Z teki kryminalisty. Papierowa torebka cz. 4
Kobieta oddaliła się. Przez niedomknięte drzwi, stojąc na korytarzu, słyszałem: „Słuchaj, jest tu jakiś człowiek bez jednej ręki i chce z tobą rozmawiać." „Niech wejdzie" — odparł. Kobieta pojawiła się znowu i wezwała mnie, abym wszedł do mieszkania. Ostrożna i podejrzliwa, kazała mi iść przed sobą. Przez mały korytarzyk, napełniony duszącym dymem, dotarliśmy do pokoju, w którym stały oddzielnie dwa łóżka przy ścianie. Na krześle leżał tobół brudnej bielizny. Na jednem z łóżek—jeszcze w bieliźnie—siedział mniej więcej 42-letni, silnie zbudowany, barczysty mężczyzna i wkładał skarpetki. Przy wejściu bezrękiego gościa, podniósł ciekawie głowę, pokrytą gęstą, rdzawą, kręconą czupryną.
- Dzień dobry, jak się masz, Karolu? — rzekłem.— Na twarzy Wollwitza odmalowało się zdumienie.
- Człowieku, ja cię przecie nie znam?
- Ale ja was znam!
Oszołomiony mą śmiałością patrzył bezradnie, jak z pod płaszcza bezrękiego gościa błyskawicznie wysunęła się zdrowiuteńka prawica z pistoletem w dłoni.
- Wollwitz, w imieniu prawa aresztuję was!
Rozległ się krótki doniosły gwizd, poczem jeszcze trzech mężczyzn wpadło do pokoju i nałożyło zaskoczonemu przestępcy kajdany.
A teraz samochodami udaliśmy się do dalszych podejrzanych. Jeden po drugim zostali wyłowieni ze swych kryjówek. Żaden z nich nie miał pojęcia, że równocześnie jego kompani zostali wyrwani z domowych pieleszy. Żadnemu z nich nie powiedziano również powodu aresztowania. Szybko przewieziono ich do Prezydjum Policji i umieszczono w oddzielnych celach. Z ulgą spojrzeliśmy sobie w oczy—to nam się udało! Ale jak postępować dalej? Jakiż materjał dowodowy posiadaliśmy przeciwko owym czterem ujętym podejrzanym? Tylko papierową torebkę! Jasnem było dla mnie, że dodatni wynik w tym wypadku osiągnąć można jedynie przez jakieś dobrze i w odpowiedniej chwili zastosowane podejście, jakiś znienacka przeprowodzony, a w najsłabsze miejsce skierowany atak. Któryż z aresztowanych wydaje się najmniej zepsutym człowiekiem, a równocześnie najmniej doświadczonym przestępcą? Ów wykolejony aktor. A więc — postanowiłem wziąć go na pierwszy ogień.
W międzyczasie siedział przede mną w mej kancelarji pewien osobnik aresztowany podczas ostatniej nocy. Posądzano go o popełnienie napadu bandyckiego, połączonego z zabójstwem. Był to krępy, niezdarny, rumiany parobczak, który przybity zupełnie, płacząc zapewniał mnie o swej niewinności. Na dany przede mnie znak wprowadzono aktora. Ciekawie rozglądał się po skromnym pokoju, poczem skupił całą uwagę na siedzącym przed moim biurkiem złamanym i zapłakanym mężczyźnie. Przerwałem natychmiast dalsze przesłuchanie i powstałem uprzejmie z miejsca.
- Zmuszony jestem prosić pana o chwileczkę cierpliwości. Zechce pan zająć miejsce— zwróciłem się do aktora, przyczem wskazałem krzesło stojące pod oknem.
Na twarzy aktora odmalowało się bezgraniczne zdumienie. Został on zupełnie zaskoczony tak wyszukanie uprzejmem przyjęciem. Teraz skierowałem jeszcze kilka pytań do przesłuchiwanego, a następnie rozkazałem go wyprowadzić. Złamany, chwiejnym krokiem podszedł on do drzwi, tam zatrzymał się i zrozpaczony, łamiąc ręce, zwrócił się jeszcze raz do mnie temi słowy:
- Panie urzędniku, na miłość Boską, proszę mi wierzyć, że tego napadu i zabójstwa nie popełniłem i wogóle nic o tem nie wiem.
Aktor obserwował tę scenę z naprężoną uwagą. Twarz jego pokryła się bladością. Teraz nadszedł krytyczny moment. Z uprzejmym uśmiechem poprosiłem go, aby zechciał zająć miejsce obok biurka. Gdy usiadł, tonem zupełnie spokojnym, jakgdyby wtrącając mimochodem, zapytałem go:
- Ponieważ mówimy właśnie o morderstwie, chciałbym wiedzieć, dlaczego właśnie pan dopuścił się tak strasznego przestępstwa?
Aktor okazał się złym komedjantem, drgnął konwulsyjnie, jego blada twarz stała się siną, uderzył głową o kant biurka i szlochając wyszeptał:
- Ach, niestety, nie wiedziałem o tem, że go mają zamiar zamordować!
Nieznośne dotychczasowe napięcie moich nerwów ustąpiło miejsce nie dającemu się wogóle określić wewnętrznemu zadowoleniu. Mój wierny pomocnik, siedzący dotychczas spokojnie i biernie w głębi pokoju, zerwał się z miejsca i odetchnął głęboko, dając w ten sposób do zrozumienia, jak wielką ulgę sprawiło mu to zeznanie aktora. Teraz następowało jedno przyznanie się za drugiem. Nawet Woilwitz—wprawdzie ostatni—zbity zupełnie z tropu dowodami, które zdobyliśmy, widział się zmuszonym do zaniechania dotychczasowego stanowczego-zaprzeczania współudziału w zarzucanem mu przestępstwie. Z zeznań jego wspólników coraz wyraźniej uwidoczniało się bestjalstwo tego przestępcy. Ileż morderstw planował on i usiłował dokonać w ostatnich miesiącach. Oto naprzykład, w jakiś czas przed popełnieniem napadu i mordu w Kallies, usiłował Woilwitz wraz z Frytzem Kajdaniarzem i aktorem podpalić w celach rabunkowych pewien wiatrak. Ustalił on zgóry ze swymi wspólnikami dokładnie sposób zamordowania właściciela wiatraka w razie gdyby śpieszył ratować palący się warsztat swej pracy. Bardzo poglądowo opowiadał aktor o tem, jak pod kierownictwem Wollwitza z drzewa należącego do właściciela wiatraka i suchej choiny układali olbrzymi stos wokoło tej budowli i jak ich niecne zamierzenia skutkiem niespodziewanej ulewy zostały wniwecz obrócone. Następnie poznał Wollwitz owego mężczyznę z Kallies. Tak samo jak wykolejonego aktora, potrafił on wykorzystać bezrobotność i nędzą materjalną tego człowieka do swych zbrodniczych, celów. Od niego posiadł wiadomość o istnieniu bogatego, skąpego Abrahama i na podstawie tych informacyj ułożył cały plan napadu, który później, jak widzieliśmy, z taką precyzją został wykonany, chociaż nie przyniósł sprawcom takiego łupu, jakiego się spodziewali. Gzbrojeni w nabite Mausery oraz— na wszelki wypadek — butelkę eteru, na rachunek Wollwitza udali się 4 klasą do Kallies. Człowiek pochodzący z tej miejscowości,— aby nie być poznanym — opuścił pociąg już o jedną stację wcześniej i pieszo udał się na czaty w pobliże domu Abrahama, a do swoich kompanów przyłączył się dopiero po dokonanem przestępstwie. Wollwitz namawiał ich podczas nocnej jazdy powozem restauratora do zastrzelenia woźnicy celem pozbycia się w ten sposób świadka ich rozmowy i przywłaszczenia sobie koni wraz z powozem. Krwawa zbrodnia ta nie została wykonana tylko dlatego, ponieważ aktor i człowiek z Kallies, przerażeni zabójstwem Abrahama, nie chcieli się na to zgodzić.
W lecie w 1921 r został Wollwitz przez Sąd Przysięgłych w Koszalinie skazany na karę śmierci, a pozostali trzej na długoletnie ciężkie więzienie. Tak oto przedstawia się historja papierowej torebki i nejpiękniejszego wyniku, jaki osiągnąłem podczas swej długoletniej służby policyjnej.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 10/1928, zdj. NAC