Oszuści
Każdy policjant, który poweźmie uzasadnione podejrzenia co do przestępstwa, nie powinien dać zbić się z tropu tym, że ma do czynienia z osobami na wyższych stanowiskach, że osoby te występują z tupetem, że powołują się na referencje wysokich dygnitarzy, lecz z taktem i rozwagą powinien wyczerpać wszystkie możliwości sprawdzenia swych podejrzeń, a przez to doprowadzić do ujawnienia przestępstw, nieraz najsprytniej pomyślanych. Jako przykład tego może posłużyć następujący fakt:
W grudniu 1932 r. około godz. 20 w mieście Z. pojawiło się dwóch panów, bardzo dobrze ubranych, o dobrej prezencji, sprawiających wrażenie, że pochodzą z wielkiego miasta. Na dworcu kolejowym przybrali sobie chłopca znającego miasto i polecili mu oprowadzać się po większych przedsiębiorstwach piekarskich oraz młynach. Kiedy przybyli do pierwszej piekarni w rynku, jeden z nich przedstawił się jako inspektor pracy i zażądał przywołania właściciela M. Kiedy ten się zjawił, rzekomy inspektor począł go wypytywać o okoliczności związane z prowadzeniem przedsiębiorstwa, o ilość pracowników, czas pracy, przeglądał urządzenia piekarni, czynił uwagi co do porządków, słowem postępowaniem swym sprawiał wrażenie inspektora pracy, odbywającego inspekcję, który za pewne uchybienia może doraźnie karać. Kiedy zaś upewnił się, iż wzbudził już w właścicielu piekarni odpowiednią obawę, wówczas towarzysz jego, który dotychczas trzymał się na uboczu i do rozmów się nie wtrącał, zaproponował M. prenumeratę czasopisma „Opieka pracy" i namawiał go do dania ogłoszenia, żądając za prenumeratę lub ogłoszenie 20 wzgl. 40 zł., M. wiedząc, że może przez inspektora pracy być ukarany większą kwotą, dał do zrozumienia, że godzi się na zapłacenie prenumeraty, o ile nie zostanie ukarany. Wtedy rzekomy inspektor pracy zaproponował udanie się do mieszkania lub kancelarii M. i tu właściciel piekarni dał owemu drugiemu nieznajomemu 20 zł, a ten wystawił na blankiecie pokwitowanie, iż otrzymał tę sumę na prenumeratę pisma „Opieka pracy”.
Wspomniani osobnicy postępowali w ten sposób w 8 innych przedsiębiorstwach, wszędzie inkasując kwoty od 10 do 80 zł.
O sprawie tej jeden z piekarzy powiadomił natychmiast znanego sobie wywiadowcę, który — biorąc pod uwagę, że rzekomą wizytację odbywa nie miejscowy inspektor pracy, lecz kto inny, że wizytacja odbywa się o tak późnej porze dnia i że inspektor pracy, choć nie sam, inkasuje jednak natychmiast pieniądze w znacznych kwotach—postanowił owych podejrzanych wylegitymować. Po kilkunastu minutach spotkał ich. Przedstawili dobre dowody osobiste, które jednak mimo wszystko jego podejrzenia nie uchyliły. Zaproponował więc im w sposób uprzejmy—kierując się tym, że mogą to być nie przestępcy—pójście razem do komisariatu. Obaj chętnie się na to zgodzili.
W komisariacie wywiadowca rozpoczął legitymowanie ich. Jeden okazał legitymację, z której wynikało, że jest p. o. podinspektora pracy w VIII stopniu w B. Legitymacja nie nastręczała żadnych wątpliwości co do jej autentyczności. Poza tym okazał cały szereg przeróżnych legitymacji z poprzedniej swej służby w urzędach państwowych. Pomiędzy tymi dokumentami znalazł się też odpis zaświadczenia inspektoratu pracy w B., stwierdzający, że właściciel dokumentu pracował jako p. o. podinspektora pracy. To zastanowiło wywiadowcę, to też zapytał legitymowanego, na co mu ten odpis potrzebny, jeżeli ma autentyczną legitymację. Na to ten począł opowiadać jakąś zawiłą historię odpisu, ale wikłał się tak, że podejrzeń nie rozproszył.
Drugi podejrzany z gestami wielkopańskimi i pewnym lekceważeniem wyciągnął plik różnych legitymacji, z których wynikało, że nosi on nazwisko jednego z wyższych urzędników ministerstwa. Na zapytanie o ewent. pokrewieństwo odpowiedział, że jest bratem tego urzędnika. Obaj mieli dokumenty wojskowe jako oficerowie rezerwy.
Okoliczność, że jeden z nich jest bratem dygnitarza państwowego i nader śmiałe i pewne zachowanie się obu, zdetonowało trochę wywiadowcę. W tym czasie nadszedł zast. kierownika komisariatu przód. W., do którego natychmiast obaj zwrócili się prosząc, by ich wylegitymował i załatwił ostatecznie. Zarazem prosili, by legitymowanie nie odbywało się na oczach innych policjantów. Przód. W. zgodził się na to, przejrzał dokumenty, a nie znajdując nic podejrzanego — zwolnił ich. Wymogli jednak oni jeszcze na nim słowo, że w ciągu tego dnia ich pobytu w Z. nie będą już w mieście przez żadnego policjanta zatrzymywani.
Wywiadowca w międzyczasie przesłuchał już szereg osób, u których podejrzani poprzednio przebywali na rzekomej wizytacji przedsiębiorstwa i utrwalił się w swym przekonaniu, że jednak, mimo posiadania przez nich tak dobrych dokumentów osobistych, coś nie jest w porządku. Wrócił do komisariatu w chwili, kiedy ci go już opuszczali, jako zwolnieni przez przód. W. Zatrzymał ich ponownie, nie wiedząc wtedy o wyniku rozmowy z zast. kierownika komisariatu. Zatrzynami z głośnym oburzeniem weszli do gabinetu kierownika komisariatu i skarżyli się na postępowanie wywiadowcy. Przód. W. wyjaśnił wywiadowcy, że wszystko jest w porządku i ze obaj ci panowie są zwolnieni.
Wywiadowca, nie dając jeszcze za wygraną, prosił zast. kierownika komisariatu o wysłuchanie na osobności krótkiego meldunku, a następnie zadał temu, który przedstawiał się za inspektora pracy, pytanie, czy dziś jest on w czynnej służbie i czy pełni funkcje wizytacyjne inspektora pracy w Z. Zapytany nie zaraz dał na to odpowiedź, lecz począł coś opowiadać, a kiedy wywiadowca nalegał, by odpowiedział krótko „tak” lub „nie", wikłał się coraz więcej, a wreszcie przyznał się, że już od 1.X 1932 r. jest w czynnościach zawieszony, jednak do końca grudnia 1932 r. ma prawo nosić legitymację służbową. Wytłumaczył też dlaczego kazał sobie sporządzić owe zaświadczenie, że pełnił obowiązki podinspektora pracy, a mianowicie dlatego, by się mógł ubiegać w innych urzędach o równorzędne stanowiska.
Dalsze dochodzenia w tej sprawie wykazały, że ów podinspektor pracy nie miał prawa robić wizytacji. Zresztą przyznał się, że, będąc z pracy zwolniony i nie mając większej gotówki, postanowił wraz ze swym kolegą zebrać pieniądze tytułem prenumeraty na pismo „Opieka pracy", rzekomo przez niego redagowane. Podał, że pismo to jest własnością ich obu i że ci, którzy opłacili prenumeratę, niebawem otrzymają pierwsze egzemplarze. Tak on jak i jego towarzysz przedstawili też różne pisma i asygnaty odnoszące się do tego wydawnictwa, a w tym była też kartka, polecająca ich od wyższego urzędnika urzędu wojewódzkiego.
Wkrótce jednak wyszło na jaw, że takie pismo wcale nie wychodzi, a ponadto stwierdzono również, że ów „podinspektor pracy” nie jest oficerem rezerwy, legitymację zaś uzyskał w sposób podstępny. Obaj oszuści odwiedzili już szereg miast i wszędzie ponaciągali na poważne kwoty przeważnie piekarzy i młynarzy, aczkolwiek śród osób przez nich oszukanych nie brak było także i właścicieli innych zakładów przemysłowych.
Źródło; „Na Posterunku”, nr 34/1938, komisarz P. P. Walerian Hahn, zdj. NAC