Automobil górą
W drugiej połowie lat 20-tych ekspansja koni mechanicznych w Polsce stała się faktem. Ale po latach niewoli i wyniszczających wojnach nie na wiele było nas wówczas stać. Skarb Państwa świecił pustkami, więc i budżet policji ledwo pozwalał na przetrwanie. Zakupy nowych pojazdów mechanicznych były sporadyczne i w ilościach śladowych.
W tej sytuacji co poniektórzy szefowie komend powiatowych PP, nie mogąc liczyć na hojność przełożonych z KG PP, sami brali sprawy w swoje ręce. Policyjna prasa z satysfakcją odnotowywała takie inicjatywy, dając wyraźne wskazówki, jak można sobie radzić z kryzysem. Na szczęście ten kontrolowany sponsoring i umiejętności menedżerskie szefów jednostek terenowych nie były napiętnowane przez kierownictwo resortu.
W styczniu 1925 r. tygodnik „Na Posterunku” donosił m.in., że policja pow. ostrowskiego, dzięki staraniom swego komendanta, kom. Hornunga, nabyła dla celów pościgowych samochód ford o sile 20 HP, za sumę 4550 zł. Środki na zakup samochodu uzyskano z koncertów, urządzanych przez Policję Państwową, częściowo zaś przyszedł z pomocą sejmik powiatowy, który wyasygnował na ten cel 1000 zł.
Podobnym darem przekonywania wykazał się też podkom. Józef Maciążek, komendant powiatowy PP z Grójca, który „wydeptał” u miejscowego starosty, dr. Gołąba kwotę 5800 zł na zakup 4-osobowego włoskiego fiata.
Fordy, fiaty, chevrolety
Według opinii inż. Witolda Rychtera, prekursora polskiej motoryzacji i znakomitego znawcy jej historii, prawdziwy rozwój automobilizmu w naszym kraju datuje się od przełomu lat 1924-1925. Sprzyjająca koniunktura gospodarcza spowodowała wówczas ożywienie na rynku samochodowym, czego wynikiem był znaczny import pojazdów głównie z USA, Francji, Anglii, Niemiec i Austrii. Trafiały one, oczywiście, do rąk tylko najbogatszych rodaków, bo cena najtańszego nawet auta (ok. 5 tys. zł, przy średniej 100-złotowej pensji) była dla przeciętnego Kowalskiego zaporowa.
Na zakup większej, jednorazowej partii samochodów nie stać było również polskiej policji. Ale trzeba przyznać, że mimo wszystko liczba samochodów w PP z roku na rok wzrastała. Co prawda, powoli, ale zawsze. W roku 1930 na tzw. etatach było zarejestrowanych 180 samochodów osobowych i 50 ciężarowych. Poza tym mieliśmy również 35 motocykli, 1079 rowerów i blisko 3 tys. koni. Zredukowano natomiast liczbę policjantów do 31 tys.
Zakupów nowego sprzętu dokonywano wówczas centralnie, na szczeblu Komendy Głównej PP, a następnie przekazywano go w teren, do okręgów. Nie preferowano przy tym jakichś szczególnych marek samochodów czy motocykli. Najważniejszym kryterium była cena. Stąd też w policyjnym taborze znaleźć można było całą gamę ówczesnych krążowników szos: amerykańskie chevrolety, buciki i fordy, francuskie citroeny, „renówki” i peugeoty, niemieckie ople, mercedesy, adlery i DKW-ki, włoskie fiaty, angielskie austiny, czeskie tatry.
Po nabyciu przez Polskę w 1932 r. kontrowersyjnej licencji na fiata i uruchomieniu produkcji modelu 508 tego samochodu (osobowy) i 621 L (ciężarowy), sporo aut tej marki trafiło do wojska i policji. Nie miały one jednak najlepszej opinii wśród mundurowych użytkowników. Były one zbyt małe i słabe, jak na potrzeby policji. Z sentymentem i żalem wspominano natomiast pierwszy, całkowicie polski i niezwykle nowoczesny, jak na owe czasy, samochód osobowy CWS T-1, konstrukcji inż. Tadeusza Tańskiego, który zaczęto produkować w warszawskich Centralnych Warsztatach Samochodowych (stąd nazwa auta) w 1928 r. W ciągu trzech lat oddano do użytku ok. 800 egzemplarzy tego udanego i funkcjonalnego samochodu (7-osobowy, 61 KM, pojemność silnika 3000 cm sześć.). Na więcej nie zgodzili się Włosi. W umowie licencyjnej zastrzegli sobie przerwanie produkcji popularnej – i zdecydowanie lepszej, w opinii fachowców – „cewueski”.
Źródło: BEH-MP KGP zdj. NAC