Aktualności

Daleka podróż

Data publikacji 05.12.2021

Pani Marcelina była gotowa do drogi. Pośpiesznie układała drobiazgi do walizki i nagliła służącą: - Prędzej, moje dziecko, prędzej. Czuję, że dziś otrzymam list albo depeszę i pojedzieny wieczorem. Służąca potakiwała łagodnym ruchem głowy, patrząc pobłażliwie i z lekkim smutkiem na krzątającą się panią.

Co kilka tygodni miewała pani Marcelina podobne przeczucia, które zmuszały ją do pakowania walizki, zostawiania poleceń znajomym. Codziennie zaś niezależnie od przeczuć studjowała mapę, nakreślając plan przypuszczalnej dalszej podróży i otwierała drzwi, słysząc na schodach ciężkie kroki listonosza, pytaniem niezmiennem:

- Czy jest list dla mnie?

A listonosz, chociaż wiedział dobrze, że niema, udawał, że przeszukuje swoją torbę, jakby nie miał odwagi odpowiedzieć odrazu:

- Niema, może jutro nadejdzie.

Pani Marcelina cofała się biada i zmartwiona w głąb mieszkania. Stan gorączkowego podniecenia, w którym trwała zwykle przez całe rano, mijał i aż do obiadu ogarniała panią Marcelinę niechęć, apatja i zwątpienie. List nie nadejdzie nigdy! Janek zapomniał lub zachorował i nie odezwie się wcale! Może zresztą ktoś rozmyślnie przejmuje listy tak bardzo oczekiwane?

Po obiedzie otulała Franciszka swoją panią szczelnie pledem i pani Marcelina zasypiała snem zmęczonym i krótkim, podczas którego nie zapominała ani na chwilę, że list od Janka znowu nie nadszedł.

Budziły ją zwykle odwiedziny którejś z sąsiadek. Przy gorącej kawie ożywiała się nieco. Elektryczne, jasne światło pochłaniało poprzednie smutki i niepokoje. Po raz tysiączny chyba opowiadała pani Marcelina zawsze tak samo wzruszonym drżącym głosem o scenie pożegnania z synem. Mówiła o chwili, gdy nieszczęśliwy i spłakany, jak małe dziecko, zjawił się nagle u niej w mieszkaniu, tern samem co teraz—i opowiadał z rozpaczą o niewiernej kochance, powtarzając:

- Nie umiem żyć bez niej, nie umiem.

Nie mogła wówczas zrozumieć i nie rozumiała dotychczas tej przewrotnej kobiety, która odważyła się zdradzić jej pięknego, mądrego chłopca.

- Różne bywają kobiety — wzdychała sąsiadka.

Znacznie już spokojniej opowiadała pani Marcelina o tem, jak użyła całego swego wpływu i przy pomocy długich rozmów, tkliwych pieszczot, licznych perswazyj zdołała nakłonić syna, by ostatecznie zerwał z niewierną kochanką.

- Przysiągł na moje życie, że nie zobaczy jej więcej — powtarzała pani Marcelina uroczystym głosem i zamyślała się.

Myślała o długich dniach, gdy Janek ponury i zły czekał na coś, sam wstydząc się przyznać na co czeka. Myślała o chwilach czułości syna do niej, gdy spędzał z nią całe wieczory, nie mówiąc już o swojem cierpieniu, lecz projektując wyjazd i kreśląc plany wspólnego życia.

- Jak tylko się urządzę, przyjedziesz do mnie, mamo. Będziemy zawsze razem. Nie masz już nikogo poza mną na świecie, o ja też jestem sam zupełnie — mówił.

- Przyjadę, gdziekolwiek będziesz, nawet na koniec świata — mawiała pani Marcelina, patrząc z dumą i zachwytem na ukochanego syna, poza którym rzeczywiście nie posiadała nikogo aa święcie.

Opowiadała dalej o chwili, gdy wyjeżdżał. Odprowadziła go na dworzec. Nie czuła wcale, że go traci, chociaż wyjeżdżał tak daleko. Nią czuła lęku ani zmartwienia. Patrzyła ufnie na mętne okna wagonów, na połysk ciągnących się w nieznaną przestrzeń szyn. Janek stał nieruchomy i apatyczny. Na chwilę ożywił się, spojrzawszy na jakąś panią, której sylwetka wydala mu się znajomą. Lecz to nie była ta, o której myślał. Spojrzał więc na matkę, zawiązującą mu szalik na szyi i powiedział cicho:

- Ty przyjedziesz do mnie, mamo, napewno, gdziekolwiek będę.

- Napewno — odpowiedziała. — Gdziekolwiek będziesz. Jak tylko mi napiszesz, zaraz przyjadę. Możesz być o to zupełnie spokojny.

Janek wyjechał.

Przysłał kilka listów, w długich odstępach czasu jeden od drugiego, chaotycznych i niespokojnych. W ostatnim zawiadamiał, że czuje się zmęczony, ale ma zamiar urządzić się na stałe i jak tylko wybierze ostatecznie miejsca zamieszkania, napisze, aby do niego przyjechała. List ten utrzymany był w tonie bardzo czułym i troskliwym. Prosił, by nie niepokoiła się o niego, że myśli o niej i pamięta.

Potem nastąpiło nieprzerwane niczem milczenie. Dlaczego nie pisnł, pani Marcelina nim wiedziała, chociaż tłómaczyła to sobie na rozmaite sposoby.

- Może spotkał się znowu z tamtą kobietą? — pytały nieśmiało sąsiadki.

Lecz pani Marcelina oburzała się niezmiennie. Przysiągł przecież na jej życie, a zawsze był czułem, kochającem dzieckiem. Tu następowało pokazywanie licznych podarunków od Janka, począwszy od ręcznych robót, które wykonywał jeszcze w szkole.

Ożywiona rozmową, wybierała się czasami pani Marcelina na krótką przechadzkę, a krótką, bo przecież w międzyczasie mogła nadejść wiadomość od Janka. Szła szybko, odczuwając w miarę oddalenia się od domu coraz silniej swoją samotność. Miasto przerażało ją. Rozszalałe samochody goniły niewiadomo kogo, tramwaje dzwoniły na alarm, w powietrzu zapałały sir ostrzegające przed czemś lampki świetlnej reklamy. Pani Marcelina obawiała się. Była sama. Bolesne wspomnienie łączvło ją z czasami, gdy szczęśliwa i spokojna prowadziła przez ulicę małego Janka lub gdy później ten sana Janek, wyrosły już na dorosłego mężczyznę — ją prowadził. Teraz była sama. Zewsząd czyhało na nią niebezpieczeństwo łub smutek.

Zapadający mrok przesłaniał sobą postać jej syna pani Marcelina, zbłąkana w ulicznym hałasie,  czuła, że Janek od daj a się od niej coraz bardziej, że nie potrafi go znaleźć nigdy. Wracała pośpiesznie do domu i tam w świeżości białych, czystych firanek, wiszących przy oknach, znajdowała uspokojenie swoich rozrzuconych myśli.

Wieczorem kładła się pani Marcelina do łóżka. Franciszka czytała jej gazetę i pobłażliwie słuchała planów dalekiej podróży. Potem gasiła lampę i mówiła dobranoc głosem łagodnym i troskliwym.

- Dobranoc—odpowiadała pani Marcelina i usiłowała zasnąć.

Lecz ciemności przerażały ją znowu. Zaciemniały wyjazd do Janka, osłaniały wrogą mgłą tą daleką podróż, którą miała kiedyś odbyć, uwydatniały wszystkie złe myśli, wątpliwości i zmartwienia. Ze smutkiem zastanawiała się wtedy, czy wszystkie jej nadzieje nie są tylko uporem maniaczki, czy kiedykolwiek odbędzie naprawdę tę podróż do syna, czy nie mają jednak słuszności liczne znajome, myśląc, że opętała go znowu tamta kobieta, czy nie za-pomniał o matce łub wstydzi się, że złamał przysięgę? Może jest chory, może nie żyje? Może żyje, lecz wcale nie chce jej mieć przy sobie? Cóż wiedziała ona o tym dorosłym mężczyźnie prócz tego, że jest jej synem?

I zmęczona temi wszystkiemi myślami, długą nocą, która rozciągała się w nieskończoność. pani Marcelina zapalała światło i brała do ręki fotografję, która wyobrażała Janka, gdy miał lat sześć. Ten Janek był niezaprzeczalną jej własnością, nie znał nikogo poza nią, słuchał z zachwytem jej opowiadań i solennie obiecywał wybudować pałac dla niej, jak dorośnie. Widok dziecka uspokajał ją i rozczulał jednocześnie. Patrząc na fotografję, pani Marcelina płakała. Lecz były to raczej łzy uspokajania się po długiej rozterce, niż rozpaczy. Duże oczy dziecka na fotografji obiecywały wypełnienie wszystkich przyrzeczeń. I pani Marcelina zasypiała przekonana, że nazajutrz napewno nadejdzie list od Janka.

Tak mijały dni ciągłego oczekiwania, przygotowań do podróży, pakowań walizki, ciągłych nadziei i rozczarowań. Pani Marcelina czekała, chorując coraz częściej. Lecz nawet podczas najsilniejszych ataków, przykładając kompres do bijącego mocno serca, nie zapominała nigdy wysłać Franciszki na schody w chwili, gdy listonosz przechodził.

I oto któregoś dnia wszystkie sąsiadki pani Marceliny zostały zaalarmowane przez listonosza wiadomością, że oczekiwany list naprawdę nadszedł. Po drodze do pani Marceliny pokazywał wszystkim mieszkającym na tych samych schodach dużą kopertę z obcą, nieznaną marką. Wywołało to zrozumiałe zdumienie. Więc oczekiwanie starej maniaczki miało się skończyć, więc wyjedzie naprawdę?

Jedna tylko pani Marcelina przyjęła list z taką miną, jakgdyby była pewna, że właśnie tego dnia nadejdzie.

- Franciszko—powiedziała—pakuj rzeczy, dziś pojadę napewno.

Usiadła na krześle, gdyż bijące coraz silniej serce nie pozwalało stać jej dłużej i drżącemi rękoma otworzyła kopertę oczekiwanego od lat listu.

W kilka chwil później któraś z sąsiadek weszła do jej mieszkania, pragnąc dowiedzieć się dalszych nowin. Zastała Franciszkę przykładającą kompres nieruchomej pani Marcelinie i wołającą o pomoc. List, leżący teraz na podłodze, zawiadamiał o śmierci Janka, który już rok temu popełnił samobójstwo.

Gdy przybył doktór, pani Marcelina leżała na swym łóżku sztywna i spokojna. Nie czekała już na nic, wiedziała wszystko. Pani Marcelina nie żyła.

Niedomknięte jej oczy spoglądały uparcie na fotografję małego Janka, zapewniając go czule, że spełniła obietnicę i dowiedziawszy się o losie syna, bez wahania udała się w dalszą podróż w zaświaty, śpiesząc—do niego.

Źródło: „Na Posterunku”, nr 23/1928, Zofja Dromlewiczowa, zdj. NAC

  • Widzowie obserwujący defiladę. Na pierwszym planie chłopczyk w stroju ułana salutuje uczestnikom defilady
Powrót na górę strony