Straszne ostrzeżenie cz. 2
Najwięcej lękał się, że jeszcze ktoś prócz niego zauważy dziwne zjawianie się i znikanie fatalnego napisu i zaciskał zęby, kiedy ktoś zatrzymywał się przed okropną wystawą.
W miarę, jak zbliżał się maj, stan jego pogorszył się. Nerwy jego napięły się, jak zbyt mocno naciągnięte struny skrzypiec, gotowe pęknąć za lada dotknięciem. Teraz Weston zupełnie zaniedbał swoje biuro; nieszczęśliwy wierzył, że jeśli nawet rozum jego wytrzyma tę torturę, to z całą pewnością umrze w maju. Opanowany tem przeczuciem, biedak udał się do swego przyjaciela Wilsona, który był wschodzącą gwiazdą wśród adwokatów i poprosił go, aby sporządził testament i dopomógł mu doprowadzić do porządku swe interesy.
Przyjaźnił się z Wilsonem od najwcześniejszego dzieciństwa, to też teraz Wilson, ze zdziwieniem spostrzegłszy okropną zmianę, jaka zaszła w jego przyjacielu, zaczął go ostro strofować za to, że niszczy się różnemi narkotykami. Wtedy Weston nie wytrzymał i zwierzył się ze wszystkiego swemu przyjacielowi. Wilson cierpliwie i bez najmniejszej chociażby oznaki niedowierzania wysłuchał Roberta, potem przekonał przyjaciela, że najlepiej zrobi, jeżeli położy się na otomanie. Sam zaś poszedł do pobliskiej apteki i kupił środek nasenny, zapomocą którego uśpił Westona. Teraz Wilson był przekonany, że nieszczęśliwy będzie długo spał i udał się na miasto, aby zasięgnąć informacyj.
O wpół do dziesiątej nazajutrz, to jest o tej porze, kiedy wedle słów Westona zjawiał się fatalny napis, Wilson stał już przed szybą wystawową składu wyrobów marmurowych. Nie wierzył słowom swego przyjaciela, lecz uważał za stosowne przedewszystkiem upewnić się, że wszystko to jest igraszką chorej wyobraźni. I oto akurat o wpół do dziesiątej, jak mówił Weston, przeczytaj na płycie marmurowej napis, który zatrzymał się na pomniku na przeciąg kilku sekund i znikł.
Wilson był niezwykle panującym nad sobą człowiekiem, lecz mimo to przez jedną chwilę ogarnął go niewytłómaczony strach. Zresztą tylko na chwilę. Bo wkrótce znów zapanował nad sobą i zaczął szukać przyczyny okropnego zjawiska. Przedewszystkiem, jak to uczynił i Weston, obejrzał uważnie marmurową płytę, lecz nie ujrzał na niej nic niezwykłego, potem przeszedł ulicą, uważnie oglądając się.
Nagle przed nim zapłonął jaskrawy blask słońca na ścianie domu stojącego nawprost sklepu. Reszta tego gmachu okryta była cieniem, który padał od ogromnego składu towarów. Tylko jeden promień słońca prześliznął się przez jakiś otwór. Wilson obserwował, jak ten promień słońca poruszał się na ścianie — i nagle wykrycie dziwnej zagadki, która łamała życie jego przyjacielowi, błysnęło mu w mózgu jak błyskawica. Szybko wiec poszedł do domu i zastał tam Westona, który przed chwilą obudził się, Wiedząc, te tylko namacalne dowody mogą przekonać chorego człowieka, Wilson obiecał mu, że nazajutrz uda się z nim do składu pomników.
Kiedy nazajutrz spotkali się na umówionem miejscu, Wilson przede wszystkiem przebiegł na drugą stronę ulicy, skierował swe kroki ku domowi, w którym mieściło się biuro Westona, na chwilę wszedł do pokoju, który ono zajmowało, i wrócił z powrotem. W miarę tego, jak zbliżała się fatalna pora, obaj z natężoną uwagą patrzeli na wypolerowaną powierzchnię płyty marmurowej.
Zegar wskazywał jut wpół do dziesiątej, a na czarnej powierzchni płyty marmurowej nic się nie zjawiło. Weston spojrzał na przyjaciela a milczącą prośbą w oczach. Wilson machnął ręką i na znak ten jedno okno domu stojące go nawprost sklepu otworzyło się.
To było okno biura Westona — Wilson znacząco wskazał na nie. Widniał na nim napis: „Robert Weston, adwokat, Maja Nelson maszynistka 191”.
Wilson wyjął z kieszeni kartką papieru zapisaną pismem maszynowem i rzekł:
— Widzisz, to kopja napisu na twojem oknie. Teraz zwróć uwagą na to, jak stoją płyty z białego marmuru: jak widzisz, stoją one przy samej szybie, czarny zaś pomnik, który stoi nieco dalej, ma w tych warunkach własności doskonałego zwierciadła. Kiedy promień słońca pada na twe otwarte okno, nazwisko twa odbija sią w tym oto marmurze...
Wkrótce potem Weston wyjechał zagranicę i znów odzyskał zdrowia. Przed wyjazdem namówił swą narzeczoną, aby udała sią z nim do składu wyrobów marmurowych i to, co ujrzała tam, na tyle uspokoiło ją, że zgodziła sią wyjść zamąż za Westona.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 50/1928, E. Smyth, przełożył Włodzimierz Słobodnik, zdj. NAC