Obłocone krypcie cz. 5
Rezultat wizyty w chutorze Gabryela A. był więc dla mnie więcej niż zadawalający, pozostało mi obecnie tylko szybkie doprowadzenie dzieła do końca. W tym też celu udałem się niezwłocznie wraz ze swoimi towarzyszami do wsi a stamtąd podwodą całą parą do Starożyńca, tam bowiem spodziewałem się spotkać conajmniej dwu kompanów, znanych już czytelnikom Pawła C. i Gabryela A. Po drodze zatrzymywałem się w każdej karczmie, wreszcie w jednej z nich, położonej w pobliżu Starożyńca, zastałem ich obu, siedzących przy stole i raczących się obficie piwem.
Obaj podejrzani, zauważywszy, że wchodzę do szynkowni, — pomimo, że byli już w różowych humorach—powstali natychmiast z miejsc, prawdopodobnie z zamiarem niezwłocznego ulotnienia się z karczmy. Przeszkodziłem jednak temu zbożnemu zamiarowi, „zapraszając" ich do sąsiedniego pokoju, gdzie każdego zosobna wypytywałem o przyczyną bytności na jarmarku w Starożyńcu.
Zeznania ich były różne i w najwyższym stopniu sprzeczne. Podczas badania przypatrywałem się dokładnie obuwiu „moich ludzi” i zauważyłem, że sznurowane trzewiki Gabryela A. pokryte były czarnym błotem, w którem tu i ówdzie tkwiło suche igliwo świerkowe. Również wewnątrz trzewików, które poleciłem mu zdjąć z nóg, ujawniłem znaczną ilość igliwia, o pochodzeniu którego Gabryel A. nie umiał mi dać zadowalających wyjaśnień. Milczeniem zbył również moje pytanie, gdzie swoje obuwie tak bardzo powalał błotem. Przystąpiłem dalej do rewizji osobistej, podczas której znalazłem u Piotra C. 560 koron, a u Gabryela A. 552 korony. Obaj posiadali poza tem po kilkanaście zaświadczeń zwierzęcych, wydanych przez różne urzędy gminne, które im ułatwiały prawdopodobnie sprzedaż kradzionego bydła. Ponieważ obaj odmawiali wszelkich zeznań co do sum znalezionych w ich posiadaniu, przeto udałem się z nimi do Kameny i tam, w oborze Gabryela A. znalazłem ni mniej ni więcej, tylko trzecią parę wołów skradzionych w Rumunji, i które za pokwitowaniem oddałem miejscowemu wójtowi.
Pomimo tych oczywistych dowodów, podejrzani nie przyznawali się jednak do winy. Nazajutrz o świcie zaprowadziłem ich do chutoru w lesie, będącego, jak wiadomo, własnością Gabryela A. Tutaj ustaliłem zupełną zgodność obuwia obu podejrzanych z owemi śladami stóp, które już poprzednio wyczerpująco opisałem. Jednak i to nie złamało uporu poszlakowanych kumotrów. Zkoiei zaprowadziłem ich do Kuczurmaru i tam zaprezentowałem Pawłowi C. jego własne obłocone krypcie, które, dotychczas nieporuszone, znajdowały się na tym samem miejscu jak poprzednio. Zapytałem go o przyczynę tego obłocenia oraz o pochodzenie, tkwiącego w błocie i obuwiu igliwia świerkowego. Zaskoczony w ten sposób starał się wmówić we mnie, że obuwie powalał na drodze we wsi i, jak poprzednio, zapierał się uporczywie jakiegokolwiek udziału w zarzucanych mu kradzieżach.
Ustaliwszy niezbite dowody winy Pawła C. i Gabrjela A. oddałem obu, wraz z pokwitowaniem wójta z odbioru wołów i obłoconemi krypciami, posterunkowemu w Czeniowcach, dla dostarczenia ich sądowi, wraz z krótkiem doniesieniem, a sam udałem się na poszukiwanie trzeciego sprawcy.
Tą samą podwodą, którą odwiozłem aresztowanych do Czerniowic pojechałem najpierw do Franctalu, wnioskowałem bowiem, ze trzeci sprawca w powrotnej drodze z Kuczurmaru—ile rzeczywiście pochodzi z Łukawicy lub Mołodyi — z pewnością nie omieszka wstąpić do tamtejszej karczmy. Jakoż dowiedziałem się od woźnicy szynkarza, Jana O., ze dnia poprzedniego około godziny 10 przed południem, znany mu osobiście Duran M, z Mołodyi, rzeczywiście zatrzymywał się czas jakiś w karczmie, spożył tam śniadanie, a zakropiwszy je obficie wódką i piwem, oddalił się w niewiadomym kierunku. Skąd Duran M. przybył i dokąd poszedł tego nie mógł mi wprawdzie mój informator powiedzieć, twierdził jednak stanowczo, że osobnik ten obuty był w krypcie z obcasami. Niezwłocznie pojechałem zatem do Mołodyi i w towarzystwie tamtejszego wójta udałem się do mieszkania Durana M., którego jednak nie zastałem. Żona jego oświadczyła, że mąż wyszedł z domu o świcie, nie powiedział jednak dokąd się udaje i kiedy powróci. Wokoło domostwa Durana M. zauważyłem ślady tych samych krypciów z obcasami, które odkryłem w śladach pozostawionych przez sprawców dwu kradzieży wołów: u Flory z Noreczy i w Rumunji. To utrwaliło mnie w przekonaniu, że jestem na właściwym tropie i że w osobie Durana M, mam przed sobą jednocześnie sprawcę kradzieży w Horeczy i wspólnika kradzieży, popełnionej w Rumunji.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 1-4/1928, J. Jakubiec, zdj. NAC