Poszlaki w toku dochodzenia
Poszlaki z zasady nie stanowią konkretnych dowodów winy domniemanego przestępcy, na podstawie których władze wymiaru sprawiedliwości mogłyby wydać wyrok skazujący. Jednakże umiejętne, szybkie i należycie wykorzystane poszczególne momenty ujawnione w toku dochodzenia prawie automatycznie przekształcają się z poszlak na dowody winy i te dają już podstawę do wyroku skazującego. W ten sposób wykorzystane poszlaki doprowadziły do ujęcia zawodowego i niebezpiecznego włamywacza, skazania go na kilkuletnie więzienie oraz umieszczenie w zakładzie dla przestępców niepoprawnych.
W nocy z dnia 17 czerwca 1936 r. o godz. 1 Wydział Śledczy w M. został zaalarmowany, że przed chwilą usiłowano dokonać napadu rabunkowego w mieszkaniu na jednego z zamożnych kupców, posiadającego przeważnie znaczne sumy w gotówce. Niezwłocznie zostałem delegowany na miejsce, gdzie w czasie dokonanych oględzin stwierdziłem, że sprawcy przed zamknięciem wieczorem drzwi wejściowych dostali się na klatkę schodową, którą weszli na strych domu. O północy zeszli na pierwsze piętro i wyjąwszy okno znajdujące się między kuchnią a klatką schodową, weszli do kuchni, z której prowadzą drzwi: jedne do kancelarii poszkodowanego, a drugie do jego sypialni. Dla całości muszę nadmienić, że dom poszkodowanego jest murowany, piętrowy, przy czym parter jego stanowi magazyn z należycie okratowanymi oknami i odpowiednio zabezpieczonymi (obite blachą) drzwiami, dostęp zatem dla „nocnych gości” do wewnątrz budynku bez jakichkolwiek uszkodzeń jest niemożliwy. Drzwi prowadzących do klatki schodowej i do mieszkania poszkodowanego nie zamykano na klucz, a tylko na dwa żelazne wewnętrzne haki. Śladów uszkodzenia zamków itp. nie było. Obok drzwi wejściowych znalazłem laskę, pozostawioną niewątpliwie przez jednego ze sprawców.
Służąca Stanisława W., która spała w kuchni, opowiedziała mi krótko, że sprawców było 2 i że obudziła się w chwili, gdy jeden z nich otworzył drzwi z kuchni do kancelarii, gdzie w kasetce podręcznej poszkodowany posiadał gotówkę. Na wszczęty przez nią krzyk — drugi napastnik począł ją dusić za gardło, w rezultacie czego obudził się poszkodowany. Widząc niepowodzenie w „pracy ", sprawcy zbiegli, otwierając wewnętrzne haki, na które zamykano drzwi. Rysopisu ich podać nie mogła, wskazując tylko, że jeden z nich był znacznie wyższy od drugiego.
Tyle zdołałem ustalić na miejscu, a jedynym moim dowodem była znaleziona na miejscu laska. Rozpocząłem więc prowadzenie wywiadów, nie pomijając żadnych szczegółów o osobach podejrzanych tak przyjezdnych jak i miejscowych.
Sprawdzając domy podejrzane, otrzymałem informację, że dnia 17.VI 1936 r. widziano dwóch nieznajomych, którzy rozmawiali z Maksem G. Okoliczność tę potwierdził mi świadek G. i wyjaśnił, że jednego z nich zna jako „Stasia", pochodzącego z odległego o 116 km m. W., z którym poprzednio przebywał razem w więzieniu; „Staś" miał przybyć do M. w celu wynajęcia mieszkania dla swojej żony, przeniesionej tu w charakterze akuszerki. Ubrany był w czapkę maciejówkę, spodnie sztuczkowe, czarne buty z cholewami i miał laskę, podobną do posiadanej przeze mnie, a ujawnionej na miejscu przestępstwa. Drugiego nie znał.
Uzyskanymi informacjami podzieliłem się natychmiast z Wydziałem Śledczym w W., prosząc jednocześnie o zatrzymanie i dostarczenie wspomnianego „Stasia". Okazało się, że jest to Stanisław C., zawodowy włamywacz, karany kilkakrotnie więzieniem. Zatrzymany został on w 19.VI 1936 r. z rana, zaraz po jego powrocie z „pracy" na prowincji, nie miał więc czasu na urobienie sobie alibi.
Dostarczony do Wydziału Śledczego w M., nie tylko nie przyznał się do udziału w zarzuconym mu przestępstwie, ale wyjaśnił, że w ogóle w M. nigdy nie był i ubrania, w jakim miał być widziany, nie posiada. Wskazał przy tym cały szereg osób, które miały ustalić jego alibi.
W czasie konfrontacji świadek G. nie zmienił początkowego zeznania, a służąca poszkodowanego twierdziła, że wzrost okazanego jej O. odpowiada jednemu ze sprawców. Natomiast O. twierdził, że G. oskarża go niesłusznie i z zemsty za to, że gdy byli razem w więzieniu, G. z jego przyczyny miał być zamknięty do „karceru”. Wersja ta po sprawdzeniu, nie znalazła jednak potwierdzenia.
Okoliczność, iż świadek G. wspomniał, że O. przybył do M. wynająć mieszkanie dla swojej żony akuszerki, wskazywała, że mówi on prawdę, kochanka bowiem O. istotnie była akuszerką, czego G. nie wiedział. Na podstawie takich poszlak względem O. został zastosowany jako środek zapobiegawczy areszt tymczasowy.
Już w pierwszych dniach osadzenia O. w areszcie otrzymałem informację, że napisał on gryps. Przeprowadziłem więc szczegółowe rewizje osobiste u osób zwolnionych, z aresztu po odbyciu kary od chwili napisania grypsu. W rezultacie gryps znalazłem zaszyty w szwie rękawa marynarki jednego ze zwolnionych. Pisany był do kochanki O., w którym wymieniał nazwiska świadków podanych przez niego w zeznaniu na urobienie swego alibi oraz pouczał, jak mają zeznawać.
Był to mój pierwszy, że tak powiem, mocniejszy dowód, przemawiający za winą zatrzymanego. Ponieważ świadkowie nie byli uprzedzeni o sposobie zeznawania O., w toku dochodzenia więc podali, że nie widzieli go już od kilku tygodni. Jego kochanka, osoba dość inteligentna, zaskoczona niespodziewaną moją wizytą, wyjaśniła, że w dniu 16.VI 1936 r. O. wyjechał do pobliskiego miasteczka po spadek, należny mu po ojcu, skąd powrócił 19.VI rano; wyjeżdżając był w ubraniu, w jakim go widział świadek G. w miejscu popełnienia przestępstwa. Ponieważ w chwili jego zatrzymania oświadczył, iż ubrania takiego nie posiada, zakwestionowałem więc to ubranie do sprawy. Okoliczność, jakoby wyjeżdżał do pobliskiego miasteczka, nie została potwierdzona, nie posiadał bowiem tam nikogo z krewnych. Z opowiadania jego kochanki, z którą żył zaledwie rok czasu, wywnioskowałem, że istotnie była przekonana, iż wyjechał po spadek, O. jednak miał zapewne na myśli „spadek” z napadu rabunkowego.
Kiedy przedstawiłem podejrzanemu wyniki badania świadków, które stwierdzały kłamliwość jego zeznań, ten nadal uporczywie twierdził, że w M. nie był i nic w tej sprawie nie wie. Następnego jednak dnia, gdy przyszedł do przekonania, że jego obecność w M. została mu niezbicie udowodniona, złożył dodatkowe zeznanie, że istotnie w dniu 16.VI 1936 r. wyjechał pociągiem z W. do przygranicznej stacji kolejowej O., a stąd w nocy z 16 na 17 VI 1936 r. zamierzał przekroczyć granicę do Z.S.R.R., w celu odwiedzenia tam swych krewnych. Będąc już w pobliżu granicy, usłyszał strzały i okrzyki „stój”, zaniechał więc swego zamiaru i wrócił pieszo do M. Tu w dniu 17.VI 1936 r. rozmawiał ze świadkiem G., tegoż jednak dnia wieczorem wyjechał do W., a na dowód prawdy podał świadka M., z którym miał rozmawiać w pociągu.
Mimo, że zeznanie to nie wytrzymywało krytyki, natychmiast jednak je sprawdziłem. Gdy zadałem mu pytanie, po której stronie znajduje się przygraniczna st. kol. O., na której wysiadł— odpowiedział nietrafnie, również nie mógł wskazać nazwisk i miejsca zamieszkania swych krewnych w Z.S.R.R. Dowództwo kompanii K.O.P. w miejscu, gdzie O. słyszał rzekome strzały i okrzyki zakomunikowało, że w nocy z dnia 16 na 17 VI 1936 r. na tym odcinku granicy panował całkowity spokój i nie padł żaden strzał.
Prawie jednocześnie ze złożeniem dodatkowego zeznania przez O., ujawniłem w areszcie drugi gryps, pisany przez niego do świadka M., którego prosił, by zeznał, iż w dniu 17.VI wieczorem widział go jadącego pociągiem do W.
Zebrane poszczególne poszlaki po dokładnym sprawdzeniu stanowiły już na przewodzie sądowym dowody winy i sąd okręgowy, biorąc pod uwagę jego poprzednią karalność, skazał O. na 4 lata więzienia, a po odbyciu tej kary — na umieszczenie w zakładzie dla przestępców niepoprawnych.
W zakończeniu pozwolę sobie nadmienić, że laska odnaleziona na miejscu przestępstwa, która była pierwszym śladem, nie stanowiła jednak poważnego dowodu rzeczowego, konkretnie bowiem nikt nie stwierdził, że była ona własnością O.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 34/1938, przodownik P. P. Bernard Miszk