Cesarz i król cz. 1
Chociaż przepiały dopiero pierwsze kury, bukowińska wioska Ober-Scherautz już prawie cala błyszczała jasno oświetlonemi okienkami małych chałup wieśniaczych. Różowa łuna kuchennego żołnierskiego ogniska wisiała nad wsią na tle pochmurnej nocy grudniowej dużą, kolistą, jasną plamą. Stojący tu na kwaterach legjoniści rwetes czynili po chałupach wielki, na gwałt przyprowadzając do porządku cały swój ruchomy majątek, przeczytany bowiem ubiegłego wieczoru „rozkaz" obwieszczał, że w dniu dzisiejszym cesarz austrjacki Karol I odbędzie przegląd okolicznych wojsk, w którym to przeglądzie miały wziąć udział i oddziały legjonowe.
W małej chałupinie, nazwanej przez „wiarę" legjonową „Willą pod Maryną", świeciło się także. Trzech austrjackich Bośniaków i dwóch legunów zapamiętale ciągnęło „oko”. Trwali na tym posterunku już od wieczora. Jeden z legunów, nieduży krępy blondyn, o potarmoszonej czuprynie, był tej nocy, według opinji grających Bośniaków, chyba w zmowie z djabłem. Obębnił bowiem współgraczy niemiłosiernie. Porywczy Bośniacy klęli co chwilę świętych, niebo i słońce (katolicy bośniaccy klną imionami świętych), nic to jednak nie pomogło. Szczęśliwy legun, nazwiskiem Król, zagarniał bank raz po razu.
Czarny Bośniak w czerwonej czapce na głowie zaklął siarczyście już po raz setny na swoją jakąś, Bogu ducha winną ciotkę, pomyślał chwilę skąd wziąć pieniędzy na dalszą grę, spłukał się już bowiem doszczętnie, aż wyjął z kieszeni duży srebrny medal, otrzymany za waleczność, i położył go przed sobą na stole.
- Sedm kruna da ? (da siedem koron) — zwrócił się do legjonisty Króla.
Król rzucił na stół pieniądze i schował medal do kieszeni.
Grali dalej. Odznaczony za waleczność Bośniak przegrał po pewnym czasie całe 7 koron.
Wyciągnął mały srebrny medal.
- Piat kruna (pięć koron) — zwrócił sie do Króla.
- Śtyry dam—oszacował z mazurska Król.
Bośniak podrapał się w głowę.
- Dobra!
Król schował drugi medal.
Zdawało się grającym, że szczęście po tej drugiej tranzakcji zaczyna dopisywać niefortunnemu dotychczas graczowi. W banku, trzymanym przez Bośniaka, piętrzyła się już ładna kupka pieniędzy. Kolejka obeszła już prawie wszystkich graczy. Ostatni był Król. Cóż, kiedy ten był bez litości. Popatrzył na kupkę banknotów, policzył swoje pieniądze i głosem jakby od niechcenia wyrzekł zabójcze dla bankiera słowo:
- Hop.
Bośniak podał kartę. Siedzący obok Króla legun zajrzał w karty: as i chłopiec.
- Psiakrew! — zaklął sąsiad.
- Cichoj—mruknął Król.—Jeszcze jedną— zwrócił się do bankiera.
Bośniak podał następną: okazało się—dama.
- Jeszcze jedną.
Bankier uśmiechnął się drwiąco. Król tymczasem, otrzymawszy tym razem piątkę, szybko obliczył karty: było razem dwadzieścia jeden — „oko“.
- Dwadzieścia jeden, ajn und cwancig — wyrzucił Król karty.
Bośniak pocałował stół. Zdeterminowany, naruszył jeszcze raz w paskudnem przekleństwie spokój wieczny swej ciotki i wyszedł z kolegami, by przygotować się do przeglądu.
Król też wstał od stołu, przeciągnął się ziewnął, wziął płaszcz i począł go oglądać ze wszystkich stron. Brakowało kilku guzików.
- Trzeba zbudzić Marynę, niech szyje — zakonkludował beztrosko.
Na drewnianym tapczanie, bez słomy, leżała do połowy okryta kożuszkiem grubachna piękność wiejska, Maryna, której mianem ochrzcili leguny jej chatę.
- Maryna — uszczypnął ją Król w odsłoniętą łydkę.
- Bodaj te smert ubyła — krzyknęła rozbudzona — a szczo?
- Wstawaj, przyszyjesz mi guziki.
- A choroba z wamy—zamamrotała pod nosem, westchnęła, przeżegnała się po trzykroć, włożyła na siebie spódnicę i wstała, poziewając.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 22/1928, Jan Drużba, zdj. NAC