W wilię na Podhalu
W obyczajach góralskich i zwy¬czajach zachowało się moc prastarych wierzeń, wróżb i przesądów. Zwłaszcza noc wigilijna osnuta jest całą siecią obrzędowości i powiarek pochodzących z pradawnych czasów.
Wieczór wigilijny ma w wierzeniach ludu podhalańskiego szczególną moc ściągania szczęścia na cały rok następny, byle uczynić radość pewnym warunkom, obrzędom, przestrogom. Trzeba się w ten wieczór zachować, jak każe obyczaj odwieczny Każdy niemal krok ma w ten dzień osobliwe znaczenie i zapowiedzi na cały rok.
W wilię z samego rana góral zaprzęga konie i chybko pomyka w las po drzewo — chybko, żeby tylko z żadną babą się nie spotkać nigdzie aż do pierwszej gwiazdy na niebie Bo baba, czy swoja, czy cudza, w dzień wigilijny nieszczęście wróży. Więc przed nieszczęściem chłop w las ucieka, biorąc za pazuchę tylko lada co na przegryzkę.
Zwijają się ludzie tego dnia jak najżwawiej. I chłopi w lesie, i baby przy garnkach. Bo kto w wilię nie jest przy robocie rączy, tego przez cały rok robota goni.
Ciekawa rzecz, że jedna z powiarek wigilijnych wiedzie do małych przestępstw. Mianowicie wierzą, że rzecz skradziona dnia tego pomnaża majątek. Podkradają się więc sąsiadki wzajem.
Gdy zbliża się wieczerza, matka liczy łyżki, kładąc na stole—musi być do pary, inaczej ktoś z biesiadników umarłby w roku. Szukają więc samotnika lub biedaka jakiego i zapraszają do stołu, jeśli domowników jest liczba nieparzysta.
Potraw na wieczerzę ma być dużo—i krupy, i kapusta, i groch, i śliwki słodkie. Nie wolno tknąć żadnej, póki nie wejdzie dziadek ze skopkiem siana i nie podłoży go pod misą oraz w kącie postawi. Nabiera przy tym z kieszeni owsa i rozrzuca suto po izbie. Niech będzie wszystkiego obfitość przez cały rok — jak potraw na stole, siana w kącie i owsa po podłodze. Potrawy jeść należy w przepisanym porządku — najprzód krupy, na ostatku śliwki, broń Beże inaczej, bo przez cały rok będą zwady i waśnie w domu.
Po wieczerzy chłopcy biegną do najbliższego płotu i chwytają za żerdki. Jak żerdź w skórze, dostanie żonę bogatą — jak bez skóry, żona będzie goła jak ta żerdka, a jak który nie trafi na żerdkę, to mu pisane kawalerstwo stare.
Dziewczęta zaś stają przed chałupą i nasłuchują gdzie psy szczekają. Która pierwsza usłyszy, pierwsza wyjdzie za mąż. Skąd słychać psa, stąd przyszły mąż przybędzie do dziewczyny.
Starzy zostają w chałupie i przylepiają szczypty opłatka do szyby w oknie—czyj opłatek zleci do rana, temu los ile wróży, ten przyszłej wilii nie doczeka.
Wreszcie wszyscy myją się w misie, do której rzucają srebrny pieniądz. Aby wszyscy tacy zdrowi byli, jak to szczere srebro.
Potem idą górale na pasterkę. A po pasterce przychodzą do chałup podłaźnlcy — tacy młodzi goście, co zamierzają się żenić z dziewczyną z domu. do którego przybywają, albo przybywają się przeprosić, jeśli się gniewali, albo z inną dobrą sprawą przychodzą. Podłaźnlcy muszą być weseli, ładnie w nowe cuchy i portki ubrani, A wchodząc śpiewają gaździe życzenia wszelkiej pomyślności:
Coby się wam darzyło, mnożyło w każdym kątku po dziesiątku, w komorze, w oborze, wszędy dobrze.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 52/1938