Aktualności

Sprzedany tramwaj

Data publikacji 12.12.2021

Pewnego dnia przyjechał do Warszawy mieszkaniec małego miasteczka, zbogacony niespodziewanym spadkiem. Człowiek ów pragnął osiedlić się na stałe w stolicy i ulokować w odpowiedni sposób otrzymane pieniądze. Przyjaciele i krewni z prowincji namawiali go na kupno dorożki samochodowej, twierdząc, że daje to, stały, duży i pewny dochód.

Przyjezdny rozglądał się wiec za taką dorożką, słuchając rad nowo poznanych ludzi w Warszawie, gdyż w stolicy znalazł się po raz pierwszy w życiu, stosunków nie znał i pod wpływem słuchanych wciąż rad, z których każda była inna, wahał się, nie wiedząc, co czynić. Między innemi poznał jakiegoś mężczyznę, który przedstawił mu się jako znany kupiec w Warszawie, serdecznie zaprzyjaźnił, zaprosił do restauracji i niezmiernie zaimponował przybyszowi z prowincji swą przedsiębiorczością, energją i znajomością stosunków. To też niebawem zwierzył mu się ze swoich wahań i wątpliwości, prosząc o radę. Warszawianin zamyślił się głęboko.

- Dorożkę samochodową? Bardzo dobry pomysł — pochwalił po dłuższej chwili. Mam nawet znajomego, który wyjeżdżając, chce tanio sprzedać. Ale...

- Ale... podchwycił przybyły.

- Ale są jeszcze lepsze interesy—powiedział tonem wyroczni nowy przyjaciel i znowu zapadł w zadumę.

Gdy się z niej ocknął, ciągnął dalej.

- Samochodowa dorożka zarabia dobrze, ale często szyby się biją, opony pękają, czasem szofer kogoś przejedzie i trzeba płacić odszkodowanie.

- Więc?

- Więc można te same pieniądze umieścić tak, aby dawały większy dochód. Tramwaje naprzykład przynoszą o wiele więcej dochodu.

- Tramwaje?

- Ano tak. Ja sam mam parę sztuk na mieście. Tylko że tramwaju nikt nie sprzeda, jak już go ma, bo to za dobry interes, aby go się bez powodu pozbywać.

W głębi duszy przybyły poczuł zazdrość, że nie jest posiadaczem pięknego wozu tramwajowego i westchnąwszy, spojrzał pytająco.

- Więc co zrobić?

- To już chyba samochód kupić. Chyba... chyba że ja sprzedam panu jeden tramwaj, z warunkiem jednak, że z zarobionych pieniędzy będziemy dalej razem robić interesy.

Konferencja przeciągnęła się kilka godzin. Warszawianin tłómaczył szczegółowo, jakie to są korzyści z posiadania tramwaju, ile osób niemi jedzie i wreszcie obaj postanowili sprzedawany objekt obejrzeć. Zaprowadził więc na przystanek tramwajowy nabywcę, który, nie orientując się, że wszystkie wozy tramwajowe należą do magistratu, myślał, że różni ludzie mają po jednym lub po kilka wozów tramwajowych, które puszczają na miasto, na zarobek, tak jak dorożki.

Przyszedłszy do najbliższego przystanku tramwajowego i pokazując przyjezdnemu przejeżdżające wozy, Warszawianin zaczął mówić:

- Nie, ten numer nie mój. O ten, co teraz jedzie, to do mnie należy, ale tego sprzedać nie mogę, bo go darowałem żonie na imieniny. Jeszcze poczekamy chwilę, zaraz przejedzie moja osiemnastka.

Rzeczywiście po kilku minutach podjechała osiemnastka, do której obaj weszli. Przybyły chciał kupić bilet, lecz przyjaciel oburzył się.

- Co, w moim tramwaju?

I podał jakąś karteczkę, na której konduktor coś przedziurkował.

Taki obrót sprawy zaimponował przyjezdnemu, który nie orjentował się, że Warszawianin okazał konduktorowi poprostu kartkę na 10 przejazdów, którą można nabyć w każdym tramwaju. Skąd bowiem mógł wiedzieć naiwny przyjezdny, że istnieje taki rodzaj biletów dla wygody ludzi, którzy wolą zgóry zakupić taką kartę na 10 przejazdów i okazywać ją konduktorowi do stopniowego dziurkowania, niż szukać za każdym razem drobnych, czekać na ewentualne wydanie reszty i t. p. kłopoty?

- Jak tam nasze sprawy? — zapytał następnie Warszawianin konduktora — zbierze się do wieczora z dwieście złotych?

- Pewnie się i zbierze—odpowiedział konduktor, pobrzękując pełną torbą i uważając zwrócenie się nieznanego pasażera za niewinny żart, chęć pogawędzenia.

Po tej wymianie zdań, która upewniła przyjezdnego, że Warszawianin musi być właścicielem tramwaju, skoro tak pewnie pyta konduktora o obrót i skoro ten tak skwapliwie mu zdaje relację, usiedli obaj na ławce i obserwowali wchodzących. Tramwaj był pełen, ludzi przybywało co chwila. Każdy płacił swoje dwadzieścia groszy, które konduktor wkładał do torby.

- Prędki zarobek i łatwy—chwalił mniemany właściciel tramwaju— każdy płacić przecież musi. Zresztą to najlepsza linja. Najwięcej ludzi w tej okolicy mieszka.

Oszołomiony przybysz z prowincji, na którym tłumy przechodniów, auta, tramwaje, gwar i zamieszanie wywierały przez cały czas szalone wrażenie, zdecydował się.

- A więc dobrze — kupuję tę osiemnastkę—zawołał.

Natychmiast nastąpiło oblewanie kupna. Nowi wspólnicy i przyjaciele wypili bruderszaft, ucałowali się i podpisali umowę między sobą. Na mocy tej umowy tramwaj oceniono na dwanaście tysięcy złotych, przyczem kupujący wpłacał pięć tysięcy złotych odrazu, a resztę w dwóch ratach. Dochody z tramwaju mógł pobierać natychmiast, zgłaszając się z odpowiedniem poświadczeniem do remizy tramwajowej co wieczór. Nastąpiło czułe pożegnanie.

Nazajutrz zaś wieczorem ku największemu zdumieniu funkcjonarjuszów tramwajowych zgłosił się do remizy człowiek, który pokazując spisaną umowę i poświadczenie, zażądał dania mu dziennego dochodu z tramwaju Nr. osiemnasty i zawołania jego konduktora. Z początku przypuszczano, że przybysz jest nietrzeźwy lub umysłowo chory, później jednak przekonano się, że jest to tylko ofiara niezmiernie zręcznego oszustwa. Skierowano go więc do policji.

Od tej chwili sprawa potoczyła się zwykłym torem. W albumie przestępców szybko rozpoznał oszukany swego nowego przyjaciela. Był to znany z różnych sztuczek, niezmiernie sprytny złodziej. Zaaresztowano go po jakimś czasie, gdyż nie zdążył się jeszcze zbyt daleko ukryć i zwrócono znalezioną przy nim część wyłudzonych pieniędzy; resztę zdążył już wydać.

Prawdopodobnie był to jedyny na świecie wypadek sprzedania i nabycia tramwaju.

Źródło; „Na Posterunku”, nr 14/1928, Z. D., zdj. NAC

  • Tramwaj na ul. Puławskiej w Warszawie
Powrót na górę strony