnięcia w czasie walki z napastnikiem. Obok stojące biurko było otwarte, a przy nim na podłodze leżały woreczki z bilonem. W poczekalni przy progu do gabinetu leżała rozbita lampa naftowa, której szczątki rozprysły się na wsze strony. Na parterze w korytarzu, za drzwiami wychodzącymi na ulicę, leżało narzędzie mordu, mianowicie żelazna sprężyna długości około 30 cm, na której końcu przymocowana była śruba, owinięta w szmatę barchanową.
Przesłuchana żona zamordowanego, licząca lat 66, głucha, z przytępionym umysłem, zeznała, że mąż jej pomiędzy godz. 16 a 19 odwiedzał chorych w mieście. O godz. 19 powrócił do domu. W tym czasie, gdy zabrała się do przygotowywania kolacji, mąż jej udał się do swego gabinetu. Ponieważ jednak nie wracał długo ze swego pokoju, mimo że miał wkrótce siąść do stołu, zabrała lampę naftową i poszła po męża przez poczekalnię. W chwili, gdy uchyliła drzwi do gabinetu, spostrzegła leżącego na kanapie męża, na progu zaś jakiegoś nieznanego osobnika, który zamierzał wydrzeć jej lampę z ręki, którą z przerażenia upuściła. Lampa zgasła i rozbiła się, sprawca zaś zbiegł. Po ochłonięciu wybiegła na klatkę schodową i zaczęła wzywać pomocy. Zauważyła na schodach powracającego z miasta gospodarza domu. Więcej nic do sprawy podać nie mogła.
Gospodarz domu zeznał, że będąc już na korytarzu i dochodząc do schodów, spotkał nie-znanego mężczyznę schodzącego z pierwszego piętra, lecz z powodu niedostatecznego oświetlenia klatki schodowej dokładnie twarzy nie zaobserwował. Żadnego rysopisu podać nie mógł, jak tylko to, że był w ciemnym ubraniu, bez płaszcza. Gdy wspomniany mężczyzna opuszczał korytarz i wyszedł już na ulicę, gospodarz usłyszał krzyk. Natychmiast wówczas wybiegł na ulicę i skierował się w prawą stronę, aby odnaleźć owego osobnika, lecz przybiegłszy do zbiegu ulic i nie spotkawszy podejrzanego, zawrócił. Jeden z szoferów stojących w pobliżu dorożek samochodowych oświadczył, że widział jakiegoś nieznanego mężczyznę, który wychodził przed chwilą z tego domu, lecz poszedł w przeciwnym kierunku.
Badany szofer zeznał, że twarzy oddalającego się nie widział, ponieważ miał kołnierz podniesiony, co nie zwracało specjalnej uwagi, od dłuższego bowiem czasu padał deszcz i przechodnie przeważnie mieli kołnierze podniesione. Na tym ślad sprawcy na razie zaginął.
Na podstawie spostrzeżeń na miejscu zbrodni przyszedłem do przekonania, że sprawców wzgl. wspólników musiało być przynajmniej 2, z których jeden mógł być obserwatorem na ulicy. Poleciłem zatem jednemu szeregowemu z służby śledczej, by wmieszał się w tłum stojący przed domem, w którym dokonano przestępstwa i obserwował, czy nie ma tam osób zachowujących się podejrzanie. Ze względu na to, że morderstwa dokonano już po odejściu pociągów i autobusów, że jak stwierdziłem żadna z dorożek miejscowych nie wyjechała poza miejsce postoju, a okoliczności przestępstwa wskazywały na to, że mógł go dokonać tylko człowiek dokładnie znający miejscowe warunki, istniało więc wielkie prawdopodobieństwo, że sprawca pochodzi z miejscowego świata przestępczego. Wydawszy zarządzenia pościgowe do sąsiednich posterunków i zawiadomiwszy inne jednostki policyjne, całą uwagę skierowałem na przestępców miejscowych. Poleciłem przeszukać wszystkie spelunki i meliny oraz doprowadzić tych przestępców, którzy mogliby wchodzić w rachubę jako sprawcy i ustalić ich alibi.
Z kolei przystąpiłem do dokładnego obejrzenia przedmiotów znalezionych na miejscu przestępstwa. 1) Szal, którym sprawca zakneblował usta ofierze, był mało zużyty, nic nie wytarty, prawie nowy, a mimo to wyglądał jak stary, kolory bowiem miał nienaturalne. Przy-szedłem do przekonania, że musiał przechodzić przez aparat dezynfekcyjny, a zatem i właściciel jego musiał być w jakimś zakładzie, w którym przeprowadza się dezynfekcję. 2) Sznur, którym związano nogi denatowi, był taki jak i użyty przez sprawców niewykrytego dotychczas napadu na staruszkę H., mieszkankę miejscowości R., oddalonej o 10 km od L. Jak dochodzenia wykazały w dniu 27.IV 1934 r. przyszło do niej 2 młodych ludzi w wieku 18 — 20 lat i prosiło o kawę. Gdy staruszka się odwróciła, jeden z nich uderzył ją pałką drewnianą w głowę, po czym położyli ją na łóżko, związali w podobny sposób jak dr S. nogi i zrabowawszy 1000 zł gotówki, zbiegli.
Wkrótce przybył wysłany przeze mnie szeregowy sł. śledczej i zameldował, iż w tłumie przed mieszkaniem zamordowanego spostrzeżono pewnego osobnika, liczącego około 18 — 20 lat, bardzo zdenerwowanego i dopytującego się, czy rzeczywiście dr S. nie żyje. Nazwiska jego na razie nie stwierdzono. Poleciłem zatem dalszy wywiad w celu zebrania dokładnych informacji. Nasunęła mi się myśl, że sprawcą względnie sprawcami morderstwa są ci sami młodzi ludzie, którzy dokonali rabunku w R., a właściciel dezynfekowanego szala mógł przebywać ze względu na młody wiek nie w więzieniu, lecz w zakładzie poprawczym. Po sprawdzeniu, kto ostatnio powrócił do L. z zakładu poprawczego, okazało się, że był nim Józef K. Poza tym w drodze wywiadu stwierdzono, że wspólnikiem jego, który stał na czatach w tłumie i okazywał silne zdenerwowanie był 19-letni Leon S. Zarządzona natychmiast rewizja doprowadziła do udowodnienia obydwóm zbrodni.
Źródło: „ Na Posterunku”, komisarz P. P. Wiśniewski, nr 34/1938, zdj. NAC