O Gzymsie i balkonie historia cz. 1
W mieście, którego nie nazwę, na ulicy Horodniczańskiej Nr. 27 stoi dom jednopiętrowy, którego fasada przypomina biblijnego nędzarza pokrytego brzydkiemi wrzodami. Gdyby minister spraw wewnętrznych zobaczył ten dom, jego zamiłowanie do porządku doznałoby śmiertelnej obrazy. Ale minister nie był jeszcze (niestety) w tem mieście i nie słyszał nigdy o ulicy Horodniczańskiej, a tem bardziej o domu Nr. 27! W tym domu na pierwszem piętrze zamieszkał w pokoju z balkonem Izydor Kępka, krawiec, człowiek zewszechmiar godny, choć jego arcydzieła marynarkowe rzadko pasowały do ramion i kieszeni jego klientów.
Pan Kępka miał dobre serce i kiedy przyszedł do niego Apolinary Gzyms, trochę malarz, a zupełnie poeta, zgodził się uczynić ubranie na raty. Gzyms, jak to on: przymierzył, obejrzał, poskrobał paznokciem materjał, co miało oznaczać wielkie w tej dziedzinie znawstwo, zapłacił 20 złotych jako pierwszą ratę i poszedł (tu autor nie może się wstrzymać od uczynienia uwagi o łatwowiernych krawcach).
Lecz miało się stać inaczej. Po miesiącu zjawił sią Gzyms w bardzo poważnym stanie, bo w nowem ubraniu, i z godnością wręczył panu Izydorowi następną ratę. Poczem rozglądając się po skromnej pracowni, zauważył przez nos:
- Ciepły maj?
- Aj, żeby go choliera! Ja dziś palił piec...—odrzekł pan Kępka.
- To nic — pocieszył go Gzyms — w czerwcu będzie cieplej.
- Czemu nie? Może być.
I nastąpiło dość długie milczenie. Pan Izydor szył pośpiesznie spodnie dla komendanta policji, Gzyms zasię palił papierosa i patrzał na balkon.
- Panie Kępka — przerwał milczenie Gzyms — pan jest ludzki człowiek, pan jest porządny człowiek, pan nie odmówi mojej prośbie.
Żyd odruchowo pomacał w kieszeni drugą ratę:
- Dla takiego słownego dziedzica ja nic nie odmówię. Pan potrzebuje spodniów?
- Nie.
- To może letkie palto? Ja panu zrobię letnie palto!
- Nie. Ja pana, panie Kępka, proszę o wynajęcie mi na lato balkonu.
- Na co panu mojego balkonu?
- Pan wie, że ja jestem artysta, — zaczął z namaszczeniem Gzyms.
- No!.. — Żyd zamarł w oczekiwaniu bliższego wyjaśnienia.
- Jestem malarzem.
- Uj —ucieszył się pan Kępka — pan mi zrobi nowego szyldu!
- Nie jestem malarzem szyldów—oburzył się Gzyms. — Z pańskiego balkonu widać Niemen i wschód słońca. Chcę malować wschody słońca.
Krawiec zamilkł, zmiażdżony wielkością swego gościa. Chwilę dłuższą szył w milczeniu, poczem szeptem zapytał:
- Nu, a ile?
- Dam panu pięć złotych na miesiąc.
- Pan da sześć...
- Dam panu sześć, — zgodził się Gzyms— i dla porządku spiszemy umowę.
- Po co umowę? Bierz pan balkon.
Lepiej dla porządku spiszemy kontrakt.
I rzeczywiście dał krawcowi do podpisania umowę:
„Ja Izydor Kępka, zamieszkały przy ulicy Horodniczańskiej Nr. 27, wynajałem panu Apolinaremu Gzymsowi balkon na pracownią malarską, podczas letnich miesięcy".
Żyd podpisał i zapytał:
- A patrzeć można?
- Na co?
- Na to malowanie.
- Nie — uciął krótko Gzyms, poeta i malarz. — To mi przeszkadza w pracy.
- Strasznie delikatne ludzie, te artysty, zdumiał się krawiec Kępka, ale nic nie powiedział, gdyż Gzyms wspaniałym gestem wyjął z bocznej kieszeni sześć złotych i wręczył ruchem magnata.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 24/1928, Juliusz Wirski, zdj. NAC