Z teki kryminalisty. Czarna maska cz. 2
W wesołym domku.
Poszły w ruch aparaty telefoniczne i telegraficzne. I wkrótce dowiedziała się Warszawa o tych zbójeckich występach i o tajemniczym trupie, znalezionym w lesie sokołowskim. Policja zaczęła się rozglądać po spelunkach, melinach i różnych dziurach w mieście i na peryferjach. Pewnej nocy zajrzano do knajpy Cygana za cmentarzem. Zastano tam, jak się zresztą tego należało spodziewać, dobrane towarzystwo. Wszystkich zabrano do sprawdzenia, czy czasem (a często to się zdarza) nie mają za sobą jakich poszukiwań, listów gończych i t. p.
W tej knajpie, czyniącej wrażenie mordowni—tak ze względu na miejsce, gdzie się znajduje, jak i na nożowniczy element, z którego składają się tamtejsi goście i bywalcy — od słowa do słowa, ktoś się wygadał, że zabitym pod Sokołowem jest głośny jeszcze z przed wojny Stasiek „Piechotka”. A znała go dobrze—jak się zaraz dowiedziano—prostytutka Rozalja „Sołdat", przezwana tak dla swojego wzrostu i wojowniczego usposobienia, przebywająca w wesołym domku na „Szmulkach" u starej Pesy Pasznikowej.
Rozalja głównie znana była z tego, że miała żydowskiego kochanka. To też nazywali ją „żydowską kochanką". Śmiano się z niej i wytykano ją palcami. Kochankiem tym był znany swego czasu w dzielnicy praskiej „Abramek Choinka", ryzykant pierwszej klasy. Silny, atletycznej budowy drab, który karjerę złodziejską rozpoczął na „furmaństwie", kradnąc z wozów co się da, z koszyków w bazarach; w następstwie wykształcił się na „klawisznictwie", odsiedział parę wyroków drobnych po roku, dwa i trzy, aż ostatecznie przerzucił się na alfonsostwo, a to już z tej racji, że był urodziwy, młody, barczysty i „pięściwy" i że nożem władał bardzo skutecznie. Na pewnej robocie poznał się z Rozalją Sołdat i tak ją usidlił, że dziewka, choć obrotna była i mocna w pięści, drżała przed nim jak liść. Nieraz przecież poczuła już na swoich barkach łapę Abramka.
Przez pewien czas miała trochę swobody, bo „Abramek" poszedł na bandytyzm. W szajkę się zaciągnął. Chciał—jak mówił—więcej zarobić i wyjechać do Buenos-Aires, gdzie alfonsostwo się lepiej opłaca, niż w kraju.
Nie poszczęściło się. Stasiek Piechotka i czarna maska popsuli szyki. Ale Rozalja Sołdat nie martwi się tem. Przeciwnie, w głowie jej powstaje myśl radosna. Widzi w swej wyobraźni Abramka skutego w kajdankach, w celce więziennej. Będzie wolna, samotna. Policja ma go już na oku.
Niebawem — po wywiadach i obserwacji — udano się do wesołego domku na Szmulki. Zastano Rozalję w różowym humorze, rozbawioną, pijaną. Na widok policjantów oprzytomniała nieco. Rozalja zrozumiała, że się coś niedobrego dzieje, jeżeli tyle naraz policji przyszło do niej. Nie daje jednak za wygraną, udaje chwacką i pewną siebie, acz niepewnie stoi, bo nawpół pijana jeszcze, z nogi na nogę przestępuje, a że jest wyszczekana, bierze z miejsca na gadanie.
Tu dziś u mnie nikogo niema. Byli goście, to i poszli. Tu panowie nie mają czego szukać. Bozię kocham. Nic nie wiem.
Ale policjanci wiedzieli kogo mają szukaj.
Rozalja Sołdat również wiedziała, dobrze wiedziała.
Stara Pasznikowa utrzymująca wesoły domek aż się trzęsie, wciska między policjantów, rękami wymachuje, pluje, wrzeszczy, sapie.
Panowie naczelniki miszlą, że u mnie jak u tej Goldy Kozak na Radzyminskiej? U mnie spokojny interes i spokojne goście. Ja Bogu dziękuję, jak są spokojne goście. Ma co mnie awanturniki i hojraki? Dwie tylko u mnie mieszkają. Jak panowie naczelniki widzą — dwa łóżka. Poco więcej, naco więcej? Dzisiaj niema interesu. Jak więcej dżywek i więcej gości — to zaraz szkandał.
- Powiedzcie, czy znacie Staśka Piechotą?
- Ja zawsze chodzę na piechotą, to co ja mam znać jakiegoś Piechotę?
- No, a kiedy był tu ostatni raz Abramek Choinka?
- Abramek Choinka? Bo ja wiem, gdzie un jest? Czy un jest mój kochanek? Ja nie potrzebuje kochanka, Abramek? Co ja z nim mam? Un wyjechał, wyjechał. A gdzie? Bo ja wiem? Ja za nim nie chodzą.
Ale Rozalja Sołdat wiedziała. Wszystkie naraz kolory uderzyły na jej wymarnowaną i zużytą twarz, wypudrowaną i wyszminkowaną. Oczy jej latały na wszystkie strony, wystraszone, czegoś niepewne, A cała zagadka wyjaśniła się wkrótce, gdy ten „gruby agent", wszędzie węszący, zerwał pierzynę z łóżka starej Pasznikowej i wyciągnął za kudły tulącego się w pierzach Abramka Choinkę.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 24/1928, Herman Czerwiński, zdj. NAC