Święta chorągiew cz. 3
Doktór stał nad nim, patrząc na ciemno-czerwoną plamą, przyczem badał puls chorego i mierzył mu temperaturę. Farmera dręczyła okropna febra; spuchł mu język, ze ściśniętych i jakgdyby skamieniałych warg z trudem wyrywał się oddech. Pomimo, że Wiwjan bardzo głowił się nad tem, nie mógł w żaden sposób zrozumieć, na czem polega straszna choroba Farmera. Zresztą nie rozporządzał zbyt wielkim czasem. Po chwili zawołał go bardzo zdenerwowanym głosem Jackson. Sześciu marynarzy i tyluż strzelców leżało bez ruchu na workach z piaskiem; wszyscy oni stracili przytomność; wszyscy spazmatycznie oddychali.
Wiwjan nachylił się i odpiął kurtkę najbliższemu choremu, sądząc, że ujrzy na jego piersi purpurową plamę. Lecz pierś żołnierza miała naturalny biały kolor. Doktór zbadał innych chorych: żaden z nich nie miał na ciele tej strasznej plamy. Nagle Jackson zachwiał się i upadł na kolana.
- Ze mną dzieje się to samo, — zawołali z przerażeniem ze mną dzieje się to samo!
Wiwjanowi wydało się, że znalazł się nagle w jakimi nowym koszmarnym świecie, Te wszystkie zasłabnięcia były niezwykle niepokojące. Działo się tu coś niezwykłego, tajemnego, niepojętego. Chwycił wpół Jacksona, jednocześnie oczekując krzyku Farmera. Lecz straszne oznaki choroby Farmera nie powtarzały się. Jackson jedynie upadł na ziemię i stracił przytomność.
I nagle, bardziej posiłkując się instynktem niż rozumem, Wiwjan zrozumiał wszystko. Słaby wiatr wiejący z gór poruszył chorągiew i doniósł do nozdrzy doktora falę delikatnej woni. Jednocześnie Wiwjan zrozumiał, że ciężki słodkawy aromat, którym było przesycone ubranie Farmera, wysączał się z fałdów zielonej chorągwi. Teraz Wiwjan już nie wahał się. Zawołał ludzi stojących za walem fortecznym i rozkazał im przenieść trzydzieści nieprzytomnych ciał w bardziej czystą atmosferę. Kiedy Wiwjan odszedł od chorągwi z dałem Jacksona na rękach, poczuł nagle atak bólu, który nawskroś przeszył mu skronie i w tej samej chwili ogarnęła go senność z tak wielką siłą, że zachwiał się i padł na nieruchome ciało Jacksona.
Na szczęście osłabienie prędko minęło. Wiwjan niedługo znajdował się w zatrutej sferze powietrza. Oprzytomniawszy, zrozumiał, jakie niebezpieczeństwo grozi wszystkim obrońcom fortu. Trujące wyziewy napełniały sobą cały obszar fortu, wypływając z chorągwi, jak woda z pękniętej cysterny. I oto Wiwjan zdobył się na odważny czyn, tak samo godny krzyża Wiktorji, jak każde inne bohaterstwo na polu bitwy Pobiegł do namiotu, znalazł pół litra nafty, wyjął z kieszeni zapałki i podszedł do chorągwi Poczem zatykając palcami nos i usta, wylał rop na chorągiew, zapalił zapałkę i rzucił ją na fałdy strasznej chorągwi. Buchnął płomień, chorągiew przeistoczyła się w słup huczącego mienia. Przez kilka minut ogień syczał i zapłonął, oświetlając zgęszczający się mrok. nie zgasł z taką samą szybkością, z jaką zapłonął. Kilka iskier przedostało się poza wał fortyfikacji — i wszystko było skończone; mniej część groźnego niebezpieczeństwa usunięta.
Po chwili rozległy się w lesie krzyki. Dzicy, rozwścieczeni z powodu sprofanowania ich świętości, wybiegli z zasadzki i zaatakowali osłabionych obrońców fortu, którzy wszyscy, nawet ranni, stanęli do walki. Lecz kiedy płomień zapalonej chorągwi zgasł, dzicy znów ukryli się w gęstwinie leśnej.
Tymczasem kawałek płonącej szmaty upadł na wysuszoną słońcem trawą. Ogień buchnął, przeskoczył na zwisające gałęzie i zapłonął nową siłą w mroku. Ognisty potok ciekł, pożerając zarośla, liżąc trawy, krzaki i drzewa. Krzyki wściekłości zmieniły sią w jęki przerażenia. Przed nowym strasznym atakiem murzyni rozpaczliwie rozbiegli się. Czarne ich cienie ostrym rysunkiem odcinały sią od ognistego tła i wystrzały z fortu bez najmniejszej trudności trafiały do celu. Około dwudziestu atakujących padło, zanim Wlwjan zdołał zatrzymać swych mściwych żołnierzy.
- Pomijając Już, że to okrutny — rzekł— poco mamy przyśpieszać dzieło zniszczenia, czynionego przez sam ogień?
Na szczęście wiatr odpędzał ogień od fortu. Lecz gdzie niegdzie płot nieco zwęgilł się, gdzie niegdzie żołnierze, zdjąwszy kurtki, gasili niemi małe płomyki, które lizały belki i gałęzie. Po godzinie fort stał samotny wśród pustej, sczerniałej od dymu okolicy ogień ześ oczyścił sobie drogę na przestrzeni jednej mili w głąb lasu i nareszcie zatrzymał się, spotkawszy, z jednej strony potok, z drugiej zaś błota. Oblega jący mogli ukryć się przed ogniem karabinowym tylko na północnym stoku w dwóch, trzech gęstwach. Teraz obrońcy fortu mieli nad nimi ogromną przewagą.
Dzięki zajęciu się akcją wojenną Wlwjan mógł udzielić bardzo mało czasu chorym. Pierwszy odzyskał przytomność Jackson. Po upływie godziny jąknął, usiadł i dziko obejrzał się.
- Pamiętam tylko, że ból jak strzała rozszczepił mi mózg — odparł na pytanie doktora.—Potem popadłem w głęboki sen. Nie mógłbym przemóc tej okropnej senności nawet w ogniu.
- Czy pan nigdzie nie czuje bólu? — zapytał go doktór.
Jackson pokiwał głową:
- Nie.
Wlwjan spojrzał na niego.
- Widzi pan, Farmer niósł chorągiew, wyjaśniał — i napewno sparzyła mu ona ciało; w ten sposób dadzą sią wytłómaczyć plamy na jego ciele.
Jackson powstał.
- Co? — zawołał, oglądając sią dokoła ze zdziwieniem. Wiwjan wytłómaczył mu o co chodzi.
- Widocznie chorągiew byłe przesycone jakimś trującym płynem — dodał na zakończenie.
- A więc Wimbi umyślnie pozwolił nam zdobyć chorągiew? — rzeki Jackson.
- Oczywiście
Jackson uśmiechnął się
- Dają słowo, że był to wspaniały kawał!
Wiwjan kiwnął głową.
- Tak wspaniały, że uważam, iż jest godny naśladownictwa; oczywiście, tylko do pewnego stopnia.
- Jakto? — zapytał Jackson.
- A tak — rzekł Wiwjan, kładąc ręką na matem dziale.
- Oddać im naszą armatą?
Wiwjan mrugnął okiem.
- Nie, ale coś w rodzaju togo — rzekł. — Przecież, właściwie mówiąc, ton stary łotr Wimbi atakują nas w głównej mierze po to, aby zdobyć nasze działo. Ono ma wzmocnić jego panowanie nad innemi plemionami murzyńskiemi, uzbrejonemi tylko w łuki i strzały.
- Chce pan zapewne powiedzieć, że przy pomocy działa możemy uratować sią?—zawołał ze zdumieniem Jackson.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 43/1928, F. Sewil, zdj. NAC