Z policyj zagranicznych
(J. J.). Z historji kryminalnej policji londyńskiej.
Popularny tytuł londyńskiej Dyrekcji Policji Kryminalnej „Scotland Yard" nie zawiera w sobie zgoła nic policyjnego. Jest to bowiem historyczna nazwa gmachu, w którym się mieści ta kierownicza instytucja kryminalnej policji stolicy Anglji. „Scotland Yard" znaczy po polsku „Szkocki Dwór". Założycielem „Scotland Yardu" czyli obecnej Dyrekcji Policji, a zarazem wogóle londyńskiej policji kryminalnej, był niejaki Henry Fielding, któremu w połowie XVIII wieku powierzono zadanie prze-prowadzenia reorganizacji ówczesnej straży bezpieczeństwa.
O tem jak bezpieczeństwo publiczne w owych czasach w Londynie wyglądało świadczą stare kroniki, według których każdy 20-ty londyńczyk był przestępcą. Stosunki te scharakteryzował najdobitniej jakiś dowcipniś, który umieścił w jednej z ówczesnych gazet londyńskich następujące ogłoszenie: „Zostanie przyjętych 100,000 nowych stróżów bezpieczeństwa. Aby być przyjętym, należy mieć co najmniej 70 lat, być ślepym na jedno oko, a na drugie krótkowidzem I kuleć na jedną nogę, najlepiej jednak na obie. Ponadto trzeba być głuchym jak pień i przez rozwiązłe życie tak wyczerpanym, że oprócz punktualnego zjawiania się po odbiór żołdu nie jest się zdolnym do żadnej innej pracy". Przestępcy londyńscy, aby sobie zapewnić zupełną bezkarność, dopuszczali stróżów bezpieczeństwa do udziału w swych zyskach i łupach, a jeżeli nawet od czasu do czasu kogoś rzeczywiście przedstawiano sądom do ukarania, to fałszywi świadkowie starali się o to, aby wyrok wypadł uniewinniający.
W tych to warunkach powierzył rząd Fieldingowi reorganizację policji, przyznając mu na ten cel śmieszną nawet w ówczesnych czasach sumę 600 funtów szterlin- gów. Fielding zakasał rękawy i wziął się energicznie do pracy. Mimo tak szczupłe środki materjalne udało mu się w krótkim czasie zorganizować liczebnie słaby, lecz składający z ludzi uczciwych i godnych zaufa¬nia. ramowy oddział policyjny, z którym rozpoczął walkę z przestępstwem na śmierć i życie. Wynagrodzenie po-licjantów Fieldinga było bardzo szczupłe, dlatego też wprowadził on nagrody za ujęcie przestępcy, a to w róż¬nej wysokości, zależnie od rodzaju przestępstwa.
Był to bardzo szczegółowo opracowany cennik.
I tak np.: za ujęcie rabusia drogowego należało zapłacić 40 funtów, za fałszerza monet srebrnych — również 40 fun., za fałszerza monet miedzianych — tylko 10 funtów i t. d. System ten miał jednak naturalnie również swoją słabą stronę. Ponieważ nagrody płacić musieli poszkodowani, przeto policjanci troszczyli się tylko o ujęcie tych przestępców, za których wyznaczono premję, a inni mogli sobie bujać swobodnie. Że zaś płacącymi nagrody mogli być tylko ludzie zamożni, przeto biedna ludność londyńska pozbawiona była zupełnie opieki policyjnej.
Tak dalej być nie mogło. Przed mniej więcej stu laty ówczesny angielski prezydent ministrów Sir Robert Peel przeprowadził zupełną reorganizację policji. Narody za ujęcie przestępców zostały skasowane. natomiast wprowadzono system specjalistów, znaczyło to, że poszczególni funkcjonarjusze interesować się mieli wyłącznie przestępcami tej a nie innej kategorji. W ten sposób policjanci poznawali dokładnie wszelkie sztuczki i wybiegi przestępców, stając się w miarę doświadczenia coraz niebezpieczniejszymi dla nich wrogami. Genjalny ten pomysł doprowadził w ciągu lat kryminalną policję londyńską do tej doskonałości, w jakiej ją dzisiaj widzimy. Jest ona bowiem obecnie niezaprzeczalnie pierwszorzędnem narzędziem sprawiedliwości.
Kończąc ten krótki szkic powstania i rozwijania się Scotland Yardu, nie od rzeczy będzie przytoczyć następujące dwa przykłady, pochodzące z bardzo niedawnej przeszłości, a stwierdzające dobitnie niezmierne wyrobienie fachowe jej funkcjonarjuszów na polu walki z przestępstwem.
Baron Rotszyld otrzymał pewnego dnia list z wezwaniem niezwłocznego złożenia w toalecie pewnego hotelu większej sumy. W razie niezastosowania się do tego wezwania grożono mu zabójstwem. Rotszyld oddal natychmiast list ten londyńskiej policji kryminalnej, która stosownie do jego treści pcleciła podłożyć na wyznaczonem miejscu i o oznaczonym czasie kopertę z banknotami. Dwaj detektywi Scotland Yardu, którzy w kilka chwil potem weszli do toalety, zastali tam mężczyznę, starającego się usunąć niebieskie plamy z rąk. Był to ów szantażysta, którego niezwłocznie aresztowano. Udowodnienie mu winy nie nastręczało już żadnej trudności, świadczyły bowiem o niej niezbicie owe plamy niebieskie na jego rękach, spowodowane przez liczenie banknotów, które przebiegli detektywi przed włożeniem do koperty i podłożeniem na miejscu wskazanem, powalali proszkiem anilinowym.
W Innym wypadku sprezentowano w pewnym londyńskim banku fałszywy czek do wypłaty, tam poznano się odrazu na fałszerstwie i przytrzymano okaziciela. Okazało się jednak, że jest to człowiek zupełnie niewinny, otrzymał bowiem czek od jakiegoś nieznajomego i miał mu przynieść podniesione pieniądze na umówione miejsce. Detektywi, którzy udali się na owo miejsce spotkania, nie zastali tam. naturalnie, nikogo. Posłaniec sam nie mógł o nieznajomym podać żadnych bliższych danych i nie poznał go w albumie. Pamiętał tylko. że osobnik ten miał tak czarne oczy. jakich jeszcze u nikogo i nigdy nie widział. Sprawa przedstawiała się beznadziejnie. Wypadek chciał, że ten sam detektyw, ktory prowadził odnośne dochodzenie, wyjechał w jakiejś innej sprawie do Paryża. Tutaj spotkał na ulicy mężczyznę o niezwykłe czarnych oczach. Szedł więc nie- spostrzeżenie za nim i ustalił jego adres, a następnie zawiadomił o wszystkiem policję paryską, która stwierdzić, że osobnik ten jest wielokrotnie karanym fałszerzem, przytrzymano go zatem, a przy konfrontacji z owym posłańcem z Londynu okazało się. że jest to rzeczywiście ów poszukiwany fałszerz czeków.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 10/1928, zdj. NAC