Aktualności

Obłocone krypcie cz. 1

Data publikacji 18.03.2022

Grudzień owego roku prawie do połowy, bo do 14-go był tak pogodny i ciepły, że wiejskie dzieci, — które codziennie podczas obchodów służbowych spotykałem — boso biegały do szkół, a stara jabłoń przed plebanią nietylko pokryła się świeżutkim zielono-żółtawym liściem, ale obsypała tak bujnem kwieciem, jakgdyby jej konarami kołysał wietrzyk majowy.

Dopiero noc z 14 na 15 przyniosła silniejszy mróz, a w dwa dni później spadł obfity śnieg, który pokrył ziemią białym kożuchem. Taki bieluchny, pulchny śnieżek jest mile widzianym gościem przez wszystkich przyjaciół natury, ze szczególnym zaś zachwytem witają go dzieci, tym bowiem niewinnym jeszcze i niefrasobliwym kwiatkom ludzkim przynosi on możność nowych zabaw i wrażeń.

Jest jednak niestety wszędzie, w każdem społeczeństwie, pewien odsetek ludzi, którzy stanowczo nie lubią śniegu, wiedzą bowiem, że ten „towarzysz natury" zatrzymuje na swej powierzchni przez czas jakiś wierne ślady stóp, chociażby nawet pozostawione były dyskretnie— pod osłoną nocy — i to wszystko tylko poto, aby ślady te później z całą bezwzględnością pokazać dziennemu światłu, a tem samem oczom ludzkim, szczególnie zaś oczom — znienawidzonych przez takich osobników — stróżów porządku, ładu i bezpieczeństwa publicznego.

Z tego też właśnie powodu wykrycie sprawców kradzieży, popełnionej w nocy z 18 na 19 grudnia u gospodarza Flory w Horeczy, nie jest bynajmniej wyłączną zasługą gorliwości i wytrwałości prowadzącego dochodzenie, t. j. moją, ale w równej co najmniej mierze mego sprzymierzeńca, świeżego śniegu, który w sposób nadzwyczaj prosty i wyśmienity utrwalił ich ślady. Sprawa ta, względnie dochodzenie przeze mnie prowadzone, miało przebieg następujący:

Wczesnym rankiem dnia 19.XIl zjawił się na posterunku w Czemiowcach gospodarz Flora, zamieszkały w Horeczy, i jednym tchem zameldował, że nocy ubiegłej nieznani sprawcy wyważyli drzwi do jego obory i uprowadzili stamtąd jedyną parę wołów, jaką posiadał.

Niezwłocznie udałem się na miejsce czynu i stwierdziłem, że kradzież rzeczywiście została popełniona, zauważyłem przytem na śniegu świeże ślady pary wołów i człowieka, które je uprowadził. Ślady te wiodły przez Ostrzycę, Mołodję i Łukawice, gdzie przeniosły się na terytorjum królestwa rumuńskiego. Na miejscu przestępstwa—poza owemi śladami—nie znalazłem, niestety, nic godniejszego uwagi; poszkodowany również nie mógł służyć żadnemi bliższemi wskazówkami. Obserwując ślady szczegółowo, zauważyłem jednak coś nadzwyczaj charakterystycznego, stwierdziłem mianowicie, że osobnik, uprowadzający skradzione woły, obuty był w zwykłe krypcie, obuwie to jednak, wbrew zwyczajowi, zaopatrzone było w obcasy, a to prawdopodobnie celem wprowadzenia w błąd funkcjonarjuszów śledczych.

Charakterystyczne ślady te doprowadziły mnie do samej granicy rumuńskiej: widziałem doskonale ich ciągłość na tem terytorjum. Prawdopodobnie bez szczególniejszego trudu byłbym za niemi doszedł do pożądanego celu, gdyby mi było wolno prowadzić tam dalsze dochodzenie. Że jednak nie było co o tem myśleć, postanowiłem poszukiwać zuchwałego złodzieja na własnem terytorjum, licząc na to, że wcześniej, czy później zjawi się tu ponownie. Chciałem zresztą przynajmniej ustalić tożsamość złodzieja i gdyby był nim poddany rumuński, zawiadomić tamtejsze władze, które z nami w wysokim stopniu współdziałały.

Źródło: „Na Posterunku”, nr 1-4/1928, J. Jakubiec, zdj. NAC

  • Wiejska zagroda
Powrót na górę strony