Święta chorągiew cz. 4
Doktór troskliwie obejrzał sią dokoła. Jeden dezerter, który za wiele słyszał, zaszkodził już im pewnego razu: teraz nie chciał powtórnie narażać się na taką możliwość. Przywarł więc ustami do ucha Jacksona i zaczął mówić szeptem.
Kapitan słuchał, wyraz twarzy jego co chwila zmieniał się. Wkońcu ponuro roześmiał się.
- Jeśli zostaniemy tu, to wcześniej czy później nas zwyciężą. Co się zaś tyczy kanonierki, to nie wiem, jak jej załoga będzie mogła przedrzeć się przez wąską kotliną.
- Właśnie —zgodził się Wiwjan.—Czy po- kazać panu, gdzie zangierzam to zrobić?
Jackson kiwnął głową. Przeszedłszy kilkadziesiąt kroków, Wiwjan zatrzymał się i rzekł krótko:
- Tu.
Jackson obejrzał skałę przez lunetą, potem kiwnął głową i rzekł;—Doskonałe, rozumiem pański plan.
Po upływie godziny Farmer również odzyskał przytomność. Bólu już nie czuł, tylko okropnie go swędziło całe ciało. Wiwjan natarł go sadłem, kazał mu znów położyć się i szeptem opowiedział o swych planach.
- Pan powinien byłby zostać feldmarszałkiem, a nie piłować kości! — rzekł, Farmer.
I oto nazajutrz o świcie wrota fortu otworzyły się i mały oddział ruszył w stronę gór. Rannych niesiono na noszach. Na czele szli strzelcy. Marynarze za nimi. Przed nimi toczyła się podskakując, mała armatka. Po pewnym czasie ustawiono ją wśród skał.
- Kiedy rozległ się pierwszy wystrzał armatki granat rozbił się nad kotliną, wszystkie czarne głowy schowały się. Granat zarył się w ziemię w obozie murzynów, nie uczyniwszy im szczególnego szwanku. Teraz oddział Anglików został wprost osypany gradem kul. Po chwili wszyscy murzyni runęli do ataku na armatkę. Wtedy — hańbol — można było widzieć jak oddział angielski zaczął uciekać, pozostawiwszy w rękach wroga swą armatkę. Dzicy , jak obłakani, tańczyli dokoła niej i wymachiwali rękoma.
Po chwili jednak stało się coś zupełnie nieprzewidzianego rozległ się wybuch prochu i dokoła armatki w kałuży krwi leżeli rozdarci na kawałki murzyni. Z radosnemi okrzykami marynarze i strzelcy podbiegli do tego miejsca, za którem przed chwilą panoszyli się murzyni. Widok rozdartych na części ciał murzyńskich był tak okropny, że żołnierze odwrócili się. Wkrótce ujrzeli znacznie milszy widok. W dole na rzece spostrzegli kanonierkę sygnalizująca im, że przybył już na pomoc nowy oddział żołnierzy i marynarzy. Murzyni uciekali, co starczy sił.
- Ludzie pańscy mogliby już dawno przybić nam na pomoc — mówił lego samego wieczoru Jackson do kapitana, rozkoszując się chłodzącemi napojami na pokładzie lodzi.
Kapitan Iwens flegmatycznie zapalił cygaro.
- Nawet teraz jeszcze nie rozumiem w jaki sposób wybuchła ta armatka- rzekł kapitan.
- To jest bardzo proste! — odparł Jackson — Nabiliśmy ją dynamitem. Kiedy Wimbi wystrzelił z niej…
- Doskonale — rzekł Wiwjan, który ukazał się nagle na pokładzie z książką w ręku —Ale jeszcze lepszy był pomysł starego łotra Wimbi. Czy słyszeliście kiedy o „liściu djabła”?
- Nie — odparł Jackson
- Ja również dowiedziałem się o jego imieniu przed chwilą. Okazuje się, ze „liść djabła” — to najokropniejsza trucizna. Jak Wimbi przesycił nią swą chorągiew, nie wiem. Tylko bóg wie o tem.
- Ostatecznie jednak nie zdobyliśmy świętej chorągwi — mruknął Farmer .
Iwens ironicznie spojrzał na niego.
- Niech pan nie zapomina — odezwał się — że gdyby nie doktór Wiwian, to chorągiew zdobyłaby nas.
Źródło: „Na Posterunku”, nr 43/1928, F. Sewil, zdj. NAC