Pies policyjny
Kupcowi Jeremjaszowi Babkinowi skradziono kożuch, pienił się przeto z wściekłości, Ach! jak mu żal kożucha!
- Nie przypuszczacie nawet jaki to był piękny kożuch—mówił do tych, co chcieli i nie chcieli słuchać. Ale znajdę ja złodzieja, niech to kosztuje co chce, a przecież na pluję mu w twarz.
Udał się więc Babkin gdzie należy, o przysłanie psa policyjnego. Nieco później przybył na miejsce jakiś człowieczek w czapeczce, z dużem brunatnem psiskiem o niesympatycznej wydłużonej mordzie. Człowiek ten ustawił swego czworonożnego towarzysza na śladach tui pod drzwiami, szepnął jakieś: „pss..“ czy coś podobnego i stanął z boku. Pies wciągnął raz i drugi powietrze, popatrzył zpodełba na ciekawskich — którzy nie chcąc utracić tak niezwykłego widowiska, w międzyczasie tłumnie zjawili się na miejscu—a potem ni stąd ni zowąd zbliżył się nagle do akuszerki Fjokli i obwąchiwał jej spódnicę.
Fjokla kryje się za piecami innych, piesidzie za nią. Fjokla chce iść do domu, pies chwyta za spódnicę i warczy groźnie! Tu akuszerka pada przed policjantem na kolana.
- O tak, jestem zdradzona, nie przeczę, ale tylko pięć wiader drożdży, jak Boga kocham, nie więcej. Aparat także jest, a jakże. Nie przeczę. Wszystko, wszystko znajdziecie w łazience. Przyznaję się do winy, zaprowadźcie mnie do policji.
- A gdzie jest kożuch Babkina? — bada stróż bezpieczeństwa.
- Jej Bohu, o kożuchu nic a nic nie wiem, przysięgam, ale wszystko inne jest najświętszą prawdą. Ukarzcie mnie tylko za to.
Fjoklę odprowadzają. Policjant stawia ponownie psa pod progiem, mówi do niego swoja „pss“ i staje z boku. Kundel rozgląda się momencik po tłumie, potem jak w dym wali wprost na rządcę domu. Ten rzuca się na ziemię z okrzykiem.
- Litości, dobrzy ludzie, darujcie! Albo nie, lepiej zakujcie mnie w kajdeny, gdyż zebrane od was pieniądze za wodę wydałem na wódkę i inne doczesne uciechy.
Lokatorzy rzucają się na rządcę i wiążą mu ręce i nogi. Pies podchodzi tymczasem do towarzysza z pod numeru 7, którego twarz pokrywa się trupią bladością. Drżąc i wznosząc ręce do niebios—towarzysz wola.
- Niestety, jestem winien! Wiedzcie, że sfałszowałem dokumenty osobiste i chociaż jestem zdrów jak ogier, uchyliłem się od pełnienia zaszczytnej służby w obronie ojczyzny. O tak, jestem winien, aresztujcie mnie!
Zdumienie tłumu przechodzi wszelkie granice, słychać tylko trwożne głosy: „Co za pies, co za pies!”
Jeremiej Babkin spoziera bezradnie wokoło, dławi się śliną, wreszcie podaje policjantowi jakieś pieniądze i błaga:
- Kochaniuteńki, odprowadź swego psa, dobrze? Co tam kożuch, niech go djabli wezmą!
Pies jest jednakże już tuż-tuż, staje przed Babkinem i merda ogonem. Zakłopotany Babkin odchodzi na stronę, pies idzie za nim i obwąchuje jego obuwie. Jeremij drży i blednie.
- Tak, tak, — mówi wreszcie złamanym głosem—Bóg widzi wszystko. Jestem skończonym łotrem! O, bracia, to nie był wcale mój kożuch, ja go zwędziłem swemu bratu. Oto patrzcie, jak plączę i żałuję, Hospodi pomiłuj!
Tu tłum rozbiega się na wsze strony. Pies niema już czasu obwąchiwać, tylko chwyta dwu, trzech pierwszych lepszych z brzegu. Wszyscy przyznają się do jakichś przewinień. Ten przegrał pieniądze państwowe; tamten pobił żonę ciężkiem żelazkiem, a trzeci popełnił coś, czego wogóle powtórzyć niepodobna... Podwórze opustoszało, pozostał tylko policjant i pies. Ten ostatni podchodzi do swego pana i władcy, patrzy mu w oczy i macha przymilająco długim ogonem. Policjant blednie, pada przed psem na kolana:
- Kąsaj mnie mocno, kąsaj—powiada — jestem podłym oszustem. Otrzymuję przecież na twe utrzymanie 3 czerwońce, ale z tego 2 zabieram dla siebie!
Co się dalej stało, nie wiem, albowiem widząc to wszystko, chwyciłem kapelusz w rękę, podkasalem poły surduta i starałem się tylko o to, aby w jak najkrótszym czasie znaleźć się jak najdalej od psa...
Źródło: „Na Posterunku”, nr 12/1928, M. Soszczenko (z rosyjskiego tłumaczył J. J.) zdj. NAC