Pod groźbą skazówki zegarowej cz. 2
John jedną ręką uczepił się framugi okiennej, trzymając klucz w drugiej i zawisł tak na chwilę. Potem, gdy deska znikła, wrzucił klucz do pokoju i wpił się we framugę okienną dziesięcioma palcami. Lecz napróżno: okno okryte było lodem i John zaczął ześlizgiwać się. Po chwili uczepił się kamiennego otworu i usuwał się coraz niżej i niżej. Nagle oparł nogi na śnieżnym pagórku, który utworzył się pod ogromną cyfrą VI. Tu zatrzymał się. W tej samej chwili okno z trzaskiem zamknęło się.
John Pohlton usiłował był usadowić się bezpieczniej na małej platformie i spojrzawszy na olbrzymią skazówkę minutową, spostrzegł, że zatrzymała się na cyfrze III. Przysuwała się coraz bliżej do niego małemi strasznemi skokami. Co będzie, kiedy dojdzie do sześciu? Czy zepchnie go i on zginie okropną śmiercią, czy też uda się mu uczepić się jej i wskazówka poniesie go dookoła cyferblatu? Lecz nawet w tym wypadku, jeśli—dajmy na to—uczepi się okrytej lodem wskazówki, czy uda mu się wytrzymać długo w tej pozycji? Czy nie skostnieje na mrozie?
Nie miał najmniejszej nadziei na ratunek. Któż spostrzeże, że zegar jest oświetlony o tej porze? Któż wejdzie na dzwonnicę, aby sprawdzić, czemu zegar jest oświetlony? W każdym bądź razie napewno upadnie wreszcie ze znużenia.
Dyck Chollyns, który pracował jako aplikant u adwokata, przed chwilą wysiadł z pociągu nawprost kościoła św. Jerzego i szybkim krokiem poszedł do domu. Nagle do stóp jego upadła ogromna deska i wgniotła się w śnieg.
- Skąd tu wzięła się? — pomyślał aplikant.
W pobliżu nikogo nie było. Niektóre domy, stojące po lewej stronie spokojnej ulicy, znajdowały się daleko i jedyną oznaką ich życia były oświetlone okna. Mroczny kościół wydawał się pustym. Dyck spojrzał na dzwonnicę. Widocznie deska spadła stamtąd. Światło dzienne prawie że zupełnie znikło; na niebie zapaliły się pierwsze gwiazdy. Dycka ogarnęło zdumienie.
- Zdaje mi się, że widzę jakiś cień na cyferblacie? Wygląda jak... Mój Boże! Toż to przecież człowiek! Co on tam robi? W jaki sposób dostał się tam? Co za idjota! Wisi na cyferblacie!.. Nie, stoi na czemś. Ale na czem?
Dyck miał bardzo dobry wzrok i kiedy przyjrzał się cieniowi, naraz wszystko zrozumiał i drgnął.
- Nie wytrzyma tam długo — pomyślał.— Zemdleje albo...
W tej samej chwili Dyck zwrócił uwagę na wskazówki zegarowe i przerażenie przeszyło go jak rozpalone żelazo. Zrozumiał, że jeśli człowiek uratuje się nawet, leżąc na kamiennym wykuszu, przed ciosem krótszej wskazówki, to dłuższa — powinna wkrótce niechybnie zepchnąć go — obecnie zaś zegar wskazywał dwadzieścia minut na piątą!
- W ciągu piętnastu minut zdążę wejść na wieżą i pomóc mu, o ile można jeszcze to uczynić — pomyślał Dyck. — Potem będzie za późno. Wielka wskazówka zepchnie go, stanąwszy na VII, a może i wcześniej.
Zdecydowawszy się w ten sposób pośpieszyć z ratunkiem człowiekowi uwieszonemu na cyferblacie wieżowego zegaru, Dyck natychmiast, bez dalszego namysłu, usiłował otworzyć główne drzwi kościoła. Były zamknięte od wewnątrz. Spróbował otworzyć inne drzwi kościoła: napróżno.
- Zawołam Johna Pohltona. Domek jego stoi wpobliżu.
Szybkim krokiem udał się w stronę domku dzwonnika, zaczął dzwonić i dobijać się do drzwi. Nikt nie otwierał; widocznie dzwonnika ani żony jego nie było w domu. Wrócił więc do kościoła i znów ujrzał człowieka na cyferblacie, teraz odsuniętego nieco na lewo. Skazówki wskazywały dwadzieścia piąć minut na czwartą.
Gdzie jest Pohlton? O tej porze może być tylko w domu albo w kościele.
Źródło: „Na Posterunku”, J. Jencks, przełożył Włodzimierz Słobodnik, nr 19-20/1928, zdj. NAC