Katastrofa „Titanic’a” w 1912 r. cz. 2
W 5 minut po zderzeniu (które nastąpiło o godz. 23 min. 45) kap. Smith z uśmiechem na ustach przybył do kabiny stacji telegrafu bez drutu i polecił telegrafistom—którzy potem zachowali się jak prawdziwi bohaterowie—przygotować sygnały o pomoc: „Przybywajcie szybko, niebezpieczeństwo". Telegrafiści żartowali, wysyłając te sygnały. Nikomu poprostu przez myśl nie przeszło, by „Titanic" był w niebezpieczeństwie, uważano go z pełnem przekonaniem za okręt nie do zatopienia. Jakaś tam góra lodowa!
Śmieszne rzeczy? Tymczasem w dziesięć minut potem wpadł do kabiny telegraficznej kapitan Smith blady jak trup i rzuciwszy rozkaz telegrafiście: „Wysłać sygnały S. O. S. Szybko, jak najszybciej? Toniemy!"—wybiegł z powrotem na pokład. Była północ. W salonie wygrywała muzyka dalej stepy i najnowsze szlagiery sezonu. O niebezpieczeństwie wiedziała tylko część załogi, podczas gdy telegrafiści słali bez przerwy w przestrzeń sygnały S. O. S.—„Ratujcie nasze dusze". Pierwsze sygnały alarmowe pochwyciły okręty „Frankfurt", „Virginian“, „Parizian", „Carpathia" i siostrzany parowiec „Titanic’a“ — „Olympic". Najbliżej miejsca katastrofy była „Carpathia" — o 70 mil, t. j. 5 godzin żeglugi. W tej chwili zmieniła kurs i poczęła zdążać do tonącego „Titanic’a".
O godz. 12 i pół w nocy kap. Smith wydał rozkaz: „Wszyscy pasażerowie na pokład",
flż dotąd nikt nie myślał poważnie o niebezpieczeństwie, załoga uspakajała wszystkich w dobrej wierze, aż tu nagle taka komenda! W oka mgnieniu powstała panika nie do opisania. Wszystko rzuciło się do łodzi, których było tylko 12-cie, gdyż cztery zostały przy zderzeniu zdruzgotane. Mogły one pomieścić tylko 1178 osób. Rozbrzmiała nowa komenda: „Wszyscy mężczyźni w tył. Ratować najpierw kobiety i dzieci". „Titanic" zaczął się pochylać ku przodowi. Rozdawano na gwałt pasy ratunkowe. O miejsca w łodziach walczono na noże, niektórzy z mężczyzn jednak pomagali oficerom w obliczu pewnej śmierci jak bohaterowie w utrzymywaniu porządku i opróżnieniu okrętu. Ci wszyscy poszli potem na dno. Spuszczono na morze ostatnią łódź, ale na pokładzie tonącego „Titanica" pozostało jeszcze 1600 ludzi. Setki tragicznych scen rozgrywało się w oczach pasażerów, odpływających na łodziach ratunkowych. Poczęto zbijać naprędce tratwy z desek i belek, o których posiadanie walczyły setki ludzi. Wielu z nich rzucało się do lodowatej wody nawet bez pasów okrętowych i—tonęło z wyczerpania i zimna.
Kapitan zebrał na pokładzie muzykę okrętową, która aż do ostatka grała bez przerwy hymn, już ostatni: „Bliżej Ciebie Panie". Na horyzoncie widać było ową nieszczęsną górę lodową, odepchniętą przez „Titanic’a“, który płonął wszystkiemi światłami reflektorów, podczas gdy łodzie z pośpiechem oddalały się od miejsca katastrofy, by nie ulec wciągnięciu przez wir, jaki się tworzy zwykle po zatonięciu statku. A był po temu czas najwyższy, bo nagle statek wbił się dziobem prostopadle w morze, a powietrzem wstrząsnęła straszna detonacja. To woda dostała się do działu maszyn i kotłów, które eksplodowały. Momentalnie pogasły wszystkie światła, a w minutę potem czarna czeluść morska pochłonęła resztki żelaznego kolosa. Była godzina 2 min. 20 w nocy. Zapanowała cisza.
Ucichły nawet wołania o pomoc i krzyki tonących. Na powierzchni morza pozostały tylko łodzie z uratowanemi i kilkadziesiąt osób w pasach ratunkowych, z których jednak większa część pomarła z wyczerpania i zimna bądź zaraz, bądź po wydobyciu ich z wody na pokład „Carpathii", która w międzyczasie dopłynęła na ratunek. Jeszcze z pół godziny słychać było tu i owdzie wołania o pomoc i na powierzchni, która wygładziła się znowu, widać było czarne sylwetki rozbitków. Tych jednak uratowano niewielu. Pięć godzin lodowatej kąpieli przyprawiło większość o śmierć. Uratowano między innemi obu telegrafistów. Jeden z nich, młodziutki Philipps, zmarł z zimna już na pokładzie „Carpathii". Obydwaj zaś byli może największymi bohaterami katastrofy: do ostatniego tchnienia pełnili swe obowiązki, odmówiwszy zajęcia miejsca w łodziach ratunkowych i telegrafowali do ostatka, stojąc po piersi w wodzie. Do morza skoczyli dopiero wtedy, gdy okręt począł tonąć i światła pogasły, a radjoaparat przestał działać. Philipps ostatnią depeszę wysłał do matki: „Wszystko dobrze, zostaniemy uratowani, nie martw się...“ Drugi telegrafista Harold Bride—ocalał. Ocalał również i prezes linji White-Star, Ismay.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 17/1928, zdj. NAC