Kleptomanka
Do jednego z największych magazynów jubilerskich w Paryżu weszła pewnego dnia wytwornie ubrana kobieta i poprosiła o pokazanie jej pierścionka ze szmaragdem. To mówiąc: zdjęła rękawiczki i pokazała jubilerowi noszony pierścionek starej i cennej roboty, dodając, że podoba on się bardzo jej przyjaciółce, której pragnie przywieźć coś podobnego z Paryża.
Jubiler ocenił w mgnieniu oka piękne futro, które kobieta miała na sobie, kosztowną biżuterję i sądząc po cudzoziemskim akcencie, domyślał się, że ma przed sobą bogatą Amerykankę, jedną z tych, które przyjeżdżając do Par ryża, pragnęłyby zakupić wszystko, co tylko zobaczą. Natychmiast więc wyciągnął najdroższe kamienie i pokazywał je klientce. Piękna pani przyglądała się z zachwytem, prowadząc rozmowę, która wykazywała, że zna się na drogich kamieniach, oglądała klejnoty pod światło, cieszyła się ich migotaniem na tle aksamitu pudełek i nie mogła się zdecydować. Pierścionka o takiej robocie, jak chciała, ze szmaragdem — nie było, jubiler przekonał ją jednak dość szybko, że taki sam pierścionek z szafirem też jest bardzo ładny. Po długiem oglądaniu i przymierzaniu, dama pierścionek kupiła, płacąc bez wahania wysoką cenę i prosząc, aby jubiler przyjął należność w dolarach. Potem opuściła sklep, zapewniając uprzejmego jubilera, że powróci niebawem, gdyż potrzebna jest jej jeszcze broszka.
W chwilę później, układając pudełka pokazywane klientce, zauważył jubiler brak pierścionka z perłą. Szukano go w całym sklepie, zaalarmowano personel i miano właśnie wezwać policję, gdy do sklepu wszedł elegancki pan z monoklem w oku. Podszedł do właściciela sklepu i zapytał, czy nie była u niego przed chwilą pani, której opis zgadzał się najzupełniej z wyglądem klientki, która niedawno wyszła.
- Była — odpowiedział jubiler.
- Chciałem się właśnie dowiedzieć, czy nic podczas jej bytności nie zginęło.
- Ach, więc to zawodowa złodziejka — zawołał jubiler, sądząc, że ma przed sobą wywiadowcę policyjnego.
Elegancki pan skrzywił tlę.
- Ech nie — odpowiedział cierpko — to moje żona.
Jubiler zmieszał się i ze zdziwieniem patrzył na przybyłego, który mu spokojnie tłumaczył.
- Żona moja cierpi na kleptomanją. Chodzi wiec ze nią stale agent, który mi daje znać, Ile razy wejdzie do Jakiego sklepu. Jaka jest cena przedmiotu, który zaginął?
Jubiler wymienił cyfrą. Pan wyjął książeczkę czekową, wpisał czek na wymienioną sumą i wręczył go jubilerowi ze słowami:
- Nazywam sią Brown. Mieszkamy w Hotelu Majestic. Jeżeli moja tona przyjdzie tutaj i cośby panu przytem znowu zginęło, zechce pan rachunek za zaginione rzeczy przysłać do mnie do hotelu.
Po wyjściu pana Browna piękna pani, cierpiąca na kleptomanję i jej mąż, płacący z takim spokojem jej rachunki, byli tematem długich rozmów w sklepie jubilera. Wystawiony czek zapłacono natychmiast. Jubiler zasięgnął informacyj o dziwnej parze, które wypadły jak najpomyślniej. Okazało sią, że byli to Amerykanie którzy po raz pierwszy bawili w Europie.
Odtąd stosunki między jubilerem a państwem Brown ułożyły sią jak najlepiej. Co jakiś czas wpadała do sklepu pani Brown, kupując to broszką, to papierośnicą, to bransoletką, ściągając przytem pokryjomu coś z biżuterji o większej wartości Natychmiast po jej odejściu Jubiler zawiadamiał o tern pana Browna, który kazał sobie rachunek przysłać lub też w ciągu kilku dni sam wstępował i regulował należność.
Wreszcie pewnego dnia zniknął ze sklepu podczas bytności pani Brown przepiękny, niezmiernie kosztowny naszyjnik z różowych pereł. Jubiler zadowolony, że w ten sposób sprzedał bardzo cenną rzecz, na którąby pewnie nie tak łatwo znalazł nabywcą, zatelefonował jak zwykle do pana Browna. W hotelu Jednak odpowiedziano mu, że właśnie przed kilku dniami pan Brown wyprowadził sią z żoną do własnej willi pod Paryżem. Adresu dokładnego w hotelu nie posiadano. Jubiler pewny, że pan Brown lada dzień sią zjawi i jak zwykle ureguluje rachunek, czekał cierpliwie przez cały tydzień, potem Jednak zaczął sią niepokoić. Rozpoczęto więc poszukiwania. Okazało sią, że państwa Brown jednocześnie poszukuje klika sklepów jubilerskich z rozmaitych dzielnic Paryża We wszystkich pani Brown była znana jako kleptomanka, mąż jej zaś płacił rachunki aż do chwili, gdy wzbudziwszy absolutne zaufanie, znikali, zabierając jakiś klejnot niezmiernie kosztowny.
Ponieważ kilkanaście dni minęło od ostatniego ukazania sią pomysłowej pary, wydawaćby sią mogło, te poszukiwania nie dadzą rezultatu. Przypadkowo jednak trafiono na ślad bardzo szybko. Jeden z chłopców hotelowych przypomniał sobie, że parą tygodni wcześniej odnosił do przyjaciółki pani Brown, zapomnianą przez nią w hotelu torebkę. Zapamiętał na szczęście adres, z którego skorzystano, kontrolując jej korespondencję. Niebawem rzeczywiście nadszedł list, w którym z łatwością domyślono się autora. Zręczną parą odnaleziono w Wiedniu i postawiono przed sądem.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 2/1928, Z, zdj. NAC