Obłocone krypcie cz. 3
Na pierwszy ogień obrałem dom Pawła C. i udałem się niezwłocznie do niego. Samego gospodarza nie zastałem, a żona jego—bardzo zresztą miła, młoda i rozmowna, kobietka—objaśniła mnie drżącym głosem, w którym wyczuwało się źle ukrytą trwogę, że małżonek jest nieobecny, gdyż poprzedniego dnia wieczorem udał się do Starożyńca na jarmark. Usiadłszy w sieni na ławie wszcząłem z nią rozmowę o rzeczach najobojętniejszych, wtrącając tylko mimochodem, że przechodząc koło ich chaty, tak jak zwykłe, wstąpiłem napić się wody i zapytać, czy w wiosce od czasu mej ostatniej bytności nie zdarzyło się coś nowego. To uspokoiło ją do tego stopnia, że rozgadała się kobiecina na dobre i, szczerząc zęby, opowiadała najrozmaitsze ploteczki, których część z pewnością znała tylko z opowiadań nieboszczki babki.
Podczas tej rozmowy rozglądałem się dyskretnie na lewo i na prawo. Przez otwarte drzwi rewidowałem Oczyma całą izbę i sień, nie wykluczając naturalnie samej gospodyni, przyczem tuż obok skrzyni, znajdującej się w sieni, zauważyłem parę krypciów, których zewnętrzny wygląd mocno mnie zainteresował. Obuwie to pomimo, że od kilku dni padał śnieg i ziemia była zmarznięta, pokryte było zupełnie czarnem zeschłem błotem. Obserwując je dokładniej, stwierdziłem poza tem, że w błocie, pokrywającem krypcie, tkwiło mnóstwo igliwia świerkowego, które znajdowało się zresztą także i wewnątrz obuwia. Niestety cechy najbardziej charakterystycznej, której poszukiwałem, t. j. obcasów, krypcie te nie miały. Nie miało to zresztą narazie zbyt wielkiego znaczenia, boć przecież na zasadzie śladów stóp stwierdziłem, że kradzieży wołów w Rumunji dokonało trzech sprawców, a z tych tylko jeden miał krypcie z obcasami. Obuwie ujawnione przeze mnie u Pawła C. mogło wiec być własnością jednego z pozostałych wspólników.
Między Wołogą a Kuczurmarą znajdował się wówczas mały, odosobniony lasek świerkowy, nie mający z żadnej strony połączenia z wielkiemi obszarami leśnemi tamtejszej okolicy. Las przecinało mnóstwo dróg i ścieżek, które prowadziły do źródła, położonego w samym środku owego zalesienia. Źródło to posiadało nadzwyczaj czystą wodę, a że nie zamarzało nawet podczas największych mrozów, przeto spędzano tam bydło do pojenia z całej niemal okolicy, a korzystali ze źródła nietylko pasterze wypasający bydło na okolicznych łąkach i wogóle gospodarze najbliższych wiosek, ale ponadto także handlarze i poganiacze bydła, których zawód często zapędzał w te strony. Znając doskonale zarówno całą okolicę, jak i zwyczaje i obyczaje ludności tamtejszej, wiedziałem także i o tem, że brzegi tego źródła są niezmiernie bagniste i składają się z nadzwyczaj czarnego i lepkiego błota. Nic zatem dziwnego, że obłocenie krypciów ujawnionych u Pawła C. i igliwie świerkowe, tkwiące zarówno w tem obłoceniu jak i w samem obuwiu, nasunęło mi podejrzenie, że ich właściciel, obuty w te krypcie, bawić musiał ostatnio w jakimś celu u tego źródła. Jakiż jednak cel mogła mieć wycieczka Pawła C.,—nieposiadającego wówczas większej liczby bydła rogatego do źródła leśnego, oddalonego o kilka kilometrów od jego domostwa?
Tylko laik pośpieszyłby się z wysnuciem zdecydowanych wniosków, inaczej ma się jednak rzecz z funkcjonarjuszem służby bezpieczeństwa, któremu nie mogą wystarczyć nietylko przypuszczenia, choćby najlogiczniejsze, ale nawet i przyznanie się do winy, o ile nie jest poparte niezbitemi dowodami. Należało więc przedewszystkiem działać, nie tracąc ani chwili czasu. Obłocone krypcie pozostawiłem na miejscu, chociaż pokusa natychmiastowego zabrania ich z sobą była wielka. Dla uspokojenia tych, którzy wątpią o celowości mego postępowania, dodać mogę tylko to, że już przedtem od bardzo wiarogodnego mieszkańca tej samej wsi dowiedziałem się, że Paweł C. zwykłe nosi długie buty, a krypcie tylko wyjątkowo. Prosząc więc Boga o to, aby krypcie pozostały na miejscu, pożegnałam się z gospodynią i prosto „jak sierpem rzucił” udałem się do lasku świerkowego.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 1-4/1928, J. Jakubiec, zdj. NAC